autor: Maciej Makuła
Turok - recenzja gry
Badania naukowe pokazują, że dinozaury były współczesne ludziom. Ze wszystkich kultur docierają informacje, że je pamiętamy. Szkoci potwora z Loch Ness, a Polacy smoka wawelskiego.
„Badania naukowe pokazują, że dinozaury były współczesne ludziom. Ze wszystkich kultur docierają informacje, że je pamiętamy. Szkoci potwora z Loch Ness, a Polacy smoka wawelskiego” – twierdzi pewna zacna persona. Do licznej rzeszy osób, świadczących o podobnych bliskich spotkaniach z wielkimi gadami, bez wątpienia należy dołączyć graczy, którzy od przeszło dziesięciu lat śledzą poczynania pewnego blisko związanego z tematem Indianina – Turoka. Bo w motywie człowieka walczącego z prehistoryczną bestią ukryta jest pewna magia. A dzięki temu, że ta nieodróżnialna jest od odpowiednio zaawansowanej technologii, wejście naszego czerwonoskórego wojownika w świat najnowszego pokolenia konsol jest doskonałą okazją do sprawdzenia, czy wraz ze wzrostem mocy obliczeniowej idzie w parze wzrost radości z polowania na dinozaury.
W zapowiedziach Turok zdawał się przejść większą ewolucję niż w ostatniej odsłonie – noszącej podtytuł Evolution. Zerwano powiązania fabularne z poprzednikami. Pojawiły się za to takie motywy jak: grupka futurystycznych komandosów, planeta pełna dinozaurów (krwiożerczych!), ukrywający się nań główny zły z armią wiernych sługusów – zdawało się brakować tam miejsca dla samotnego Indianina z łukiem i nożykiem. Szczęśliwie po kilku, nie kryję, miłych chwilach spędzonych z gotowym produktem śmiało mogę napisać, że autorzy tych rewelacji wrócili z konfrontacji z Turokiem z tarczą z dinozaurzej skóry.
Whisky moja żono
Akcja rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości i rozpoczyna na pokładzie statku kosmicznego transportującego oddział zwany „Whiskey Company” na misję, której celem jest pojmanie Rolanda Kane’a – przestępcy. Podczas odprawy ekipie przedstawiony zostaje nowy kolega – Joseph Turok, który jako były żołnierz Kane’a stanowić ma chodzącą encyklopedię, jeśli chodzi informacje ułatwiające jego ujęcie. Rodzi to naturalne niezadowolenie wśród niektórych chłopaków, budzi podejrzenia i konflikty.
Turokowi nie dane jest jednak przeżyć kilku chwil pełnych napięcia i grozy pod prysznicem, bowiem zaraz po wejściu na orbitę planety, gdzie ukrywa się główny zły, statek, którym podróżuje Whiskey Company, zostaje zestrzelony i rozbija się na powierzchni. A tam, na pozostałą przy życiu ekipę, czeka już komitet powitalny, w którego skład wchodzą dinozaury i krwiożercza armia sługusów Kane’a.
Z brzytwą na dinozaury
Trzeba przyznać, że gra zaczyna się niezwykle szybko i bez przydługich wstępów w stylu podróży kolejką z pierwszego Half Life'a. Konkretnie jest też w temacie rozgrywki – Turok to typowe FPS-owe przedzieranie się z punktu A do B jedyną słuszną ścieżką w imię narzuconych nam odgórnie celów. Żadnego rozbijania się pojazdami, zagadek, elementów RPG czy tamagotchi – czyste „idziemy ludzikiem i strzelamy”.
Przyjemność płynąca z tego ostatniego jest całkiem spora, bowiem pomimo nieco mniej awangardowego, w stosunku do poprzednich części, uzbrojenia (brak takich wynalazków jak Gravity Disruptor) wprowadzona została możliwość dzierżenia dwóch broni naraz oraz niezwykle efektowne techniki walki nożem. Te umożliwiają załatwienie prawie dowolnego przeciwnika (czy to człek, czy to gad) jednym cięciem i po cichu – przy akompaniamencie tryskającej krwi oraz szpanersko ukazującej całą akcję kamery.
Sam motyw skradania się nie jest jakoś szczególnie uwypuklony, jednak gra umożliwia rozwiązanie paru sytuacji bez niepotrzebnego szumu, np. z pomocą drugiego, obok noża, wiernego towarzysza Turoka – łuku (można nim np. przybijać przeciwników do otoczenia). W trakcie rozgrywki przyjdzie nam też często nawalać we wskazane na ekranie klawisze – w ten sposób wyrywamy się z objęć różnych bestii czy otwieramy zamknięte drzwi (Turok rozwiera je swoimi silnymi ramionami, pewnie ze słoikami z dżemem też nie ma problemu). W świecie przyszłości nie ma też miejsca dla służby zdrowia – w myśl najnowszego trendu, zdrowie odnawia się samoczynnie po kilku chwilach.
Bardzo przypadły mi do gustu skoki – wydają się być takie dynamiczne (w przeciwieństwie do obowiązującej przeważnie w grach księżycowej grawitacji), a w szczególności ich odmiana – stanowiące bardzo skuteczny i praktyczny unik – rzucanie się na boki. Warto też odnotować, że gra pozbawiona jest jakichkolwiek mechanizmów autocelowania i cierpi czasami z powodu źle rozmieszczonych punktów zapisu (tu co sto metrów, tam co kilometr), co może nieźle popsuć komfort grania. Potencjalni nabywcy lepiej niech zapoznają się z, dostępnym na Xbox Live, demem.
Gdzie spojrzę dokoła – dżungla
Ta część bezimiennej planety, którą zwiedzimy w skórze Turoka, pokryta jest prehistoryczną dżunglą. Ze względu na wspomniany powyżej charakter rozgrywki jest ona niezwykle ograniczona, nie brakuje też magicznych ścian i trzeba się niezwykle starać, by się zgubić (a i na taką sytuację przygotowane zostało remedium – wystarczy wcisnąć lewą gałkę, by na ekranie pojawiła się gustowna strzałka-przewodnik).
Elementy przyrody nie będące dinozaurami i wojakami wroga pozbawione są jakichkolwiek znamion interaktywności – nici z karczowania, jak w Crysisie, całych hektarów puszczy – prawie wszystkie roślinki są niezniszczalne i przybite gwoździami do podłogi. Prawie – bowiem na ich tle wybija się trawa, która dosyć śmiesznie wygina się pod wpływem depczących ją postaci. Nierzadko zwiedzimy też liczne jaskinie oraz różnorakie placówki wojskowe. Te trzy środowiska powtarzać się będą do końca rozgrywki w różnych wariantach pogodowych i o różnej porze dnia.
Piękne i bestie
Dinozaury. W grze pierwsze skrzypce grają raptory – te, wykreowane na gwiazdy przez pewien film Spielberga gady, gracz tłucze najczęściej (a Park Jurajski dobrze sobie obejrzeć w charakterze przystawki do Turoka). Nie zabraknie też Tyranozaura Reksia, kilku gatunków nieznanych jeszcze nauce (np. coś na wzór krzyżówki gada z obcym H.R. Gigera) oraz różnych wielgachnych robali. Wielkimi nieobecnymi są roślinożerne, których chyba jedynym przedstawicielem jest parazaurolof. Cały ten ekosystem ogólnie kuleje i po dłuższym z nim obcowaniu daje się we znaki mała różnorodność zasiedlającej Zaginiony Świat Kane’a fauny.
Drugim rodzajem istot, jakie poślemy do krainy wiecznych łowów, są żołdacy Kane’a. Ich wygląd został żywcem zerżnięty z Killzone’a – świecące oczka (ich kolor wyraża poziom czujności), czarne hełmy. Występują raptem w kilku odmianach (lekki, ciężki pancerz, a w łapach karabin, minigun, pistolet) i praktycznie pozbawieni są jakichkolwiek znamion inteligencji (opanowali pospolity odruch Pawłowa i na widok gracza strzelają). Kawał dobrego mięsa nie tylko armatniego – sprowokowane dinozaury chętnie zanurzą swe zębiska w pożywnych pancerzach i wywołanie takiego zamieszania często oszczędzi nam kłopotu oraz amunicji.
Do bystrzaków nie należą też chłopcy z Whiskey Company. W naszej wędrówce, w przeciwieństwie do poprzednich części Turoka, prawie nigdy nie jesteśmy bowiem osamotnieni – jedna czy dwie osoby często udzielą nam wsparcia duchowego. I właściwie tylko tyle, bo ich przydatność w walce jest znikoma. Szczęśliwie, autorzy gry, skąpiąc im rozumu, obdarowali ich niezniszczalnością, dzięki czemu właściwie nie musimy zaprzątać sobie nimi uwagi.
Temat wrażych stworzonek zamykają bossowie. Potyczki z nimi to niestety proste, nie wymagające specjalnej strategii, nawalanie – osoby spodziewające się batalii rodem z MGS czy Metroida mogą więc oficjalnie poczuć się rozczarowane.
Bo to nie jest taki zwykły silnik
Turoka uzbrojono w bijący rekordy popularności silnik Unreal Engine 3. O ile w kwestiach czysto technicznych można ponarzekać na spore problemy z ząbkami (aliasing), miejscami kiepskie tekstury czy spadki płynności animacji i ogólnie brak fajerwerków na miarę Bioshocka czy Crysisa, tak pod względem artystycznym całość skrojona została bardzo spójnie i klimatycznie. Kolorystycznie grę utrzymano w raczej mrocznych barwach (miła odskocznia od pstrokatego Halo 3), podkreślanych przez nieprzyjemne warunki pogodowe (mgła, deszcz) oraz często wykorzystywane, zwłaszcza w przerywnikach przedstawiających przeszłość Turoka, różne filtry graficzne.
Potwornie spodobały mi się postacie dżentelmenów z Whiskey Company – przypakowane na jakieś 0,8 Pudziana sylwetki (dla porównania – Marcus Fenix – 1,5 Pudziana), nieogolone mordy – tacy komiksowi twardziele. Znakomicie podłożono ich głosy i nakreślono charaktery (świetnie animowane twarze), przez co utarczki między nimi oraz ich fochy, będące stałym elementem otoczki fabularnej, wypadają bardzo, jak na strzelankę, naturalnie.
Kawałem dobrze wykonanej roboty są również dinozaury. W oczy rzuca się zwłaszcza faktura skóry, na której rysuje się krew i zadrapania powstałe w wyniku odniesionych obrażeń. Bardzo ciężko odnieść się do rzeczywistości, jeśli chodzi o wydawane przez nie odgłosy oraz ich animację (wymarły zanim się urodziłem), niemniej w grze wypadają sugestywnie i odpowiednio złowieszczo.
Dinozaur w sieci
Grzechem byłoby wypuszczenie w dzisiejszych czasach na rynek FPS-a pozbawionego trybu dla wielu graczy – ten znalazł się w Turoku i jest całkiem niezły. Przeniesiono na jego grunt wszystkie atrakcje znane z kampanii – szlajające się po mapach dinozaury, śmiertelnie groźny nóż (wraz z dołączoną do niego efektowną kamerą), przewroty i momenty, w których tłuczemy bez opamiętania we wskazane przyciski – i zestawiono z klasycznymi formami zabawy: od deathmatchów, poprzez co-op, po gry zespołowe pokroju zdobywania flag.
Bardzo boli brak możliwości podzielenia ekranu – nie ma zarówno opcji zmierzenia się wespół z partnerem w trybie fabularnym, jak i współzawodnictwa. Brakuje nawet obsługi System Linka zostawiając tylko Xbox Live. Ten szczęśliwie sprawuje się bez zarzutów – wyszukiwanie gier trwa krótko, a i grających nie brakuje. Cały Multiplayer to ogólnie bardzo miła niespodzianka.
Turok ma swój urok
Najnowsze dzieło Propaganda Games określić można mianem gry średniej, w sensie – nadal dobrej. Nie jest rewolucją, pozbawiona jest zarówno tych bliżej nieokreślonych pierwiastków, dzięki którym dostajemy do rąk prawdziwy przebój, jak i jakichś tragicznych w skutkach niedoróbek czy błędów. Jest to także jedna ze zdecydowanie lepszych części serii. Takie zabiegi, jak: ubranie Turoka w mundurek futurystycznego komandosa, dodanie mu kolegów i wywalenie dużej części starej otoczki (złożonej z wybranych elementów indiańskiej mitologii) – podziałały jak wiosenne porządki.
Nie należę do osób odmierzających czas potrzebny na przejście gry z zegarkiem w ręku, ale cała przygoda zamyka się w jakichś dziewięciu godzinach – więc jak na dzisiejsze czasy – standard. Najważniejsze jednak, że nie pozostawia gracza z poczuciem uciętej na siłę akcji. Turok cierpi głównie ze względu na prawdziwy wysyp FPS-ów, jednak oprócz tego – nie znudzonym jeszcze miłośnikom gatunku można go śmiało polecić. Zwłaszcza jeśli lubią dinozaury.
Maciej „Von Zay” Makuła
PLUSY:
- wykonanie dinozaurów;
- fajne sylwetki chłopców z Whiskey Company;
- efektowna walka nożem;
- dobry multiplayer.
MINUSY:
- problemy z aliasingiem;
- brak autocelowania;
- okazjonalne spadki płynności animacji i doczytywanie tekstur;
- brak split-screena;
- brak podpisów.