Forza Horizon 3 Recenzja gry
Recenzja gry Forza Horizon 3 – najlepsze wyścigi aż po horyzont
Forza Horizon 3 nie idzie drogą poprzednich tytułów Microsoftu i udowadnia, że to dla niej warto mieć Xboksa One lub przesiąść się w końcu na system Windows 10.
- ponad 350 różnorodnych samochodów do wyboru;
- bogata, zróżnicowana wizualnie mapa wschodniego wybrzeża Australii;
- swoboda w kreowaniu wyzwań i wyścigów;
- spore możliwości modyfikacji wozów;
- widowiskowe, oskryptowane wyścigi specjalne;
- własna muzyka w radiu;
- rewelacyjna oprawa graficzna aut i otoczenia;
- powrót domu aukcyjnego do handlu samochodami.
- trochę sztuczny i przeszkadzający ruch uliczny – w dodatku lewostronny;
- nudne znajdźki w postaci dziesiątków tablic ze zniżką na szybką podróż.
Kategoria gier wyścigowych jest zwykle dość swobodnie traktowana. Wrzuca się do jednego worka takie pozycje jak Trackmania i GTR czy Need for Speed i Assetto Corsa. Tak naprawdę jednak przepaść pomiędzy niektórymi tytułami jest ogromna i kierowane są one do zupełnie odrębnych grup odbiorców. Czegoś innego oczekują fani symulatorów i precyzyjnego ucinania setnych sekundy na okrążeniu znanego na pamięć toru, a czegoś innego miłośnicy beztroskiej jazdy egzotyczną bryką, którą można fajnie przerabiać i taranować wszystko i wszystkich po drodze. Tę różnicę wydają się doskonale rozumieć ludzie ze studia Turn 10, czyli twórcy uznanej serii z symulacyjnym zacięciem – Forza Motorsport. Dla miłośników bardziej zręcznościowej jazdy stworzyli zupełnie nowy cykl – Forza Horizon, czyli wyścigi w luźnym, wakacyjnym stylu, bez walki o idealną linię jazdy i punkty hamowania.
Siadając do najnowszej, trzeciej części gry, starałem się przede wszystkim odnaleźć czystą, beztroską radość z jazdy – ulubione samochody, swobodę, widowiskowe trasy, klimatyczną muzykę czy pomrukiwanie silnika i nutkę rywalizacji. Forza Horizon 3 kończy okres wyłączności na konsolę Xbox i debiutuje na komputerach osobistych – kolejną rzeczą była więc chęć sprawdzenia, co gra może zaoferować zatwardziałym pecetowcom. Czy następny klon Need for Speed okaże się wart przesiadki na nowy system? Po dziesiątkach wyścigów, wyzwań i setkach przejechanych kilometrów wiem już na pewno, że trzeci festiwal Horizon jest nie tylko najlepszym z dotychczasowych – to najlepsza zręcznościowa samochodówka, odkąd pamiętam, a frajdę, jaką sprawia, można porównać do przejażdżki 500-konnym superautem, zdolnym przyspieszać jeszcze długo po tym, jak prędkościomierz przekroczy setkę.
Pomimo sporych chęci i możliwości nie byliśmy w stanie przed publikacją recenzji przetestować wersji na komputery osobiste, a co za tym idzie – takich funkcji jak „play anywhere” czy obsługa kierownicy. Wcześniejszy dostęp objął tylko edycję na Xboksa One – pecetowa zostanie udostępniona w nadchodzących dniach.
Forza w krainie kangurów
Mapa nie przedstawia Australii w proporcjach 1:1, ale znajdziemy tu wiele autentycznych miejsc i atrakcji turystycznych, jak choćby Dwunastu Apostołów, czyli słynne kolumny z wapienia na wschodnim wybrzeżu.
Weterani poprzedniej części na Xboksa One nie dopatrzą się tu może wielkiego skoku jakościowego czy w zawartości gry – obie pozycje są w wielu aspektach identyczne, ale jednocześnie czuć obcowanie z zupełnie nową i o wiele lepszą odsłoną. Największa zasługa tkwi w samej mapie, w końcu wystarczająco dużej i niezwykle zróżnicowanej. Przyznam, że byłem dość sceptycznie nastawiony, gdy zapowiedziano grę umiejscowioną w Australii słynącej w motoryzacyjnym świecie jedynie z toru wyścigowego Mount Panorama, ale kraina kangurów w Forzy Horizon 3 robi ogromne wrażenie! Sceneria zmienia się w bardzo płynny i naturalny sposób – od dzikich, piaszczystych pustkowi, przez zacienione lasy deszczowe, aż po luksusową dzielnicę Surfers Paradise, pełną wczasowiczów i drapaczy chmur. W każdej chwili możemy też zjechać z ustalonej trasy i pośmigać bez żadnych ograniczeń w gęstym buszu lub po plaży, a off-roadowych wyścigów jest tu wyraźnie więcej niż w poprzedniej części.
Oprawa graficzna prezentuje się fenomenalnie – od dynamicznie zmieniającego się nieba po gęstą roślinność lasów – na każdym kroku możemy wyłowić jakiś cieszący oko detal. Wiatr nawiewa piasek na drogę, po mieście kursują tramwaje, a znalezione gdzieś w dzikim ostępie wraki łódek i pomostów sugerują, że kiedyś było tam jezioro. Jedyne, co przeszkadza na tak rewelacyjnie przedstawionej i bogatej w przeróżne lokacje mapie, to ruch uliczny. Jest trochę zbyt gęsty i składa się albo z jadących bardzo powoli aut „cywilnych”, albo szalejących uczestników festiwalu. Dodajmy do tego niespodziewanie dokuczliwą konieczność poruszania się lewą stroną drogi i wyjdzie nam jazda swobodna wyjątkowo bogata w „dzwony”.
Dobrze być szefem
Tak jak mapa wprowadza mnóstwo świeżości i nowości, tak cała festiwalowa otoczka znana z poprzednich odsłon pozostała bez zmian i nawet awans naszej roli z uczestnika na szefa imprezy Horizon nie wnosi wiele nowego. Na początku czujemy się i tak jak żółtodziób lub ktoś, kto dostał tę fuchę po znajomości, słuchając ciągłych poleceń i objaśnień naszej asystentki. Nie mamy tu do czynienia z fabułą rozwijającą grę, tylko raczej z ogólnym tłem budującym klimat wielkiej masowej imprezy z wyścigami w roli głównej. Wygrywając kolejne zawody, gromadzimy coraz więcej widzów i uczestników, a to pozwala otwierać dalsze ośrodki festiwalu i rozbudowywać istniejące. Nie jest to jakoś szczególnie motywujące i zajmujące, na szczęście jazda jako taka okazuje się na tyle przyjemna, by zachęcać do pokonywania kolejnych kilometrów i stawiania czoła wyzwaniom. Największą nagrodą za postępy w grze są chyba wyścigi specjalne – znane z poprzednich części niezwykle widowiskowe pojedynki z innymi środkami transportu: śmigłowcem czy szybkimi łodziami motorowymi. Pełne oskryptowanych momentów w zwolnionym tempie stanowią prawdziwą perełkę, której wyczekujemy przy każdym zwiększeniu liczby fanów.
Rola gospodarza ujawnia swoje zalety w późniejszej części rozgrywki, gdy asystentka w końcu milknie, a my otrzymujemy wolną rękę w kreowaniu wyścigów. Coś podobnego było już w poprzedniej odsłonie cyklu, ale odnosiło się tylko do grupy aut, jakie pozostawały w naszym zasięgu. Tym razem samodzielnie ustalamy pogodę, liczbę okrążeń, porę dnia oraz dostępne samochody. Daje to ogromną swobodę, zwłaszcza jeśli preferujemy niewielką liczbę pojazdów i mamy tylko kilka ulubionych, otwiera też niezwykłe możliwości, pozwalając rozegrać wyścig pomiędzy osobiście wybranymi modelami lub wszystkimi dostępnymi w grze. Sami tworzymy też wyzwania na Liście Życzeń – tu już nie jesteśmy ograniczeni do wyścigów i możemy wybrać przejazd z odpowiednią prędkością, robieniem sztuczek po drodze czy unikaniem uszkodzeń. Sposób przypomina trochę kontrakty z Hitmana – najpierw my musimy wykonać swoje zadanie, a jego wynik służy później jako wyznacznik dla innych – każde wyzwanie bowiem zostaje udostępnione naszym znajomym. Z czasem trasy wyścigów zaczynają się już trochę powtarzać, ale przejechanie ich zupełnie innym typem samochodu czy o innej porze dnia nie pozwala na pojawienie się wrażenia wtórności. Mapa jest gęsta od wyzwań i jest tu co robić przez dziesiątki godzin, chociaż bezsensowne znajdźki w postaci tablic dających zniżkę za szybką podróż lub słaby przypływ punktów doświadczenia można by z powodzeniem zlikwidować.
Brak wiejskiego tuningu
Zaliczając kolejne wyścigi i wyzwania, starałem się sprawdzać każdą możliwą klasę aut, tym bardziej że Forza Horizon 3 oferuje naprawdę niesamowity, niespotykany nigdzie indziej zestaw ponad 350 samochodów, od tych z lat 40 po najnowsze, najszybsze i najbardziej luksusowe. To na tyle dużo, by nie musieć zerkać tęsknym wzrokiem na przepustkę sezonową z kolekcją dodatkowych wozów – każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie. Forza jest jedyną grą, w której obok siebie stoją terenowy buggy, małe Renault Clio, Ferrari i Rolls-Royce Dawn. W każdym z nich ulepszymy części mechaniczne, czyniąc je lżejszymi i szybszymi, ale też i na odwrót – z tylnonapędowego, nisko zawieszonego superauta zrobimy samochód 4x4, z podwyższonym zawieszeniem i terenowym bieżnikiem. Przypomina to w pewnym sensie tworzenie rajdowych wersji w The Crew, ale tu wymaga zmiany każdego elementu z osobna i jest dużo bardziej stonowane. W wyglądzie nie widać różnicy – tę odczujemy dopiero w prowadzeniu i tu albo musimy od razu wybrać odpowiedni samochód na off-road, albo przygotować go samodzielnie, bo te najszybsze superauta poza asfaltem po prostu ślizgają się nienaturalnie w takim stopniu, że ciężko je kontrolować. Poza tą drobną przypadłością model jazdy wypada świetnie i jest udanym połączeniem zręcznościowej prostoty z jako takim realizmem.
Graczom z bardziej symulacyjnym zacięciem tytuł oferuje jeszcze cały zestaw ustawień zawieszenia, hamulców, opon, skrzyni biegów – o ile zamontujemy podatne ma modyfikacje części. To, czego w grze nie uświadczymy, to zaawansowany model zniszczeń oraz tuning wizualny. Auta po kolizji stają się tylko nieznacznie odrapane i przy włączonych uszkodzeniach mogą się trochę gorzej prowadzić, np. znosić w jedną stronę. Seria Forza zawsze stroniła od wizualnych modyfikacji pokroju neonów z Need for Speed Underground, pozostawiając jedynie opcję zmiany felg i dodania tylnej lotki, ale w tej odsłonie autorzy poszli o mały krok dalej. W niektórych modelach da się zamontować całe body kity – zmienioną karoserię o zwykle poszerzonych nadkolach, co jednak bardziej upodabnia samochód do sportowego bolidu, a nie bohatera nocnych wyścigów. Nie ma jednak ograniczeń, by odróżnić się ciekawym malowaniem pojazdu, co umożliwia edytor zbliżony funkcjonalnością do tego z ostatniej odsłony NFS-a.
Radość z jazdy w swoim rytmie
Własnych plików z muzyką posłuchamy pod warunkiem umieszczenia ich w chmurze Microsoftu, czyli na dysku One Drive. Następnie w aplikacji do streamowania muzyki Groove Music tworzymy playlistę, dodajemy do niej wybrane utwory i w opcjach dźwięku gry ustawiamy ją jako domyślną.
Po kilku godzinach zabawy uderzyło mnie, jak bardzo taka liczba i różnorodność samochodów wpływa na klimat i odbiór całej gry. W pewnym miejscu natrafiłem na wyścig dookoła mapy, trwający przy trzech okrążeniach aż 45 minut. Wysunąwszy się na pierwszą pozycję, bez przeszkadzającego ruchu ulicznego jechałem jednym z ulubionych wozów przez wszystkie dostępne australijskie scenerie, w deszczu i słońcu, w dzień i w nocy, słuchając z radia osobiście wybranych plików muzycznych. W tym momencie poczułem się, jakbym znowu grał w pierwszą część Need for Speed, gdzie liczyła się tylko malownicza trasa i superszybkie wozy. Gdzieś zniknął cały festiwal, asystenci, głośni didżeje ze stacji radiowych – była tylko czysta radość z jazdy. Dalsze eksperymenty okazały się jeszcze bardziej niesamowite – przejazd autem marki Rolls-Royce przy dźwiękach stacji z przebojami muzyki poważnej, wyścig bezgłośnych, elektrycznych Tesli z muzyką elektroniczną w tle i ostry rock podczas szaleństw buggy po piaszczystych terenach. Każda taka kombinacja zmieniała klimat i powodowała uczucie obcowania z inną grą. Możliwość słuchania własnych piosenek (niestety, opcja ta nie działa w trybie wieloosobowym) oraz dowolność w wyborze wyścigu wprowadza chyba coś więcej niż tylko świadomość bycia szefem festiwalu Horizon. Tu naprawdę całą rozgrywkę mamy szansę ukształtować wedle własnego gustu, zapominając o tym, co dzieje się w tle. Ścigamy się ze sztuczną inteligencją, z innymi graczami, z własnym rekordem albo po prostu jedziemy przed siebie w takiej otoczce, jaka nam najbardziej odpowiada.
Wspomniane tło, czyli dominujący, imprezowy klimat Horizon, to w zasadzie mój jedyny zarzut wobec gry – nie uznałbym tego nawet za wadę, niemniej pojawia się takie bardzo subiektywne odczucie, że wakacyjne imprezowanie wydaje się czasem trochę górować nad samochodami. Widać to zwłaszcza podczas wyszukiwania znajdziek – rzadkich, wyjątkowych modeli aut ukrytych gdzieś w stodołach. Sam pomysł jest rewelacyjny, ale nasz mechanik komentuje każde takie odkrycie lakonicznym banałem w stylu ekipy MTV, często przy ciekawych, historycznych egzemplarzach zasługujących na trochę obszerniejszą wzmiankę. Chyba zabrakło w obsadzie kogoś z wielkim sercem i pasją do samochodów. Inną małą niedogodnością jest przeładowany HUD, informujący ciągle o każdej potrąconej gałązce i pachołku, ale tu większość rzeczy można wyłączyć w opcjach. Dość słabo pośród różnych atrakcji swobodnej jazdy, jak fotoradary, skocznie czy wyzwania innych kierowców, wypada drift. Specjalnie wyznaczone do tego strefy to głównie wąskie drogi pełne innych przeszkadzających nam aut, co sprawia, że długie driftowanie nie jest ani łatwe, ani przyjemne – ot, taki dodatek, którego nie wypada nie mieć. Wersja konsolowa cierpi nadal na widoczne zmiany geometrii roślin, gdy się do nich zbliżamy, ale zauważalne jest to głównie w gęstym lesie i tylko jeśli bardzo będziemy się wpatrywać w botaniczne elementy otoczenia zamiast w trasę.
To wszystko jednak to już w zasadzie szukanie dziury w całym. Trudno wskazać na rynku ciekawszą, bogatszą w zawartość grę wyścigową, sprawiającą tak wielką frajdę i oferującą tyle swobody. Oprawa graficzna i dźwiękowa stoją na najwyższym poziomie i choć nie wyróżniają się aż tak bardzo jak przy tytułach pokroju Project CARS czy DriveClub, to już najbliższy konkurent Forzy, czyli ostatnia odsłona serii Need for Speed, wypada przy niej po prostu blado – i nie mam tu na myśli tylko grafiki. Forza Horizon 3 ustanowiła niezwykle wysokie standardy dla gier wyścigowych z otwartym światem i nie zanosi się na razie, by jakakolwiek inna produkcja zdołała jej dorównać. To jak zajęcie pole position, prowadzenie już na pierwszym zakręcie i dalej do samej mety. Użytkownicy pecetów mają w końcu okazję zagrać nie tylko w najlepszą grę w gatunku zręcznościowych wyścigów od lat, ale też w jednego z kandydatów do tytułu gry roku. Fakt – jest droższa i wymaga najnowszego systemu operacyjnego, ale w tym wypadku warto. Obie platformy Microsoftu dostały w końcu swoje Uncharted 4!