Expeditions: Rome Recenzja gry
Recenzja Expeditions: Rome - ach, gdyby ta gra była równie dobra, jak długa...
Expeditions: Rome to historyczne RPG, które zabiera nas na wyprawę do starożytnego Rzymu. Szkoda tylko, że przygoda ta nie jest krótsza, bo w trakcie 50 godzin zabawy wychodzi na jaw zbyt wiele jej słabości.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- solidne historyczne RPG;
- udany system turowych starć;
- pełna detali oprawa graficzna – zarówno lokacji, jak i przedmiotów;
- plejada kluczowych postaci historycznych z okresu końca Republiki Rzymskiej;
- wiele zakończeń i znaczących decyzji pozwalających zmienić bieg historii;
- dobra gra dla szukających wyzwania i długiej rozgrywki.
- denerwująca praca kamery;
- szwankująca optymalizacja;
- żmudne i nieciekawe podboje;
- zagmatwana i niezbyt porywająca fabuła;
- słaba sztuczna inteligencja przeciwników;
- tona błędów, w tym takich, które utrudniają zakończenie gry.
Historia starożytnego Rzymu zaczęła się w 753 roku p.n.e., a skończyła w 476 roku n.e. To ponad 1200 lat – o 200 więcej niż istnieje Polska. Twórcy Expeditions: Rome chyba za bardzo zapatrzyli się na ten imponujący wynik i próbowali się do niego zbliżyć – tyle że nie liczbą lat, a godzin potrzebnych do ukończenia gry. Kiedy oglądałem napisy końcowe, na liczniku Steama miałem nabite już ponad 50 godzin – gdybym jako recenzent nie był zobowiązany dobrnąć do finału, pewnie już dużo wcześniej dałbym sobie siana.
Nie zrozumcie mnie źle, Expeditions: Rome nie jest najgorszą rzeczą, jaka spotkała mnie w ostatnim czasie. To całkiem solidne historyczne RPG. Wolałbym jednak doświadczyć w nim więcej różnorodności i ciekawych questów, a mniej błędów czy żmudnego podbijania kolejnych obszarów – choćby kosztem czasu, jaki można spędzić z tą grą. Bo nie jest ona, niestety, równie dobra, jak długa.
FAQ
Co to za gra?
Expeditions: Rome to historyczne RPG, w którym dużą rolę odgrywają taktyczne turowe bitwy z udziałem kilku bohaterów. Dodatkowo dowodzimy rzymskim legionem, a naszym celem jest podbój wrogich krain. Nie zabrakło też tony dialogów, rozbudowanej politycznej fabuły, spisków i wielu zakończeń.
Co Ci się w grze najbardziej podobało?
Finał – nie tyle pod względem fabularnym, ile przez fakt, że sami go kształtujemy. Epilogów jest kilka i to od nas zależy, jak mocno wpłyniemy na historię republikańskiego Rzymu. Dodatkowo na koniec oglądamy pokaz slajdów, które podsumowują nasze kluczowe decyzje w trakcie gry (np. te dotyczące losu Kleopatry), a także przestawiają ich konsekwencje. Ważkie decyzje i różne zakończenia to zdecydowanie mocna strona tej produkcji.
Czy gra jest faktycznie historyczna?
Tak, choć nie traktujcie jej jak realistycznego obrazu przeszłości. Mimo że spotkacie tutaj postacie znane z kart historii (Cyceron, Katon Młodszy, Kleopatra, Mitrydates i inni), pamiętajcie, że to jednak gra wideo, a nie podręcznik do historii. Są tutaj np. rozpływający się w powietrzu wrogowie (tacy jakby asasyni) czy różne uproszczenia – do czego zresztą twórcy otwarcie się przyznają.
Co Ci się najbardziej nie podobało w grze?
Jej rozwlekłość. To nie jest ani świetne RPG, ani świetna strategia taktyczna – w efekcie wolałbym, żeby pozycja ta była krótsza. W ciągu tych ponad 50 godzin coraz więcej elementów zaczęło mnie nudzić i dobrnąłem do końca raczej z poczucia obowiązku, a nie faktycznej potrzeby.
Wymień najbardziej niepotrzebny element gry.
Oj, trudno będzie wybrać, bo jest tu wiele mechanik, na które po prostu nie zwraca się uwagi. Postawię jednak na romanse – sprowadzają się raptem do paru źle napisanych linijek dialogowych. Skoro twórcy nie mieli na nie pomysłu, to trzeba było z miłości w grze po prostu zrezygnować.
Najlepszy easter egg?
To nie był może easter egg wszech czasów, ale doceniam quest, w którym mieliśmy zdobyć menhir (taki wielki kamień pełniący funkcje kultowe) od dwóch wesołych jegomości mieszkających w małej wiosce na końcu Galii – chodziło oczywiście o nawiązanie do kultowych Asteriksa i Obeliksa.
Dla kogo jest to gra?
Jeśli jesteście fanami serii Expeditions, to znacie jej silne i słabe strony – i po Rome również możecie spokojnie sięgnąć. Gra powinna sprawić też frajdę miłośnikom antyku lub wygłodniałym fanom historycznych RPG. Pamiętajcie jednak, że na dłuższą metę może zmęczyć.
Ile czasu można spędzić w grze?
Jeśli zechcecie wykonać wszystkie zadania poboczne (szacuję, że zaliczyłem jakieś 75% questów) i zagracie na „normalu”, to przejdziecie ją w 50–60 godzin. Jeśli jednak wybierzecie najwyższy poziom trudności i do tego spróbujecie sprawdzić różne ścieżki fabularne, spokojnie spędzicie tutaj ponad 100 godzin – jak nie więcej.
Czy gra ma dużo błędów?
Oj, tak. Głównie niewielkich, ale nie tylko. Jedno z zakończeń okazało się dla mnie niedostępne z powodu błędów, które nie pozwalały przejść dalej. Musiałem cofnąć się o parę godzin i wybrać inną ścieżkę fabularną.
Czy znasz grę z gorszą pracą kamery?
Nie! Kamera z Expeditions: Rome jest fatalna, zła, wręcz skandaliczna! Utrudnia eksplorację i wkurza w trakcie walki. Z czasem się do niej przyzwyczaiłem, ale to tylko świadczy o mojej ogromnej cierpliwości.
Ave, legate
Recenzując poprzednią grę z serii (tę o wikingach), Draug napisał, że to „w istocie czystej krwi RPG, nieodbiegające wcale znacząco od takiego Pillars of Eternity czy Divinity: Original Sin, jeśli chodzi o stopień skomplikowania mechaniki”. Expeditions: Rome nie zmienia tu wiele – mamy więc zarówno taktyczne starcia, odbywające się w turach, mamy trochę zarządzania naszym wojskiem, a także sporo dialogów i decyzji, od których zależy m.in. to, jakie będzie zakończenie. Problem w przypadku rzymskiej odsłony jest taki, że ani nie jest to świetne RPG, ani świetna strategia. Oba te fundamenty są w porządku, ale potrafią zmęczyć (w przypadku segmentu taktyczno-strategicznego), albo zwyczajnie okazują się nierówne (gdy chodzi o historię).
W Expeditions: Rome wcielamy się w młodego rzymskiego arystokratę, który w wyniku spisku politycznego traci ojca i musi uciekać z Rzymu. Zostajemy legatem, czyli urzędnikiem wojskowym, i stajemy na czele legionu, a historia, która dzieje się na przestrzeni wielu lat, zabiera nas w podróż do Azji Mniejszej, Egiptu, Rzymu, a nawet Galii. Na naszej drodze stają historyczne postacie z Kleopatrą, Cyceronem, Mitrydatesem Wielkim czy Wercyngetoryksem na czele, a my możemy zadecydować o ich losach – zmieniając (bądź nie) w ten sposób bieg dziejów. To absolutnie najmocniejsza strona gry.
W trakcie przygody werbujemy wiele różnych postaci – część z nich ma własne osobowości czy nawet osobne ścieżki fabularne; inne to po prostu mięso armatnie. I muszę wyznać, że kilku bohaterów, takich jak Cezon, Bestia czy Kalida, zapamiętałem z całej gry znacznie bardziej niż głównego bohatera. Ten jest nijaki, a jego historia zemsty mniej mnie interesowała niż polityczne rozgrywki czy spiski rzymskiej arystokracji.
DRUGA OPINIA
Expeditions: Rome okazało się nieprzemyślaną produkcją. Twórcy oddali do naszej dyspozycji wiele różnych funkcji, elementów i aktywności, które są mało przydatne albo/i nieangażujące. Najgorsze okazują się podboje, które trzeba prowadzić z czystego przymusu, żeby rozwinąć fabułę – nie ma się z tego żadnej frajdy, zalicza je na autopilocie i tylko irytują kolejnymi spowalniaczami w postaci losowych wydarzeń czy próby odbicia posterunku przez wroga.
Ta gra jest naprawdę duża, ale szkoda, że na etapie jej opracowywania nikt nie wpadł na to, by ograniczyć jej rozmach i nie zamęczać gracza przesadnie rozbudowaną rozgrywką, pozbawioną dobrych motywatorów. Można było oszczędzić wiele czasu, zmniejszając rolę podbojów czy inaczej rozwiązując kwestię zagraconego ekwipunku (zbędne przedmioty trzeba po kolei rozkładać). Tutaj ilość nie idzie w parze z jakością.
Miałem nadzieję, że Expeditions: Rome zapewni mi emocjonujące doznania fabularne, jak na dobre RPG przystało. Niestety, historia przez większość czasu jest bezbarwna. Brakuje jej pazura, a nam poczucia, że jesteśmy częścią tego świata i na niego wpływamy (swoją drogą lokacje sprawiają wrażenie czysto użytkowych makiet – nie ma tu nic dla fanów eksploracji). Mimo wszystko doceniam grę za pewne przebłyski jakości, włożony w nią wkład, historyczną dekorację, satysfakcję, jaką sprawia chwilami turowa walka – ale to za mało do rekomendacji. I choć trochę przykro, to końcowa nota nie może być wysoka.
Ocena: 5,5/10
Krzysztof Lewandowski
Przybyłem, zobaczyłem, podbiłem
W trakcie zabawy zaliczamy trzy tytułowe ekspedycje, choć lepiej byłoby nazwać je podbojami. Za każdym razem stajemy na czele rzymskiego legionu, a naszym zadaniem jest przejęcie określonej liczby wrogich posterunków, a także wykonanie szeregu zadań fabularnych, sprowadzających się do rozmów i taktycznych starć. I o ile intrygi polityczne, choć trochę zagmatwane, z czasem prowadzą do ciekawego finału, w którym podejmujemy szereg ważkich decyzji, o tyle podboje są po prostu męczące. Na początku wydają się ciekawym urozmaiceniem – zdobycie każdej prowincji poprzedzone jest walną bitwą armii, którą staczamy w formie prostej minigierki, bardzo ładnej, owszem, ale też bardzo płytkiej. Problem w tym, że na dłuższą metę zdobywanie wrogich posterunków okazuje się nudne i czasochłonne, a do tego nie wymaga pomyślunku – w trakcie gry nie przegrałem ani jednej bitwy armii.
Każdy podbój kończy się wielkim taktycznym starciem (a więc nie armii, tylko z udziałem naszych towarzyszy) – w przeciwieństwie jednak do typowych potyczek, jakich zaliczamy po drodze dziesiątki, tym razem jest to wielofazowa batalia, w której uczestniczą wszyscy nasi ludzie. Zadaniem jednych jest np. sforsować bramę, a innych przedrzeć się przez miasto – a wszystko to potrafi zająć grubo ponad godzinę. Twórcy postarali się, żeby te finałowe bitwy były faktycznie niełatwe oraz epickie – i to im się udało. Zawsze skrupulatnie się do nich przygotowywałem – uzupełniałem ekwipunek czy awansowałem postacie na wyższe poziomy. Szkoda tylko, że ostatnie starcie w Galii bardziej męczyło, niż bawiło. To przez udział masy sojuszników i wrogów – ich ruchy trwały czasem dłużej niż moje...
Błądzić jest rzeczą ludzką
Turowych starć taktycznych trafia się w Expeditions: Rome bardzo dużo – i nie musiałoby być to uciążliwe, w końcu system walki jest nawet całkiem w porządku. Jednak zbyt często miałem wrażenie, że bardziej kradną one mój czas, niż testują umiejętności. Zmień poziom trudności – byście powiedzieli. Tak też zrobiłem, ale to nie rozwiązało problemu. Sztuczna inteligencja znacznie się nie poprawiła, za to wrogowie mieli dużo więcej punktów życia i zadawali większe obrażenia.
W poprzedniej grze studia, czyli w Expeditions: Viking, zaraz po premierze roiło się od bugów – i to nie byle jakich. Niektóre wręcz uniemożliwiały ukończenie gry. Niestety, rzymska odsłona cyklu nie jest pod tym względem wiele lepsza. W ciągu tych 50 godzin doświadczyłem wielu drobnych błędów, ale najbardziej zabolało mnie ich zwieńczenie. W finałowym starciu z głównym arcywrogiem po prostu nie mogłem przejść dalej – mimo spełnienia wymagań misji. W efekcie jedna ścieżka fabularna, ta, którą sobie upatrzyłem, okazała się dla mnie niedostępna. Cofnąłem się o parę godzin i dokonałem innego wyboru – dopiero wtedy udało mi się zobaczyć napisy końcowe... Słabo, prawda?
Nigdy nie byłem w saunie
Expeditions: Rome pełne jest przeróżnych większych i mniejszych mechanik. Możemy rozwijać obozowisko legionu, odkrywać karty będące manewrami w trakcie bitew armii czy craftować broń i pancerze. Do tego w trakcie podróży po mapie co rusz mamy drobne przygody. A to dziki atakują obozowisko, a to wędrowny kucharz chce nas nakłonić do spróbowania nowej potrawy. Te wydarzenia występują w formie gierek paragrafowych, w trakcie których możemy się w różny sposób zachowywać, a nasi podwładni będą to odpowiednio oceniać. Aroganckie podejście ucieszy tych z naszych towarzyszy, którzy są brutalami. Skromne zaś trafi do gustu tym empatycznym.
A więc nasze drobne decyzje wpływają na nastrój podwładnych – a od niego zależy ich morale na polu bitwy. Ciekawa rzecz, prawda? W obozowisku jest nawet sauna, do której możemy wysłać niezadowolonych kompanów i poprawić im w ten sposób humor. Sęk w tym, że w praktyce nie zwraca się na to wszystko uwagi – drobnych wydarzeń jest cała masa, a postaci o różnych cechach charakteru pod naszymi skrzydłami ponad dziesięć. Konia z rzędem temu, kto by to ogarnął. W efekcie ani razu nie skorzystałem z sauny – i nie czuję, żebym cokolwiek w ten sposób stracił. Morale moich ludzi było na odpowiednim poziomie.
Mam wrażenie, że twórcy włożyli sporo pracy w takie niepotrzebne pomysły, a w efekcie zabrakło im pary, żeby doszlifować całość. Podczas gry zbieramy tonę śmieci – głównie broni, pancerzy i tego typu szmelcu. Możemy je rozkładać, żeby odzyskać materiały i wykorzystać je do craftingu. Jednak przez nadmiar opcji, a zarazem ich nie tak duże znaczenie porządkowałem ekwipunek od wielkiego dzwonu, a tak gruntownie to tylko raz – gdzieś w połowie gry.
Powiecie pewnie, że te niepotrzebne mechaniki rozwijają skrzydła na wyższym poziomie trudności – i tak jest, ale to zarazem powoduje, że gra staje się znacznie dłuższa, a przez to bardziej nużąca. Oczywiście znajdą się zwolennicy takiego rozwiązania – i tym właśnie graczom Expeditions: Rome na pewno się spodoba.
W czasie wojny milczą prawa
Starcia taktyczne to właściwy fundament gry – z tych 53 godzin, która nabiłem na Steamie, zajęły mi jakieś 40. W pewnym stopniu są w porządku – czasem trzeba pogłówkować, kiedy indziej dostajemy niezły oklep (choć to zależy od poziomu trudności). Brakowało mi jednak w nich różnorodności i solidnego wyzwania. Co prawda nasi towarzysze mają tonę skilli do nauczenia się – każda klasa, a są ich cztery, posiada 32 umiejętności do wyuczenia, zarówno pasywne, jak i aktywne. W praktyce jednak miałem swoje ulubione „umiejki”, te najmocniejsze, więc z wielu w ogóle nie skorzystałem, ograniczając się do jednej czy dwóch wybranych. Widzicie już ten sam wzorzec, prawda? Dużo treści, która niekoniecznie idzie w parze z jakością.
To ma też przełożenie na frajdę z walki – w drugiej połowie gry ta mnie już po prostu nudziła – żeby podnieść wyzwanie, podbiłem więc poziom trudności. Problem w tym, że i wtedy SI nie grzeszyła inteligencją na polu bitwy. Sojusznicy potrafili podpalić moich towarzyszy albo nie skupiać ataków na jednym nieprzyjacielu. W jednej bitwie celem misji był wrogi przywódca – no i ten dziki galijski wojownik po prostu wbiegł między moich żołnierzy, co pozwoliło go szybko zaszlachtować. I takich akcji, mniejszych i większych, było sporo.
Rzymski paradoks
Na Expeditions: Rome mógłbym jeszcze długo narzekać. Wiele questów w grze jest zrobionych na jedno kopyto (porozmawiaj, stocz turowe starcie, a potem znowu porozmawiaj). Niektóre zadania wydają się wręcz skandalicznie proste. Optymalizacja też nie jest idealna – im więcej miałem save’ów, tym gorzej gra radziła sobie z ich wczytywaniem czy zapisywaniem. W Expeditions: Rome znalazło się sporo elementów, które na normalnym poziomie trudności (ale i na wyższych również) nie są do niczego potrzebne – jak choćby wspomniana łaźnia czy papierowe romanse. No i występują poważne błędy uniemożliwiające zakończenie gry (choć nie wykluczam, że do premiery twórcy je wyeliminują).
Paradoks jednak polega na tym, że nie bawiłem się w tej grze wyłącznie źle. Było wiele momentów, gdy z ciekawością czytałem dialogi i brnąłem w fabułę, chcąc wiedzieć, co będzie dalej – zwłaszcza że im bliżej końca, tym ciekawszy byłem konsekwencji moich czynów. Bardzo doceniam też to, że twórcy pozwolili mi podejmować nawet dość brutalne decyzje – i w ten sposób po swojemu kształtować losy starożytnego świata. Myślę jednak, że bawiłbym się w Expeditions: Rome znacznie lepiej, gdyby mniej było tutaj nużących wypełniaczy. Gdyby mozolne podboje Azji Mniejszej, Egiptu czy Galii nie trwały aż tyle. Gdyby starć taktycznych, a także bitew armii było mniej, a za to miały większe znaczenie. Słowem, gdyby twórcy poszli raczej w jakość, a nie w ilość. A tak jest po prostu przeciętnie.
O AUTORZE
Lubię gry taktyczne, a jedną z moich ukochanych serii z dzieciństwa jest Baldur’s Gate. Dawno temu zdawałem też maturę z łaciny, a potem studiowałem filologię klasyczną. W teorii więc Expeditions: Rome to idealna gra dla mnie. Niestety, nie zaiskrzyło między nami. Zbyt często miałem wrażenie, że rozgrywka nie jest rozrywką, a pracą – przy czym, co ważne, grę przechodziłem na spokojnie: dostęp do wersji recenzenckiej uzyskaliśmy ponad miesiąc przed premierą.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego oddziału firmy Koch Media.