The Surge 2 Recenzja gry
Recenzja gry The Surge 2 – najłatwiejsze Dark Souls, w jakie grałem
Druga odsłona The Surge poprawia wszystkie najważniejsze błędy poprzednika i jest od niego zwyczajnie lepszą grą... ale jej obniżony poziom trudności rozczaruje niejednego fana gier typu soulslike.
The Surge 2 to takie Dark Souls, tylko:
- o wiele łatwiejsze;
- osadzone w realiach mrocznego science fiction;
- z bardzo dynamicznym systemem walki, któremu momentami bliżej do slasherów pokroju Devil May Cry niż powolnej łupaniny „Soulsów”;
- kładące znacznie większy nacisk na starcia z regularnymi przeciwnikami niż z bossami.
- bardziej niż w pierwszej odsłonie cyklu przemyślany projekt poziomów – koniec z nieprzyzwoicie długimi przerwami między stacjami medycznymi;
- interesująco wykreowany dystopiczny obraz przyszłości;
- świetny, dynamiczny i satysfakcjonujący system walki;
- dodający smaczku potyczkom nowy mechanizm parowania;
- wciągająca i nienużąca zabawa do samego końca.
- niski jak na ten typ gier poziom trudności nie każdemu się spodoba;
- tylko niewielka część starć z bossami jest ciekawa.
Przyjęło się mówić, że seria Dark Souls stworzyła własny podgatunek gier, określany mianem „soulslike”. Jeśli jednak pominiemy ów cykl i inne dzieła odpowiedzialnego zań studia From Software, okaże się, że wcale tak wielu tego typu produkcji na rynku nie mamy – a jeszcze mniej jest tych wartych uwagi.
Do tego nielicznego grona zaliczyć można pierwsze The Surge niemieckiego studia Deck13 Interactive. Wydany w 2017 roku tytuł miał trochę niedoróbek, ograniczał go także budżet, ale dzięki nietypowej dla tego podgatunku stylistyce science fiction oraz ciekawemu systemowi walki stanowił całkiem miłą przekąskę dla osób, które po uwielbieniu słońca na wszystkie możliwe sposoby wciąż chciały więcej czegoś podobnego.
Tytuł odniósł sukces, postała zatem kontynuacja. The Surge 2 jest grą zdecydowanie lepszą od poprzedniej części serii. Większą, pozbawioną jej najbardziej irytujących błędów i rozbudowującą to, co było w niej dobre. Nie jest to jeszcze ten sam poziom, jaki prezentują produkcje From Software, ale to zdecydowany krok w tym kierunku. Jednocześnie może to być jednak tytuł, który wielu fanów tego podgatunku mocno rozczaruje, gdyż temperuje on to, czego chyba najbardziej od takich gier oczekujemy – wysoki poziom trudności.
Loty jerychońskie
Zabawę w The Surge 2 zaczynamy od kreacji postaci. Edytor oferuje całkiem sporo ciekawych możliwości, możemy chociażby wybrać, jaką przeszłość miał nasz protagonista (co jednak nie ma na nic wpływu) albo przesunąć wskaźniki wieku tak, by grać staruszką. Kogokolwiek byśmy nie stworzyli, ostatecznie trafiamy do pechowego samolotu, który rozbija się w samym sercu futurystycznego miasta Jerycho.
Cudem przeżywamy katastrofę i budzimy się tygodnie później w lokalnym więzieniu, gdzie szybko odkrywamy, że całe miasto znajduje się w stanie wojny pomiędzy nanitami, fanatykami religijnymi, próbującymi siłą utrzymać resztki ładu żołnierzami oraz większymi i mniejszymi grupami wariatów. W tym chaosie prześladują nas dziwne wizje tajemniczej dziewczynki, która leciała tym samym feralnym samolotem co my. Nie mając lepszego pomysłu, decydujemy się rozwikłać tajemnicę tychże omamów i owej młodziutkiej niewiasty.
Od czasu zwiastuna Watch Dogs 3 granie babciami zrobiło się modne. Tutaj też możemy sobie jedną wykreować.
Fabuła The Surge 2 jest przeciętna – odkrywana stopniowo intryga, choć ciekawsza od nudy zaserwowanej w poprzedniej części, pozbawiona została mocnych zwrotów akcji czy charyzmatycznych postaci, dzięki którym śledziłoby się ją z większym zaangażowaniem. Również wśród zadań pobocznych próżno szukać takich, które szczególniej wryłyby się w pamięć. Plusem na pewno jest to, że twórcy serwują opowieść w tradycyjny, łatwo przyswajalny sposób – nie musimy czytać opisu każdego znajdowanego przedmiotu, by zrozumieć, o co tu właściwie chodzi.
Mocną stronę gry stanowi natomiast wykreowany świat. Podobnie jak kompleks industrialny z pierwszej odsłony cyklu miasto Jerycho to wyjątkowo ponure miejsce, w którym nawet przed wybuchem konfliktu życie nie przypominało bajki. Kolejne odwiedzane budynki czy ulice opowiadają oddzielną historię – dzieje ludzkości, która sama doprowadziła się na skraj zagłady. Reklamy chwalące się „zaledwie” 85-procentowym bezrobociem, park przyrody, który okazuje się całkowicie sztuczną imitacją dawno zniszczonego życia, czy dekadencja nielicznych ocalałych momentami każą się zastanowić, czy ludzie mają tu jeszcze o co walczyć.
JAK TO SIĘ MA DO PIERWSZEGO THE SURGE?
Nowy bohater (lub bohaterka) z kreatora, przeniesienie akcji do jakiegoś oddalonego od kompleksu CREO miasta – brzmi, jakby The Surge 2 fabularnie odcinało się od poprzedniej historii. Nic bardziej mylnego. W miarę rozwoju opowieści pojawia się kilka bardziej i mniej bezpośrednich nawiązań do wydarzeń z pierwszej części cyklu. Poza tym osoby, które grały w „jedynkę”, wśród postaci niezależnych zlecających zadania poboczne zauważą pewną dobrze znaną twarz.
Nawiązania te nie są jednak tak istotne, by gracze zaczynający swoją przygodę z serią od „dwójki” mieli się pogubić, ale „weterani” powinni być usatysfakcjonowani – twórcy o nich nie zapomnieli.
Soulslike jak się patrzy
The Surge 2, podobnie jak „jedynka”, to soulslike pełną gębą, z cechami charakteryzującymi ten typ gier. Jest to RPG akcji kładące nacisk głównie na walkę. Zabawa polega tu na przedzieraniu się przez kolejne zastępy wrogów w celu dotarcia do pełniącego funkcję bezpiecznej przystani stanowiska medycznego albo odblokowania skrótu do któregoś z wcześniej odkrytych miejsc tego typu.
Jerycho w całej swojej podupadającej glorii i dawno minionej chwale. Nie przewidziało Wam się, faktycznie widzicie ośmiornicę.
Za każdego pokonanego nieprzyjaciela otrzymujemy punkty doświadczenia (tutaj zwane po prostu złomem), ale jeśli powinie nam się noga, nasz dobytek pozostaje przy naszych zwłokach. Musimy wtedy dotrzeć do tego samego punktu i go odzyskać. Jeśli jednak zginiemy, nim zdążymy to zrobić, zebrane doświadczenie przepadnie na dobre. Złom da się bezpiecznie przechowywać na stanowiskach medycznych, tam też wydajemy go na ulepszenia, ale to również ma swoją cenę – każdorazowe skorzystanie z takiego checkpointu sprawia, że zabici przez nas wrogowie wracają do życia.
Co jakiś czas mierzymy się także z bossami, którzy w teorii powinni być testem naszej cierpliwości oraz umiejętności. Wedle prawideł gatunku ich pokonanie powinno wymagać studiowania stosowanych przez nich ataków, wyciągania wniosków z każdej porażki i testowania różnych taktyk, aż znajdziemy optymalny sposób walki. W tej ostatniej kwestii omawiany tytuł nie najlepiej wciela jednak w życie ideały serii Dark Souls.
Spacer przez park
The Surge 2 jest grą o wiele łatwiejszą, niż można by się spodziewać. Nie zrozumcie mnie źle – produkcja Deck13 wciąż potrafi ukarać za pojedynczy błąd śmiercią czy zmusić do powtarzania wybranej sekwencji po kilka razy. Nijak ma się to jednak do przepraw, jakie potrafiły zafundować nam tytuły z serii Dark Souls czy chociażby pierwsze The Surge.
Po części wynika to z wyeliminowania największej wady poprzedniej odsłony cyklu – zbyt rzadkiego rozmieszczenia stacji medycznych w wybranych punktach gry. Do dziś pamiętam frustrację, jaką wywoływała we mnie konieczność wielokrotnego powtarzania nawet kilkunastominutowych fragmentów identycznych walk w identycznych korytarzach, nim w końcu udawało mi się dotrzeć do upragnionego skrótu albo nowej stacji. W The Surge 2 konstrukcje poziomów są znacznie bardziej przemyślane i gdy tylko zaczyna ciążyć nam nadmiar nagromadzonego złomu, możemy spodziewać się, że w pobliżu znajduje się albo skrót, albo nowa bezpieczna przystań. Dzięki temu nie zdarza się, byśmy po śmierci musieli powtarzać kilkunastominutowe sekwencje składające się z tych samych starć z takimi samymi wrogami. W najgorszym wypadku czeka nas kilkuminutowy sprint po swoje rzeczy.
Zabawę ułatwia także rozbudowany system rozwoju postaci. Nie tylko pozwala on swobodnie grindować punkty zdrowia czy staminę (co poprzednio było mocno ograniczone), ale także na wczesnym etapie zabawy daje dostęp do bardzo przydatnych modułów, dzięki którym na przykład jesteśmy w stanie aż za bardzo efektywnie regenerować sobie zdrowie, pokonując wrogów.
Jeśli zaś mimo tego wszystkiego polegniemy, pozostawione przez nas zwłoki musimy wprawdzie odzyskać w ściśle określonym czasie, ale dopóki leżą na ziemi, zapewniają nam obszarową regenerację życia. Przemyślane wykorzystanie tej mechaniki potrafi dać gigantyczną przewagę w walce z bossami, a dowolne starcie z regularnymi wrogami zmienić w dziecinną igraszkę.
Ornstein i Smough to to nie jest
Właśnie, bossowie. Pierwsze zaskoczenie w tej kwestii, jakie mnie spotkało, wynikało z faktu, że jest ich stosunkowo mało. Podczas gdy w takich Dark Soulsach zabawa toczy się w zasadzie od bossa do bossa, a regularni przeciwnicy stanowią zaledwie przerywnik albo mięso armatnie do podgrindowania, w The Surge 2 pomiędzy jednym ważniejszym starciem a drugim potrafią upłynąć godziny. Większość czasu spędzamy tutaj, uczestnicząc w tańcu śmierci z regularnymi oponentami – proporcje zmieniają się dopiero bliżej końca gry, kiedy to częstotliwość pojedynków z „szefami” ulega odczuwalnemu zwiększeniu.
Zaskoczenie numer dwa to stopień trudność tych potyczek. O ile kilku dostępnych w grze opcjonalnych bossów potrafi zajść za skórę, tak jakaś dziesiątka obowiązkowych przeciwników w większości przypadków okazała się zwyczajnie słaba. Dość powiedzieć, że dużą część z nich pokonałem... przy pierwszym podejściu. I mam tu na myśli również nieprzyjaciół z końcówki gry. Z większością zaś poradziłem sobie w trakcie trzech czy czterech prób. Po części jest to spowodowane tym, że gros oponentów to po prostu dopakowana wersja regularnych wrogów i wypracowywane w walkach z mięsem armatnim taktyki okazują się skuteczne również przeciwko nim.
O ile w pierwszej części długo biegaliśmy ze sprzętem robotniczym, tutaj dość szybko dobieramy się do ekwipunku, dzięki któremu wyglądamy jak prawdziwi wojownicy.
Większe problemy sprawiło mi jedynie dwóch niemilców – finałowy boss oraz charakterystyczny robot znany z okładki gry. Ten ostatni był również najbardziej „soulsowym” przeciwnikiem. O ile podczas mierzenia się z pozostałymi „szefami” wystarczało stosowanie tych samych manewrów co w starciach ze zwykłymi oponentami, ewentualnie z jakimiś minimalnymi korektami, tak przy nim musiałem faktycznie uważnie uczyć się jego zachowań, szukać dziur w obronie, planować momenty ataku. I wyciągać wnioski z własnych zgonów. Szkoda, że pozostali oponenci nie oferują równie ciekawych wyzwań i szybko wylatują z pamięci. Sytuacji nie ratują również wspomniani wcześniej opcjonalni bossowie – ci, na których natrafiłem, byli zaledwie mocno dopakowaną wersją wcześniej pokonanego niemilca. Na tyle, na ile jestem w stanie to stwierdzić – innych rodzajów dodatkowych superprzeciwników w grze nie ma.
Podaj mi pomocną dłoń
Bossów nie umieściłbym po stronie zalet The Surge 2, ale jak wcześniej wspomniałem, gra nie kładzie też na pojedynki z nimi tak dużego nacisku jak inne tytuły typu soulslike. Sercem tej produkcji są walki ze zwykłymi wrogami – opanowanymi przez nanity ulicznymi rzezimieszkami, religijnymi fanatykami, opancerzonymi żołnierzami czy maszynami.
System walki stanowi rozwinięcie ciekawego rozwiązania znanego z pierwszego The Surge. Wrogowie podzieleni są na sześć stref – po jednej dla głowy, korpusu i każdej kończyny. Zależnie od oponenta może on mieć opancerzone inne części ciała, a my mamy szansę w trakcie i przed walką decydować, w którą z nich będziemy celować. Jeśli wybierzemy kończynę czy korpus pozbawiony ochrony, zadamy o wiele większe obrażenia i łatwiej wyprowadzimy adwersarza z równowagi. Atakowanie pancerza okazuje się mniej skuteczne, ale gdy już go wystarczająco obtłuczemy, możemy wyprowadzić specjalny cios wykańczający i pozyskać schemat danego elementu ekwipunku albo części do jego wytworzenia. Większe ryzyko oznacza większą nagrodę.
Nie dziwię się, że ten robot trafił na okładkę gry - walka z nim to najciekawszy pojedynek, jaki przygotowali twórcy.
Najistotniejszą nowością jest mechanizm parowania. Przed wrogimi ciosami możemy tradycyjnie odskakiwać, ale czasem znacznie lepszym rozwiązaniem jest ich sparowanie. Wymaga to wyczucia odpowiedniej chwili i precyzyjnego wciśnięcia przycisku odpowiadającego kierunkowi nadciągającego ataku. Jeśli nam się nie uda, obrywamy, za to sukces nagradzany jest odsłonięciem się wroga i szansą na zadanie mu bardzo dużych obrażeń. O ile przy szybkich przeciwnikach wstrzelenie się w dobry moment pod gradem ataków bywa trudne i lepsze rozwiązanie stanowią klasyczne odskoki, tak przy większych i wolniejszych niemilcach parowanie sprawdza się doskonale i stanowi przyjemne urozmaicenie. Osobiście potrzebowałem kilku godzin, by przekonać się do tej mechaniki i zacząć traktować ją równorzędnie z klasycznymi manewrami, ale pod koniec zabawy korzystałem już z niej nader chętnie.
Starcia są bardzo dynamiczne. Już na początku gry mamy dość paska staminy, by móc dość swobodnie wykonywać nawet kilka uników pod rząd zakończonych serią uderzeń. Dwa typy ataków – szybki i silny – możemy łączyć w różnorodne, bardzo efektowne kombinacje, a ciosy wrogów rzadko zadają bardzo dużo obrażeń. Wszystko to sprawia, że pojedynki często mają o wiele więcej wspólnego z tańcem śmierci rodem ze slasherów w rodzaju Devil May Cry czy Bayonetty niż z powolnym chowaniem się za tarczą i wyczekiwaniem momentu do kontrataku rodem z Dark Souls. Nawet jeśli stawiamy na parowanie, wymagana jest od nas taka precyzja i skupienie, że dynamika w takich chwilach w ogóle nie spada.
Spory wachlarz dostępnej broni (przy czym mam wrażenie, że włócznie i kostury są dużo użyteczniejsze od innych narzędzi mordu i osobiście używałem niemal wyłącznie ich) oraz możliwości atakowania – oprócz szybkiego i silnego mamy też ataki ładowane, jest także dron, do którego możemy wpakować jeden z kilkunastu różnych modułów atakujących – sprawia, że walka się nie nudzi. Wspomniałem wyżej, że pojedyncze ciosy wrogów nie zadają dużych obrażeń, ale miewają oni tendencje do atakowania w grupach albo całą serią ciosów, więc chwila nieuwagi potrafi skończyć się źle. Nie jest to poziom trudności typowy dla starć z darksoulsowymi bossami, niemniej wystarczający, by aż do końca gry dobrze się bawić i nie czuć znużenia.
MULTIPLAYER
Tradycyjnych opcji gry z innymi w The Surge 2 nie znajdziemy. Jest za to trochę pośrednich mechanik online zaczerpniętych z innych tytułów. Za pomocą naszego drona możemy na przykład zostawiać w różnych miejscach graffiti z podpowiedziami dla innych graczy – informujące ich chociażby o ukrytym skarbie albo niebezpiecznym przeciwniku. Możemy też umieścić gdzieś swój banner – w im bardziej niedostępnym miejscu, tym lepiej, gdyż inni gracze będą próbowali go odnaleźć. Wreszcie, gdy ktoś nas zabije, nasz oprawca zostanie oznaczony w sesji innego użytkownika i ten będzie mógł nas pomścić, dostając za to garść dodatkowych nagród – analogicznie my możemy uśmiercać morderców innych graczy.
Mury Jerycha
Oprawa wizualna gry nie zrobiła na mnie pozytywnego pierwszego wrażenia – całe otoczenie wydawało mi się paskudnie nieczytelne i rozmazane. Na szczęście szybko udało mi się znaleźć winowajcę tego stanu rzeczy w opcjach graficznych – twórcy uznali, że to dobry pomysł, by wszelkie rozmycia i inne flary ustawić domyślnie na maksymalnym poziomie.
Po stonowaniu tych zapędów świat The Surge 2 stał się znacznie ostrzejszy i w efekcie oprawę wizualną mogę ocenić w miarę pozytywnie. Nie jest to konsolowa ekstraliga, dość często trafiają się też pojedyncze, paskudnie rozmazane tekstury, ale generalnie gra nie ma się czego wstydzić na tle innych tytułów dostępnych na PlayStation 4.
Nie mogę jej również niczego zarzucić, jeśli chodzi o płynność czy dopracowanie – podczas zabawy nie zdarzyły mi się spadki FPS-ów ani nie natrafiłem na żadne błędy. Brakowało mi jedynie możliwości zwiększenia rozmiaru wyświetlanych napisów – inni twórcy powoli uczą się, że nie każdy gracz konsolowy lubi przysuwać nos do telewizora, żeby odczytać mikroskopijne literki, deweloperzy z Deck13 wciąż nie odrobili tej lekcji. We znaki dają się także długo widoczne na ekranie plansze ładowania, które musimy oglądać, gdy zmieniamy poziom oraz po każdym zgonie.
Pod względem artystycznym gra utrzymuje styl poprzedniej części serii – zwiedzamy głównie industrialne ruiny miasta, ścieki, tunele czy laboratoria. Wyjątek stanowi sztuczny park – duża lokacja, którą odwiedzamy mniej więcej w połowie gry. Spora ilość zieleni w innych produkcjach może nie zrobiłaby wielkiego wrażenia, tutaj jednak stanowi bardzo miłą i potrzebną odmianę. Podobnie jak w pierwszym The Surge odwiedzane lokacje jako takie nie imponują, ale za to skutecznie budują spójność i wiarygodność tego świata, który przecież sam w sobie nie jest zbyt ciekawym miejscem do życia.
A JAK PREZENTUJE SIĘ WERSJA PC?
The Surge 2, mówiąc krótko, zostało słabo zoptymalizowane. Po blisko 20 godzinach spędzonych z tą pozycją notoryczne przycięcia stały się nie do zniesienia, szczególnie podczas dynamicznych walk i szybkiego pokonywania mapy pieszo (gra na szczęście nie crashuje). Pomimo zmniejszenia ustawień z „bardzo wysokich” na „wysokie” problemy nie ustąpiły, choć podzespoły nie były eksploatowane do granic ich możliwości. Sytuację nieco poprawiło wybranie opcji adaptacyjnej synchronizacji pionowej.
Grafika wydaje się dość specyficzna. Wszechobecne są duże różnice w kontraście i nadmierne naświetlenie – zmniejszenie opcji świateł oraz okluzji otoczenia może na szczęście poprawić doznania wzrokowe. Grając w wersję przedpremierową, doczekałem się patcha, który wprowadza antyaliasing w wersji TAA, poza domyślnym SMAA (obie formy wyglądają jednak bardzo słabo).
Mój sprzęt:
- GPU: Gigabyte GTX 1080
- CPI: Intel i5-8400
- RAM: 16 GB
- Rozdzielczość: 2560x1080 (21:9)
- Używane ustawienia: wysokie
Patryk Homa
Dwa kroki w stronę Dark Souls i jeden krok wstecz
The Surge 2 to bardzo dobra gra. Jakby nie patrzeć, jest to wciągająca produkcja nastawiona na walkę, w której starcia lśnią, sprawiają frajdę i długo się nie nudzą. Tytuł ten cechuje też ciekawie wykreowany świat, solidna warstwa techniczna (przynajmniej w wersji konsolowej, choć z kilkoma drobnymi ale) oraz odrobione zadanie domowe, jeśli chodzi o największą bolączkę poprzedniej odsłony cyklu – frustrujący projekt poziomów.
Problem w tym, że jest to też gra... może nie łatwa, ale nie tak trudna, jak można by po niej oczekiwać. Po dzieła tego typu sięgają specyficzni gracze, mający bardzo konkretne oczekiwania – chcą oni wysokiego poziomu wyzwania, które ich wymęczy, podda ich umiejętności próbom, a na koniec zaserwuje olbrzymie pokłady satysfakcji, jeśli mu sprostają. I The Surge 2 tego nie oferuje. Nie poczułem się specjalnie dumny z siebie, gdy skończyłem zabawę. Nie bardziej, niż gdybym przeszedł Assassin’s Creed czy Yakuzę.
Dlatego zanim zdecydujemy się na romans z kolejną produkcją Deck13, warto być świadomym tego, na co się piszemy. Jako weterani Nioha, Bloodborne’a, wszystkich Dark Soulsów i pierwszego The Surge możemy dzięki temu uniknąć dużego rozczarowania. A z drugiej strony – jeśli zawsze chcieliśmy spróbować tego typu gier, ale baliśmy się, że mogą być one dla nas zbyt trudne, to właśnie The Surge 2 wydaje się w tym momencie najlepszym punktem wejścia, by zobaczyć, o co w tym wszystkim chodzi.
O AUTORZE
Według dostępnego w grze licznika zaliczenie The Surge 2 zajęło mi dokładnie 29 godzin i 18 minut. W tym czasie ukończyłem główny wątek fabularny i zrobiłem część zadań pobocznych, ale sporo ich również ominąłem. Nie skusiły mnie też starcia z opcjonalnymi bossami, więc jeśli ktoś zechce wycisnąć z gry wszystko, spokojnie może do mojego wyniku doliczyć kilka kolejnych godzin.
Z gier typu soulslike moim ulubieńcem pozostaje Nioh, którego swego czasu oceniłem na 9/10. Pierwsze The Surge było dla mnie natomiast grą na 7/10.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od dystrybutora, firmy CDP.