Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 4 maja 2005, 10:28

autor: Krzysztof Mielnik

Freedom Force vs the 3rd Reich - recenzja gry

FF okazała się grą jedyną w swoim rodzaju. Połączenie taktyki, elementów cRPG, na wskroś komiksowej oprawy graficznej i niesamowitego klimatu – to wszystko było czymś wcześniej niespotykanym. Co nowego niesie ze sobą jej kontynuacja? Ano sporo.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

McDonald’s, Statua Wolności i trójkolorowa flaga. Wuj Sam, cadillac i komiksy traktujące o superbohaterach ratujących świat przed zagładą – oto symbole Ameryki przewijające się w setkach filmów i czasopism. Symbole Ameryki, na których się wychowaliśmy i które chcąc nie chcąc zna każdy z nas. Gra, którą chciałbym Wam dzisiaj przybliżyć opiera się na ostatnim z powyższych. Freedom Force vs. Third Reich stanowi zarazem kontynuację produkcji, która dała się poznać graczom przed trzema laty, wzbudzając w nich zresztą bardzo pozytywne odczucia.

FF okazała się grą jedyną w swoim rodzaju. Połączenie taktyki, elementów cRPG, na wskroś komiksowej oprawy graficznej i niesamowitego, trudno definiowalnego klimatu – to wszystko było czymś wcześniej niespotykanym i sprawiło, że szczególnie za wielką wodą produkcja sprzedawała się niczym przysłowiowe świeże bułeczki. Co nowego niesie ze sobą jej kontynuacja? Ano sporo, choć nie ukrywajmy, że nie tyle, by posądzać ją o przełom i wytyczanie nowych ścieżek.

Jo sem netoperek!

Fabryka bohaterów

My mieliśmy Piłsudskiego, Szarika i Wałęsę, nasi amerykańscy bracia mają zaś Minute Mana, Tombstone’a i Tricolour. Co prawda w międzynarodowej świadomości postaci te nigdy nie zdobyły sobie choć cienia popularności Supermana, Batmana czy Człowieka Pająka, niemniej wśród wielbicieli komiksów stanowią ikony nie mniej znaczące.

Liczba bohaterów, z usług których możemy skorzystać w grze jest wielkim plusem. Co istotniejsze, każda z postaci to nie tylko odmienne wdzianko na bezdusznym zlepku pikseli – to przede wszystkim dopracowana osobowość posiadająca własną historię, motywacje, umiejętności, ale i zwykłe ludzkie braki. I tak na przykład Tombstone’em będącym najtragiczniej doświadczonym członkiem drużyny, kieruje chęć zemsty na mordercach żony. Minute Man to wielki patriota – człowiek, który niejednego hamburgera w swym żywocie zjadł i dla którego obrona ojczyzny stanowi największą wartość! Sky Kingowi nie do końca odpowiadała rola aktora filmów klasy „B”. Dzięki cudom najnowszej techniki dzielnie walczy u boku reszty brygady, stanowiąc jej pełnowartościową część.

Gra umożliwia nam zapoznanie się ze szczegółową historią każdej postaci. Doszukując się przy tejże okazji jakichkolwiek uchybień, autorom można zarzucić jedynie, że nie zawsze opisano, czym kierował się dany heros, włączając się do akcji w konkretnym momencie rozgrywki. Mogłoby to być wyraźniej naznaczone, choć pewnie przez wielu graczy sprawa pozostanie niezauważona lub zwyczajnie zbagatelizowana. Może to i zdrowe podejście ;-).

Gra składa się z kampanii złożonej z serii misji. Misje są liniowe i jakkolwiek ambiwalentne uczucia mógłby budzić ten fakt, uważam, że w tym przypadku jest to rozwiązanie jednoznacznie pozytywne dla fabuły. Sęk w tym, że jest ona bardzo mocną stroną nowej FF. Jednocześnie jednak stanowi całość zakręconą bardziej niż słoik z dżemem i jakiekolwiek przetasowania mogłyby zepsuć efekt końcowy. Wybaczcie mi przy tejże okazji, że wyłamię się ze standardów i przybliżenie strony fabularnej gry ograniczę do lakonicznego: „Nasi bohaterowie przenieśli się w czasie w środek II Wojny Światowej, by stawić czoła rozpleniającemu się nazizmowi”. Odkrywanie tego, jaką rolę odegrali we wszystkim Starożytni Rzymianie i jak rozwinie się akcja, zostawiam Wam do samodzielnego zgłębienia. Jednocześnie dodam tylko – warto! :-)

Zapraszamy na mecz: USA vs. Rzym Starożytny.

Przed każdą misją wyświetlony zostaje briefing przybliżający czekające nas cele. Briefy są bardzo jasne, toteż nawet osoby nie obeznane zbytnio z językiem Szekspira nie będą miały żadnych problemów z ich zrozumieniem. Po dokonaniu wyboru bohaterów mających wziąć udział w zadaniu, ruszamy w bój! Nawet nie podejrzewacie, jak wiele plugastwa szlaja się po ulicach, placach i lasach. Gra szybko uświadomi Wam ten fakt, efektem czego przemierzaniu dostępnych lokacji towarzyszyć będą jęki, płacz i zgrzytanie zębów gładzonych przeciwników. Gwarantuję Wam, że podobnie jak w przypadku bohaterów pozytywnych, także i w tutaj nie ma zbyt wiele miejsca dla niezidentyfikowanych maszkar. Czarne charaktery we Freedom Force to prawdziwe osobowości. Fortissimo to tłusty śpiewak operowy operujący zabójczo silnym głosem, Nuclear Winter pragnie w dość osobliwy sposób rozpropagować wzniosłe idee Marksa i Engelsa, zaś Red Sun reprezentuje starą japońską szkołę walki. To człowiek okrutny i wyzbyty uczuć acz honorowy. Nad nimi wszystkimi stoi zaś Blitzkrieg – opętany nazistowskimi wizjami. Przebiegły, twardy, mocą umysłu mogący napsuć nam wiele krwi.

Każdy z naszych podopiecznych, jak i wrogów ma swoje mocne i słabe punkty. Jedni wolą uderzać z dystansu, inni wdać się w bezpośrednie starcie... Walka w grze polega więc przede wszystkim na rozszyfrowaniu poszczególnych oponentów i wykorzystywaniu ich pięt achillesowych. Nieraz będziecie musieli sporo się natrudzić, by dojść do prostych w gruncie rzeczy rozwiązań, ale to właśnie jest siłą tego tytułu!

Bardzo skuteczne efekty można osiągnąć podczas walki poprzez wykorzystanie dla wspólnego dobra umiejętności jednego z członków drużyny. Przykład podam przy tej okazji banalny, ale zarazem i najbardziej obrazowy: Męczymy się z wrogą sforą. Przeciwników jest sporo, a każdy niezwykle silny. Nasza drużyna walczy wszystkimi siłami, ale ostatecznie nie wytrzymuje naporu. I tak raz za razem... Co zrobić? Wystarczyło zauważyć, że jeden z przeciwników ruszył na nas chwilę wcześniej, niż reszta. W tym momencie pozwalamy mu na kontakt, resztę przetrzymując zaś w oddali przy użyciu ‘Knockback’.

Postaci mogą być kierowane bezpośrednio przez nas, lub też przez SI. Warto powiedzieć, że inteligencja komputera, poza sporadycznymi przypadkami, spisuje się dobrze. Z pewnością jednak rasowych graczy i tak niewiele to przejmie, a poczynania całej gromadki wezmą pod swą wyłączność. Po szczęśliwym zakończeniu danej misji przenosimy się do menu, w którym możemy wzmocnić naszych podopiecznych, bądź też dokonać ewentualnej zmiany w kadrze.

Jedną z przynoszących mnóstwo radości cech oryginalnej Freedom Force była możliwość stworzenia swojego własnego (tyś, tyś, tylko mój! ;P) herosa i dopasowania doń odpowiadających nam wariantów „supermocy”. Naturalnie opcji tej nie zabrakło także w kontynuacji gry. Edytor tworzenia postaci ponownie stawia na maksymalną satysfakcję przy równoczesnym maksymalnym uproszczeniu. Rzeczą znamienną jest jednak, że gra oferuje tak bogaty wachlarz podopiecznych, iż bawienie się w tworzenie jeszcze wymyślniejszych indywiduów możemy śmiało odłożyć na późniejszy okres zabawy.

„Późniejszy okres to znaczy kiedy?” – zapytacie. Trudno dokładnie sprecyzować, gdyż rzecz zależy od indywidualnych predyspozycji i chęci do wgłębiania się w rozgrywkę. Przyjmijmy jednak, że staje się to po ok. 20 godzinach przetoczonych bojów. Gra prócz bezpośrednio związanego z fabułą trybu singleplayer oferuje także rozgrywkę po sieci dla czterech graczy równocześnie oraz tryb, w którym zmagamy się z dowolnym, wybranym przez nas oponentem. Rzecz to dobra przede wszystkim w początkowej fazie, gdyż umożliwia graczowi w pozbawiony stresów sposób zapoznać się z właściwościami wrogów.

W odniesieniu do pierwowzoru nowy FF zdecydowanie zyskał pod względem graficznym. Trzy lata w pędzącym na złamanie karku świecie komputerów to niemal era, co widać nawet mimo tego, że „jedynka” wciąż może cieszyć oko swym wykonaniem. Co się zmieniło? Poczynając od wymagań sprzętowych (poniżej optymalnej konfiguracji z pudełka nawet nie podchodź) a na światłocieniach kończąc – mniej więcej wszystko! Dzięki zastosowaniu ulepszonego silnika graficznego zwanego Gamebryo, miasto wygląda fantastycznie, ciesząc oko obfitością elementów składowych. Każda uliczka, budynek... Ba! Każda poszczególna cegła, czy pęknięcie w ścianie prezentuje się niezwykle efektownie! Największe różnice widać jednak dopiero wtedy, kiedy rozpoczyna się starcie. Budynki trzęsą się w posadach, gruz sypie się na ziemię, a podłoże pęka pod co mocniejszymi uderzeniami walczących stron, ukazując nam niesamowite wyrwy. Dopracowanie efektów ataków zakrawa o szczyty pietyzmu, a przyrównywanie ich do tego, co widzieliśmy trzy sezony temu nie ma najmniejszego sensu, bo różnica klas w tym przypadku bije po oczach co najmniej siłą ciosu MinuteMana!

Sam MinuteMan, jak i jego koledzy po fachu przeszli zresztą równie solidny lifting. Płynniejsza animacja, śliczniej skrojone ubranka i efektowniejsze ruchy budzą wyłącznie podziw.

Nie mam obiekcji także co do pracy kamery. Rzecz to z pewnością niełatwa, by optymalnie ukazać teren, na którym sytuacja ulega ciągłym przemianom, a i wypadałoby objąć wszystkich naszych ziomków naraz. Z zadania wywiązano się jednak naprawdę dobrze. Do pomniejszych zgrzytów dochodzi rzadko, a kiedy nawet wystąpią, nie utrudniają gry na tyle, by stało się to bezpośrednią przyczyną naszych niepowodzeń.

Co można zarzucić kontynuatorce jednej z bardziej innowacyjnych pozycji 2002 roku? Z pewnością to niełatwe pytanie. Może być to fakt, że gra jest jedynie rozwinięciem podjętych podówczas wątków i że bez wątpienia nie niesie ze sobą tak świeżego powiewu, jak tamta pozycja... Może to być fakt, że nie wszystkim pewnie przypadnie do gustu groteskowy, niezwykle specyficzny klimat amerykańskiego komiksu lat 60... Ale czy obiektywnie rzecz biorąc, za któryś z tych „faktów” gra odpowiada osobiście? Tutaj śmiem powątpiewająco kiwnąć głową i wrócić przed ekran komputera, by raz jeszcze zaspokoić swój głód ratowania świata.

Krzysztof „Bakterria” Mielnik

PLUSY:

  • oryginalna tematyka;
  • specyficzny, komiksowy klimat;
  • oprawa graficzna;
  • postęp technologiczny względem prekursorki.

MINUSY:

  • biorąc pod uwagę upływ 3 lat od premiery Freedom Force, zbyt mało innowacji w sposobie rozgrywki.
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.

Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę
Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę

Recenzja gry

Kiedy dowiedziałem się, że Bethesda nie planuje przekazać kodów do Shattered Space przed premierą, zacząłem zadawać sobie pytania. Czy stan techniczny jest zły? A może historia jest zwyczajnie nudna? Moje obawy były uzasadnione, choć tylko częściowo.