Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 11 kwietnia 2006, 08:30

autor: Jacek Hałas

Tomb Raider: Legenda - recenzja gry

Mamy do czynienia z jedną z najciekawiej zrealizowanych gier TPP – po latach „przerwy” Lara doczekała się udanej kontynuacji swych przygód, nie można się przy niej nudzić.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Serii Tomb Raider nie muszę (uff... ;-)) chyba nikomu bliżej przedstawiać. Dość powiedzieć, iż Larze Croft w przeciągu kilku ostatnich lat udało się pozyskać naprawdę sporą grupę zagorzałych miłośników... i to nie tylko wśród graczy komputerowych. W pewnym stopniu może się to wydawać nieco śmieszne, gdyż ostatnie tytuły z tej serii były (delikatnie mówiąc) nienajlepsze. W przypadku Tomb Raider: Chronicles mieliśmy do czynienia z powielaniem doskonale znanych już schematów i pomysłów. Angel of Darkness w opinii wielu osób (ja również podzielam to zdanie) utracił z kolei typowy dla całej serii unikatowy klimat rozgrywki. Gdyby tego było jeszcze mało, gra ta cechowała się całą masą wyjątkowo irytujących błędów, w wielu przypadkach utrudniających właściwą zabawę. Omawiana Tomb Raider: Legend powstawała dłużej od swoich poprzedników, dając jednocześnie nadzieję na odbudowanie nadszarpniętej przez tych kilka ostatnich lat reputacji całej serii. Teraz, po premierze finalnej wersji gry, mogę jednoznacznie stwierdzić, iż mamy do czynienia z jedną z najciekawiej zrealizowanych gier TPP. Nie określiłbym jednak tej gry mianem najlepszej części Tomb Raidera. Przemawia za tym wiele różnych czynników, o których szerzej opowiem już za kilka chwil. A więc... zapraszam na kilkunastominutową randkę (dla niektórych w ciemno) z seksowną panią archeolog. :-)

Follow the white arrow?

Bardzo często zdarza mi się w recenzjach dogłębnie poruszać kwestię jakości wątku fabularnego danej gry. W przypadku Tomb Raider: Legend zostałem jednak zmuszony do obrania nieco odmiennej taktyki działania. W poprzednich odsłonach kultowej serii najczęściej było tak, iż element ten nie odgrywał istotnej roli. Producenci przeważnie ograniczali się do przygotowania kilkunastu standardowych scenek przerywnikowych, poprzedzających większość z przygotowanych poziomów. Stanowiły one jedynie pretekst do odwiedzenia danej lokacji, celem zdobycia jakiegoś artefaktu czy wykonania innej ważnej czynności. W recenzowanej grze mamy jednak do czynienia z nieporównywalnie bardziej rozwiniętym głównym wątkiem. Sądzę więc, iż najlepiej będzie, jeśli skupię się wyłącznie na najistotniejszych faktach, gdyż nie chciałbym nikomu zepsuć przyjemności z odkrywania kolejnych szczegółów fabuły, a o przypadkowy spoiler w takich sytuacjach nie jest trudno. Dość powiedzieć, iż główny wątek fabularny gry opiera się w dużej mierze na legendzie Króla Artura, a także na słynnym mieczu o nazwie Excalibur. Warto jednocześnie zaznaczyć, iż producenci Legend wiele elementów zaprezentowali z ‘własnego punktu widzenia’. Nie ma tu więc mowy o powielaniu pewnych schematów, doskonale znanych z filmów czy książek.

Kolejny mocny punkt gry w bezpośredni sposób powiązany jest z rozwojem przedstawionego wyżej wątku. Generalnie chodzi o to, iż zdecydowana większość podejmowanych przez główną bohaterkę czynności ma jakiś sens. W poprzednich odsłonach serii Tomb Raider niejednokrotnie zdarzało się tak, iż wyruszaliśmy do kolejnych lokacji bez podania wyraźnego celu takiej wizyty. W recenzowanej produkcji o czymś takim nie ma mowy. Producenci gry zadbali oczywiście o to, żeby właściwa przeprawa nie była zbyt prosta, aczkolwiek na takie rzeczy w trakcie właściwej zabawy nie zwracałem zbytniej uwagi. Co więcej, przeważnie byłem bardzo zmotywowany do dalszej zabawy, chcąc jednocześnie zapoznać się z nowymi szczegółami fabuły. Można więc śmiało powiedzieć, iż pod tym względem Tomb Raider: Legend zdecydowanie nie zawiodła, a w pewnym stopniu przewyższyła nawet osiągnięcia swoich poprzedników.

Wielu z Was chciałoby już zapewne dowiedzieć się nieco więcej na temat nowej Lary, a konkretnie tego, w jaki sposób przedstawiono kwestię kontrolowania jej zachowań. Szczerze mówiąc obawiałem się tego, że nowy producent gry (Crystal Dynamics) postanowi w jakiś sposób zrewolucjonizować znany od wielu lat moduł odpowiedzialny za wydawanie pannie Croft kolejnych poleceń. Tak się na szczęście nie stało. Moje pierwsze wrażenie było takie, iż generalnie nic się nie zmieniło. Lara biega i skacze w bardzo zbliżony sposób. Z czasem jednak zaczyna odkrywać się ciekawsze kombinacje ruchów, z czego część z nich pojawia się po raz pierwszy. Moją szczególną uwagę zwróciły zwariowane akrobacje na różnych typach drążków, przywodzące na myśl liczne skojarzenia z nową trylogią Prince of Persia. Na całe szczęście producenci nie przesadzili z widowiskowością tego typu zachowań, przez co bieganiem po ścianach czy innymi idiotycznymi ruchami na całe szczęście nas nie uraczono.

Należy zauważyć, iż autorzy TR: Legend w bardzo sprytny sposób postarali się zmobilizować graczy do wykonywania bezbłędnych czynności. Zbyt wcześnie wykonany lub nieprecyzyjny skok może bowiem zaowocować tym, iż Lara zdoła chwycić się nowej półki zaledwie jedną ręką. Istnieje wtedy spore ryzyko zawalenia całej akcji, chociaż można oczywiście próbować temu zapobiec. Zdecydowanie muszę się natomiast przyczepić do pływania, które w najnowszej odsłonie serii wybitnie nie przypadło mi do gustu. Stało się tak głównie za sprawą oddzielnych klawiszy, odpowiedzialnych za nurkowanie i wynurzanie się na powierzchnię. W poprzednich odsłonach serii tego typu przerywniki sprawiały mi zazwyczaj sporą przyjemność. W recenzowanej grze miałem ochotę możliwie jak najszybciej przebrnąć dalej.

Hmm? Do mnie pani mówi? Nie... na nic szczególnego nie spoglądałem. ;-)

Warto byłoby teraz wspomnieć o dodatkowym sprzęcie, w który Lara została wyposażona. Zdecydowany prym wiedzie w tym przypadku harpun, z którego korzystałem nadzwyczaj często. Urządzenie to może mieć kilka różnych zastosowań. W niektórych miejscach przy suficie pojawiają się charakterystyczne ikonki. Oznacza to, iż przy użyciu harpuna można przedostać się w upatrzone przez siebie miejsce. Najczęściej korzysta się jednak z tradycyjnie zawieszonych lin, tak więc kombinowania nie ma tu zbyt dużo. Harpun jest również wykorzystywany do przyciągania do siebie różnych obiektów, czy wręcz wyrywania ich ze ścian. Muszę przyznać, iż miejsca, w których może on zostać użyty, zostały bardzo ciekawie przemyślane, w wyniku czego korzystanie z tego narzędzia sprawiało mi zazwyczaj ogromną przyjemność. Drugi istotny obiekt to latarka. Nie ma co ukrywać, odwiedzane przez Larę lokacje są zazwyczaj nienajlepiej oświetlone. Generalnie nie mam się tu do czego przyczepić, gdyż latarka w poprawny sposób pozwalała rozeznać się w sytuacji (podobnie jak rzadziej wybierana z inwentarza lornetka).

Zwróciłbym jedynie uwagę na zdecydowanie zbyt szybkie ponowne ładowanie, ale jest to w zasadzie niezbyt istotny drobiazg. Ostatni gadżet to pełniący informacyjną rolę PDA. Można z niego wyczytać wiele istotnych rzeczy, jak chociażby dowiedzieć się o aktualnych celach misji, czy też bliżej zapoznać się z wyposażeniem głównej bohaterki.

Odnoszę wrażenie, iż wiele osób ucieszy fakt, iż zrezygnowano z niezbyt dopracowanych elementów ‘skradankowych’. Lara w dalszym ciągu może atakować niektórych przeciwników z zaskoczenia, ale zdecydowana większość starć ma wyjątkowo widowiskowy przebieg. Przemawia za tym kilka czynników. Przede wszystkim, zadbano o wiele dodatkowych elementów, które będą mogły być użyte w trakcie walk. Najczęściej są to różnorakie materiały wybuchowe. Posłane w ich stronę pociski pozwalają błyskawicznie pozbyć się najbliżej rozstawionych przeciwników, zapewniając przy tym dodatkowe „fajerwerki”. Generalnie jednak walki są w moim przekonaniu jednym z gorzej wykonanych elementów recenzowanej gry. Nie oznacza to oczywiście, iż są one kiepskie. Nie trzymają po prostu wysokiego poziomu całej reszty. Przede wszystkim, SI komputerowych przeciwników stoi zazwyczaj na stosunkowo niskim poziomie. Denerwujące jest też to, iż przeciwnicy lubią korzystać z granatów i to na masową skalę. W efekcie walki mają dość chaotyczny przebieg, gdyż trzeba wykonywać jak najwięcej skoków. Ogromnym ułatwieniem jest natomiast domyślnie włączone autocelowanie, dzięki któremu zabawa ogranicza się właściwie do prowadzenia ciągłego ognia, w połączeniu ze wspomnianymi uskokami. Szkoda natomiast, iż zrezygnowano z większej liczby potyczek ze zwierzętami. Tak na dobrą sprawę w trakcie zabawy musimy jedynie pokonać kilka tygrysów czy jaguarów, które zazwyczaj nie sprawiają większych problemów.

Fajny ekranik... chyba go sobie wezmę na pamiątkę.

Walki obfitują też na szczęście w wiele ciekawszych patentów. Lara po raz kolejny obdarzona została pewnym wachlarzem ciosów wręcz. Nie można tu oczywiście mówić o pełnoprawnej bijatyce, ale z całą pewnością nie wzorowano się na Angel of Darkness, w którym element ten prezentował żałosny poziom wykonania. Jednym z częściej wykorzystywanych ruchów jest ciekawie ukazany wślizg, który pozwala powalić na kilka sekund atakowanego przeciwnika. Równie ciekawie prezentuje się skok połączony z kopniakiem, w którym akcja zwalnia na kilka sekund. Skojarzenia z wydaną w ubiegłym roku grą Total Overdose wydają się być w tym przypadku jak najbardziej słuszne. Lara w trakcie walk może oczywiście korzystać z różnorakich giwer, przy czym wyraźnie widać, iż element ten został niejako zsunięty na dalszy plan. Najczęściej mamy do czynienia z doskonale znanymi pistoletami. Jedyne utrudnienie polega jednak na tym, iż nawet pomimo nielimitowanego zapasu amunicji trzeba je co pewien czas przeładowywać. Większość giwer zdobywa się od pokonanych wcześniej przeciwników. Najczęściej są to shotguny lub karabiny maszynowe. Obiekty te zazwyczaj charakteryzują się zwiększonym zasięgiem oraz lepszą siłą rażenia.

Najwyższa już chyba pora powiedzieć nieco więcej na temat odwiedzanych przez Larę lokacji. Tak jak już wspomniałem, najnowsza odsłona Tomb Raidera pod wieloma względami może być traktowana jako swego rodzaju powrót do korzeni serii. Nie jest to już sprytnie przemyślany chwyt marketingowy, gdyż poszczególne lokacje w zdecydowanej większości przypadków przypadły mi do gustu. Najczęściej mamy oczywiście do czynienia z różnego rodzaju świątyniami, kryptami, czy innego tego typu konstrukcjami, zlokalizowanymi zazwyczaj na totalnym odludziu. Lara w trakcie zabawy odwiedza między innymi Peru czy nie mniej uroczy Nepal. Jedynym wyjątkiem jest w tym przypadku poziom zlokalizowany w Japonii, którego akcja rozgrywa się na dachach ogromnych wieżowców. Paradoksalnie jednak poziom ten przypadł mi do gustu. Stanowił bowiem miłą odskocznię od pozostałych etapów. Co więcej, dzięki kilku sprytnym chwytom autorom gry udało się nie powtórzyć wpadki Angel of Darkness, w którym nawet na terenach zurbanizowanych nie mieliśmy okazji spotkać zbyt wielu osób. Fanów Lary zainteresuje też zapewne informacja, iż w dalszym ciągu lubi ona zmieniać kreacje. Ich dobór jest najczęściej uzależniony od typu odwiedzanej aktualnie lokacji. W grze nie zabrakło nawet gustownej wieczorowej sukni. :-) Nowe stroje mogą być w miarę postępów w rozgrywce sukcesywnie odblokowywane. Co ciekawe, w grze pojawił się również klasyczny strój Lary, doskonale znany z początkowych odsłon serii. W podstawowej kampanii nie pojawia się on jednak na zbyt długo. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, żeby samodzielnie sobie go później wybrać. :-)

Czy to zwidy? Nie! To zaparkowane Ducati z pełnym bakiem i kluczykami w stacyjce!!

Oprócz opisanych już wyżej różnorakich akrobacji, w grze nie zabrakło również innych elementów, typowych dla całej serii. Mam tu na myśli w głównej mierze mniej lub bardziej oczywiste pułapki. W początkowej fazie gry jest ich jeszcze niewiele, z czasem zaczynają się jednak przewijać na nieco większą skalę. Muszę przyznać, iż niektóre z nich zostały dość sprytnie zakamuflowane, przez co wielu z Was będzie zapewne zmuszonych do powtarzania określonych sektorów planszy. Równie ciekawie prezentują się wyraźnie zaznaczone pułapki, które zazwyczaj omija się w wyznaczony przez producentów sposób. Świetnym przykładem może być wspomniany już poziom rozgrywany w Japonii. Aby ominąć rozstawione w niewielkim korytarzu lasery, należy skorzystać ze znajdującej się kawałek dalej ogromnej kuli, tak aby na niej skoncentrować uwagę zlokalizowanego przy pułapce działka maszynowego.

Delikatnie zahaczyłem już o drugi istotny element gry. Są nim zagadki. Generalnie jest tak, iż na każdy poziom przypada jedna ‘większa’ zagadka i szereg mniejszych. W tym pierwszym przypadku mamy zazwyczaj do czynienia z dość rozbudowanymi konstrukcjami. Odniosłem jednak wrażenie, iż łamigłówki są zdecydowanie prostsze, niż można by się było początkowo spodziewać. W poprzednich odsłonach serii niejednokrotnie zdarzało się tak, iż spędzałem przy nich nawet kilkadziesiąt minut. W Tomb Raider: Legend zabawa ograniczała się zazwyczaj do wykonania serii ściśle zaplanowanych czynności. Bardzo szybko udawało mi się bowiem wykombinować, co należy dalej zrobić. Generalnie jednak nie można na ich wykonanie zbytnio narzekać.

W trakcie zabawy mamy oczywiście okazję wpaść na kilku bossów. Co ciekawe, postaci te w wielu przypadkach obdarzone zostały dodatkowymi zdolnościami, przez co pojedynki na wyższych poziomach trudności bywają dość wymagające. O ile jeszcze pierwszego bossa można załatwić standardowymi metodami, o tyle w przypadku kolejnych przeciwników (tradycyjnie dla tego typu gier) należy zastosować się do ściśle określonej kombinacji zachowań. W zależności od sytuacji może to być na przykład konieczność zniszczenia elementów konstrukcji, pozwalających dowolnie regenerować się danemu przeciwnikowi.

Tyle jeśli chodzi o zalety związane z etapami gry, teraz przyszła kolej na wady. Generalnie można tu mówić wyłącznie o jednym uchybieniu, które w moim przekonaniu odgrywa jednak bardzo istotną rolę. Tomb Raider: Legend jest wyjątkowo krótka. Rozpoczynając nową przygodę z Larą Croft, liczyłem na co najmniej kilkadziesiąt godzin dobrej zabawy. Napisy końcowe ujrzałem zaś po około ośmiu godzinach i to tylko dlatego, iż dużo czasu spędziłem na dokładniejszym poznawaniu kolejnych plansz. Sądzę, iż gdyby ktoś skupił się wyłącznie na kwestii dotarcia do wyjścia, całą grę mógłby przejść w przeciągu 6-7 godzin. To zdecydowanie za mało, nawet pomimo ogromnego zróżnicowania odwiedzanych miejsc i serwowania wielu ciekawych pomysłów. Na pocieszenie warto dodać, iż gra w pewien sposób premiuje dokładną eksplorację map, dając możliwość zbierania ukrytych statuetek czy innych tego typu obiektów. W nagrodę można odblokować nowe stroje czy chociażby ciekawe filmiki. W moim osobistym przekonaniu takie sztuczne przedłużanie czasu zabawy nie zasługuje jednak na wyrazy uznania. Osobiście wolałbym gdyby całkowicie zrezygnowano ze wszystkich dodatkowych bonusów, a zamiast tego przygotowano co najmniej dwa nowe poziomy.

Ekstremalny przypadek nienawiści właścicieli aut do motocyklistów.

Warto natomiast zwrócić uwagę na kilka innych czynników, które w moim przekonaniu powinny w pozytywny sposób wpłynąć na odbiór końcowego produktu. W recenzowanej grze pojawiają się dwa różne środki transportu, przy czym zdecydowanie ciekawiej wypadły pod tym względem motocykle. Sterowanie maszyną zostało niestety maksymalnie uproszczone. Generalnie jednak poziomy te należy zaliczyć grze na plus, stanowią bowiem wyjątkowo miły i jednocześnie niezbyt wymagający przerywnik. Na uwagę zasługują także interaktywne scenki, w których w odpowiednich momentach musimy wciskać określone klawisze, tak aby Lara mogła uniknąć pewnej śmierci. Podobne patenty powinny być doskonale znane miłośnikom takich gier jak Fahrenheit czy Shenmue. W Tomb Raider: Legend scenki te są jednak nieporównywalnie prostsze i jednocześnie bardzo krótkie. W grze nie mogło również zabraknąć posiadłości panny Croft. Trzeba przyznać, iż jest ona dość rozbudowana. Obiekt ten skrywa jednocześnie w sobie wiele sekretów, przez co eksploracja kolejnych pomieszczeń może nam zająć nieco czasu.

Z oprawą wizualną recenzowanej gry związanych jest kilka ciekawych rzeczy. Tomb Raider: Legend ma bowiem do zaoferowania dwa różne tryby prezentacji świata oraz głównej bohaterki. Trzeba przyznać, iż różnią się one pomiędzy sobą i to w dość znaczny spobób. Tryb Next-Gen pozwala upodobnić grafikę do efektów, którymi mogą poszczycić się najdroższe karty grafiiczne i które zastosowano w konsoli Xbox 360. Podstawowy problem polega na tym, iż wymagania sprzętowe tego trybu są OGROMNE, w moim osobistym przekonaniu zdecydowanie zbyt duże. Obawiam się, iż posiadacze większości PeCetów o płynnym przebiegu rozgrywki będą w tym przypadku mogli jedynie pomarzyć, a jak wiadomo w tego typu produkcjach element ten odgrywa najistotniejszą rolę. Na szczęście przygotowano również nieco okrojony tryb, w którym zabrakło wykorzystania wielu nowoczesnych technologii. Nie oznacza to jednak, iż gra w tym przypadku musi kiepsko wyglądać. Daleki jestem od takiego stwierdzenia. Świetnie wypadły chociażby pojawiające się w niektórych sytuacjach celowe rozmycia pewnych elementów otoczenia. Warto także zauważyć, iż kolejne poziomy są zazwyczaj bardzo duże. W niektórych sytuacjach gra musi co prawda doczytać nową mapę, ale zdarza się to bardzo rzadko. Najważniejsze jest jednak to, iż w tym „standardowym” trybie graficznym grze nie zdarza się praktycznie zwalniać. Można więc spokojnie skupić się na bezproblemowej eksploracji kolejnych pomieszczeń.

Gordon? Tak... to od niego mam tę nową zabawkę.

Bardzo dobrze wypadła również oprawa dźwiękowa. Mam tu na myśli zarówno odgłosy otoczenia, jak i świetny podkład muzyczny. Na wyróżnienie zasługuje w tym przypadku główny utwór w wykonaniu słynnej irlandzkiej wokalistki Enii. Muszę się natomiast przyczepić do odbywanych przez główną bohaterkę rozmów. Jest ona bowiem wspierana przez swych pomocników, przebywających we wspomnianej już posiadłości. Podstawowy problem polega na tym, iż zdecydowanie zbyt często starają się oni coś skomentować, przez co w niektórych sytuacjach nie można się w pełnym stopniu skupić na eksploracji planszy czy podziwianiu wybranych elementów otoczenia. Osobiście wolałbym, żeby tego typu pogawędki w kolejnych tytułach z serii Tomb Raider ograniczone zostały do niezbędnego minimum.

To dobrze, że Tomb Raider: Legend trafił w ręce Crystal Dynamics. Nareszcie mogę stwierdzić, iż po wielu latach „przerwy” Lara doczekała się udanej kontynuacji swych przygód. Gra jest wyjątkowo przyjemna w obsłudze, oferuje wiele interesujących pomysłów i jednocześnie nie można się przy niej nudzić. Szkoda tylko, iż zabawa trwa wyjątkowo krótko. Co więcej, po skończeniu gry nie miałem ochoty powracać do zbadanych już wcześniej poziomów. Przy TR: Legend z całą pewnością można się świetnie bawić. Należy jednak mieć na uwadze to, iż stan ten nie potrwa niestety zbyt długo. Mimo wszystko miłośnicy tego typu produkcji recenzowanym tytułem z całą pewnością powinni się bliżej zainteresować.

Jacek „Stranger” Hałas

PLUSY:

  • zachowany klimat najlepszych odsłon serii Tomb Raider;
  • rozbudowane i jednocześnie bardzo zróżnicowane poziomy;
  • świetna oprawa audiowizualna (pomijając „kompożerny” tryb Next-Gen);
  • ciekawy i jednocześnie dość złożony główny wątek fabularny;
  • szeroki wachlarz ciosów, przyjemne sterowanie Larą.

MINUSY:

  • WYJĄTKOWO krótki czas zabawy, nawet pomimo obecności wielu różnych bonusów, których wyszukiwaniem można się w trakcie zabawy zająć;
  • niski poziom sztucznej inteligencji komputerowych przeciwników;
  • zbyt proste zagadki.

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...