autor: Krzysztof Gonciarz
LEGO Star Wars - recenzja gry
Skala inwencji włożonej w tę grę nokautuje. Mamy tu prawdziwy geniusz projektowy z cyklu „zbudować skomplikowanego robota z geometrycznie banalnych klocków tak, by wyglądał praktycznie tak jak w filmie?”. Lego zostały tu wykorzystane w mistrzowski sposób.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Kląłem się na wszystkie świętości, by tak się nie stało. A jednak. Podstawy fabuły trzeciego epizodu Gwiezdnych Wojen poznałem w wersji, w której główne role grają klocki Lego. Spoiler za spoilerem, pilnie strzeżone przez jedną z najbardziej kasiastych wytwórni filmowych tajemnice wypłynęły w świat na wszystkich frontach, a wszystko przez firmę Traveller’s Tales. Ale cóż z tego? Ahh, jak mi z tym dobrze! Tak, tego mi było trzeba. Nie ma to jak lekka, przyjemna i wielce relaksująca gierka, która przy okazji nie jest byle czym, gdy popatrzy się na nią surowym okiem. Lego Star Wars. Cross-over tak dziwny i pokręcony, że po prostu musiało wyjść z niego coś niezłego. I mimo, że generalnie jest to gra dla dzieci, to ja, „stary koń” powiedzmy, ubawiłem się przy niej jak nigdy. Aż przypominają się czasy, gdy z gruntu nieskomplikowane i stawiające tylko na grywalność tytuły zmuszały graczy do wysiłku na zupełnie inny sposób (czy lepszy, czy gorszy – nie zajmę stanowiska), niż dzisiejsze produkcje. Mamy tu pierwiastek oldschoolu, samą esencję gier wideo, która w oczach starszych graczy urośnie i zadecyduje o przełamaniu ewentualnej niechęci i sięgnięciu po taką niewymagającą przecież szpilę. Młodsze pokolenie nie powinno się natomiast ani chwili wahać. Nie musi nawet czytać do końca. Po prostu musicie tę grę mieć. I tyle.
Jak na pewno wiecie, trzonem rozgrywki jest w Lego Star Wars arcade’owa wędrówka przez trzy najnowsze epizody życiowego dzieła George’a Lucasa. Z każdej części wybrano kilka nadających się do „uplatformowienia” scen i nadano im wypełniony po brzegi klockami Lego design, nam natomiast powierzono zadanie przeprowadzenia dwu lub trzyosobowych drużyn bohaterów (dynamicznie zmienianych pojedynczym klawiszem) przez te pełne niebezpieczeństw poziomy. Dobór etapów daje się (w przypadku pierwszych dwóch Epizodów oczywiście) przewidzieć – hasanie po pałacu w Theed, fabryka robotów na Geonosis, pojedynki z Darthem Maulem czy Dooku. Wszystko to, czego się po starwarsowej zręcznościówce możemy spodziewać. Niektóre etapy przyjmują formę kopiących mini-gierek, takich jak np. klasyczne już wyścigi podów, lub sterowanie myśliwcem kosmicznym, jak na pierwszym, obłędnie wyglądającym etapie Zemsty Sithów.
Naszą bazą wypadową w trakcie zmagań z grą staje się pewien bar szybkiej obsługi, zwany Dexter’s Diner. To tutaj znajdują się drzwi prowadzące do wszystkich dostępnych epizodów oraz etapów, a także wystawy trofeów znalezionych w trakcie naszych przygód. Z czasem miejsce to zapełniać się będzie postaciami, które dołączają do naszej grupki po ukończeniu każdego etapu (czarne charaktery musimy własnoręcznie „wykupić” za barem, za zebrane w czasie gry lego-pieniążki). W sumie mamy do dyspozycji całą armię legoludków, w której znajdą się wszyscy bardziej lub mniej znaczący bohaterowie trylogii. Gdy rozpoczynamy grę na nowym etapie, musimy ukończyć go w trybie „Story”, w którym to sterujemy z góry narzuconymi przez fabułę postaciami, rozwiązując świetnie zaprojektowane zagadki, wykorzystujące wszystkie indywidualne cechy naszych podopiecznych.
Gdy to zrobimy, powracamy na stare śmieci w trybie „Free play”. Tym razem możemy dowolnie ustalić skład naszej drużyny. Ma to fundamentalne znacznie dla gry, jako że każdy legoludek ma unikalną (no, niektóre się powtarzają) dla niego umiejętność, która umożliwi nam dotarcie w miejsca niedostępne przy poprzednim podejściu, np. znane ze „starej” trylogii otwieranie drzwi przez R2-D2, bądź też umiejętność używania Mocy na specjalnych, „mrocznych” przedmiotach w wykonaniu Ciemnych Jedi. To właśnie stanowi o sile gry, ta nieodparta pokusa powrotu do uprzednio ukończonych etapów, celem znalezienia wszystkich bonusów i dodatków. A mamy ich przecież całą masę. Przez cały czas trwania gry kompletujemy naszą galerię lego-pojazdów, zdobywamy bonusowe postacie oraz zbieramy pieniądze na wykupienie rozbrajających cheatów (takich, jak dość absurdalne wąsy przyczepione wszystkim postaciom – hue, hue, hue). To, co na Zachodzie nazywają „replay value”, czyli zdolność gry do zachęcenia nas do powtórnego jej ukończenia, stoi tutaj na niespotykanie wysokim poziomie.
Największym mankamentem LSW jest niski poziom trudności oraz tak naprawdę niewielka ilość poziomów. Paradoksalnie, jest to jedna z najbardziej przyjaznych użytkownikowi gier, jakie widziałem. Absolutne zero stresu, zero nerwów. Gdy giniemy, tracimy tylko drobną część uzbieranych pieniążków i możemy kontynuować zabawę dalej od tego samego miejsca. Nikt nie robi nam problemów, a nie zaliczenie etapu jest możliwe chyba tylko przez „Quit”.
Szokujący może okazać się fakt, że całą grę (tzn. wszystkie poziomy, bez opisanej wyżej walki o bonusy) ukończyłem w jakieś... Sam nie wiem, 5-6 godzin? Może mniej. Szkoda, ale takie już są efekty skierowania produktu do dzieci. Z drugiej strony, co z tymi dzieciakami, że mają tak mały refleks i potrzebują takich banalnych gier? Czy jakby im dać do ręki takiego Commando z lat ’80, nie poradziłyby sobie? Nie wiem, czy ktoś tutaj odrobinę nie docenia możliwości młodszego pokolenia graczy. Hodują nam mięczaków, do kroćset! Całe szczęście, jednokrotne ukończenie wszystkich fabularnych poziomów nie oznacza jeszcze zaliczenia 100% gry. Dokonanie tego jest o wiele wyżej zawieszoną poprzeczką i wymaga sporej spostrzegawczości i umiejętności dobrego kombinowania. Niektóre sekrety są bowiem bardzo misternie ukryte.
Oprawa audiowizualna tej wielce sympatycznej gry jest tak miła dla oka, że aż trudno uwierzyć w płynącą z ekranu magię. Fabularne cut-scenki, przedstawiające nam okrojoną wersję fabuły (wątpię, żeby ktoś się połapał, o co w tym wszystkim chodzi, nie posiadając absolutnie żadnej wiedzy o filmach), zrobione zostały po prostu rewelacyjnie. Fakt, że legoludki nie rozmawiają ze sobą i nie raczeni jesteśmy żadnymi dialogami może początkowo budzić kontrowersje, jednak w praktyce okazuje się, że słowa są całkowicie zbędne, gdy jest się człowieczkiem zbudowanym z duńskiego plastiku. Animacja postaci jest świetna, a ich wyluzowana choreografia powala niemym, chaplinowskim komizmem, pełnym niezdarności i głupich min.
Gra chodzi bardzo płynnie i bezboleśnie, a jej wymagania sprzętowe są całkiem rozsądne. Jedynym ograniczeniem jest konieczność posiadania karty z Pixel Shaderem. Niestety więc, właściciele wysłużonych MX-ów będą musieli obejść się smakiem. Jedynym bugiem, na jakiego się natknąłem, było wieszanie się gry przy wychodzeniu na chwilę do Windowsów przez alt-tabowanie. Da się przeżyć. Mimo to miejmy nadzieję, że naprawią to w jakimś patchu.
Sterowanie naszymi bohaterskimi, kilkuklockowymi herosami jest banalnie proste i na swój sposób świetnie pomyślane. Mamy, oprócz poruszania się i skoku, tylko dwa przyciski – zadawania ciosu (nie u wszystkich postaci) oraz użycia umiejętności. I to wystarcza, nie ma potrzeby jakiegokolwiek komplikowania sprawy, i tak jest po prostu milutko. Być może obsługa za pomocą klawiatury nie jest zbyt precyzyjna (są problemy z celowaniem) i dobrze jest grać za pomocą pada, jednak w obliczu i tak niskiej trudności nie stanowi to żadnego problemu.
Cóż mogę natomiast powiedzieć w kwestii udźwiękowienia? Wszyscy dobrze wiecie, jak brzmią gry ze świata Star Wars, począwszy od dziejowych motywów Johna Williamsa, a na „jedynych słusznych” dźwiękach blasterów i innych technologicznych zabawek skończywszy. Jedynie wspomniany brak voice-overów pozostawia drobne uczucie niedosytu. Wszystko jest w sumie ok, ale legoludki mówiące głosami Ewana McGregora i spółki mogłyby zarządzić. Nie, żeby już teraz nie kopały tyłków wszystkim pięknie wymodelowanym Fisherom, Snake’om i innym madafakom.
Ilość pomysłów i skala inwencji włożonej w tę grę po prostu nokautują. Mamy tu prawdziwy geniusz projektowy z cyklu „jak zbudować bardzo skomplikowanego robota z geometrycznie banalnych klocków tak, by wyglądał praktycznie tak jak w filmie?”. Klocki Lego zostały tu wykorzystane w mistrzowski sposób. W zasadzie w trakcie gry niezbyt się myśli o tym, że wszystko jest z nich zrobione. Świat wydaje się taki... naturalny. Zaiste niesamowite. Pomimo swojej krótkości, gra jest niebotycznie miodna. Olbrzymia interaktywność środowiska, w którym większość obiektów możemy zniszczyć lub poruszyć za pomocą Szmocy dodatkowo podwyższa poziom autentyczności, który zdaje się być wszechobecny. Ogromną frajdę daje także tryb cooperative, będący de facto rozszerzeniem standardowego single playera. Wszystko to samo, tylko że każdy steruje tylko jedną, wybraną postacią. Rozwiązanie genialne w swej prostocie, umożliwiające wiele godzin pogodnej rozrywki i pracy nad stosunkami na linii ojciec-syn. Pojedynki na miecze świetlne, dynamiczne pościgi, strzelaniny, całe wiadro Easter Eggów, czyż to nie jest, ja cię kręcę, piękne? Jest. Kropka.
Nie do wiary, po prostu nie do wiary. Śledząc od pewnego czasu proces developingu tej gry wiedziałem, że są podstawy oczekiwać czegoś wyjątkowego, ale ostateczny efekt przerósł nawet moje optymistyczne oczekiwania. W zasadzie mamy tu do czynienia z najlepszą grą dla dzieci w historii. Zostały w niej zawarte wszystkie elementy, które nobilitują ją do tego właśnie tytułu. Jest prześliczna, wciągająca, różnorodna i pedagogiczna. Zainteresuje sobą nie tylko najmłodszych, którzy siłą rzeczy będą jej głównym audytorium. Zabawny może się wydawać fakt, że jest to niejako „przy okazji” jedna z najfajniejszych starwarsówek, jakie ujrzały światło dzienne. Wszyscy przecież wiemy, że bywało z nimi bardzo różnie. 79,90 – tyle ma u nas to cudeńko kosztować. Akceptowalna cena, jak na bilet do dziecięcego świata.
Krzysztof „Lordareon” Gonciarz
ZALETY:
- pomysłowość, motyla noga!
- audiowizualia;
- Lego, Lego, Lego...
WADY:
- niski poziom trudności;
- to niestety „tylko” gra dla dzieci.