World of Warcraft: Legion Recenzja gry
autor: Jerzy Bartoszewicz
Recenzja gry World of Warcraft: Legion – WoW w najlepszej formie od lat
Legion to bez dwóch zdań jedno z najlepszych rozszerzeń w historii World of Warcraft. Ponad dziesięcioletnia gra Blizzarda nadal pozostaje królem swojego gatunku.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- ciekawe i różnorodne zadania do wykonania, codziennie nowa zawartość;
- fantastyczny klimat klasycznego World of Warcraft;
- piękne krajobrazy;
- wymagające pomyślunku, nastawione na taktykę dungeony;
- powrót ekonomii opartej na craftingu;
- artefakty i ich drzewka umiejętności.
- brak nagród w PvP znacznie zmniejszył zainteresowanie battlegroundami.
Gra MMORPG, która ma już ponad 10 lat, wciąż potrafi zaskakiwać, chociaż wielu wróżyło jej już koniec. Zadowolenie graczy i bardzo pozytywne recenzje dają wyraźny sygnał, że Legion jest jednym z najbardziej udanych rozszerzeń w historii World of Warcraft. Blizzard w mistrzowski sposób połączył tu klasyczny klimat uniwersum z nowymi mechanizmami rozgrywki. W nowym dodatku ciągle coś się dzieje, a zawartości wydaje się być tak dużo, że trudno wymienić wszystko we w miarę zwięzłym tekście.
Fabularnie Legion stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń z Warlords of Draenor. Bohaterom udało się powstrzymać inwazję Żelaznej Hordy, lecz czarnoksiężnik Gul’dan zawarł upragniony pakt z demonami. Płonący Legion po raz kolejny rozpoczyna inwazję na Azeroth, silny jak nigdy wcześniej. By powstrzymać armię demonów, zjednoczeni bohaterowie Azeroth wyruszają na zapomniane Zniszczone Wyspy, celem odnalezienia legendarnych artefaktów – Filarów Stworzenia, które pomogą im zmierzyć się z demoniczną mocą. Według legendy to właśnie od wysp tytani rozpoczęli tworzenie świata Azeroth. W akcie desperacji bohaterowie podejmują również współpracę z Illidari, czyli spaczonymi łowcami demonów, dowodzonymi przez Illidana Burzogniewnego – tego samego, z którym walczyliśmy w dodatku The Burning Crusade.
Silny łowca
Łowca demonów jest nową heroiczną klasą, dostępną wyłącznie dla ras krwawych i nocnych elfów. By móc nią zagrać, musimy mieć na danym serwerze postać na co najmniej 70 poziomie doświadczenia. Każdy łowca zaczyna na 98 poziomie doświadczenia fabularnym wprowadzeniem, zrealizowanym w stylu kampanii rycerzy śmierci z dodatku Wrath of The Lich King. Co więcej, podobnie jak oni łowcy demonów należą do klas, które mogą pełnić funkcję tanków. Ubrani są jednak nie w ciężkie zbroje, tylko w skóry, a ich technikę walki oparto na szybkich atakach i mobilności. Łowcy wyposażeni są ponadto w kilka unikatowych mechanizmów, takich jak możliwość podwójnego skakania, powolnego szybowania na demonicznych skrzydłach i tymczasowego widzenia przez ściany. Muszę przyznać, że chociaż nie jestem fanem elfów, łowcą demonów grało mi się bardzo przyjemnie. Nie można im również odmówić klimatycznego wyglądu z wieloma opcjami przy tworzeniu postaci – da się nawet wybrać styl i kolor tatuaży. Jak nietrudno się domyślić, nowa klasa cieszy się bardzo dużą popularnością wśród graczy, choć niektórzy narzekają, że jest zbyt silna, co zapewne zostanie poprawione przez Blizzard w przyszłych aktualizacjach gry.
Doomhammer dla każdego
Właściwa przygoda rozpoczyna się serią wprowadzających zadań, zrealizowanych w formie krótkiego, instancjonowanego scenariusza, przedstawiającego desant Hordy i Sojusz na zajęte przez demony wybrzeże. Następnie akcja przenosi się do unoszącego się w przestworzach miasta czarodziejów Dalaran, które przyleciało z Northrend na Zniszczone Wyspy. Pod przywództwem arcymaga Khadgara zjednoczone siły gromadzą się tu do walki z Płonącym Legionem, analogicznie jak za czasów wyprawy przeciwko królowi Liszowi. To nie jedyna inspiracja poprzednimi rozszerzeniami, którą zaskakuje nas Legion – podczas rozgrywki natrafiłem na elementy kojarzące się zarówno z dodatkiem The Burning Crusade, jak i Wrath of the Lich King. Zapożyczenia dotyczą jednak jedynie klimatu, ponieważ nowe rozszerzenie wprowadza mnóstwo świeżych mechanizmów do rozgrywki, praktycznie na każdym polu.
Najważniejszym z tego typu elementów są artefakty, czyli legendarna broń, którą możemy rozwijać wraz z naszym bohaterem. Każda z klas postaci musi przejść serię zadań prowadzących do zdobycia artefaktu odpowiedniego dla każdej specjalizacji. Dla przykładu szaman w drzewku Enhancement może wejść w posiadanie legendarnego Doomhammera, dzierżonego wcześniej przez Thralla. Dla mnie, jako wielkiego miłośnika orków, grającego zielonoskórym szamanem od czasów The Burning Crusade, posiadanie tego słynnego młota bojowego stanowi spełnienie jednego z największych warcraftowych marzeń. Oczywiście inne klasy mogą zdobyć równie znany oręż, taki jak np. Ashbringer dla paladynów.
Legendarna broń
Rozwój legendarnej broni odbywa się za pomocą przedmiotów zwiększających moc artefaktu. Jest ona odpowiednikiem punktów doświadczenia – zaimplementowano nawet tradycyjny pasek postępu. Zdobywanie kolejnych poziomów mocy pozwala na odblokowywanie różnorakich dodatkowych umiejętności pasywnych bohatera. Rozwój artefaktu przypomina pod tym względem tradycyjne drzewka talentów, co powinno ucieszyć wszystkich starych wyjadaczy, narzekających na uproszczenia wprowadzane w kolejnych dodatkach począwszy od Cataclysmu. Artefakt towarzyszy nam przez całą przygodę, co nie znaczy, że jesteśmy skazani na jego domyślny wygląd. Blizzard zdawał sobie sprawę, że każdy przedstawiciel danej specjalizacji dzierżyć będzie taką samą broń, dlatego poza opcją tradycyjnej transmogryfikacji zaproponował także system artefaktowych skórek. Lodowy albo ognisty Doomhammer? Proszę bardzo!
Wyprawy po artefakty organizowane są z tzw. Order Halls, które zastępują garnizony wprowadzone w Warlords of Draenor. Są to specjalne, instancjonowane lokacje, w których spotykają się przedstawiciele danej klasy. Odnajdziemy w nich klasowe zadania, NPC pozwalającego na wysyłanie z misjami followersów czy miejsce, w którym można rozwijać swój artefakt. Wraz z postępem fabularnym zasiedlane jest ono przez coraz więcej charakterystycznych postaci. Blizzardowi należy się tu pochwała za bardzo klimatyczny projekt tych lokacji, osadzony głęboko w historii każdej klasy. Dla przykładu przedstawiciele łotrów mają tajne stowarzyszenie, działające w sekretnym punkcie pośród kanałów Dalaranu. By się tam dostać, należy pokazać stosowny znak jednemu ze sklepikarzy w mieście, który otwiera tajne przejście. Z kolei szamani próbują zjednoczyć skłóconych ze sobą władców żywiołów, operując z jądra Azeroth, czyli Maelstormu. Oczywiście mimo intensywnego klimatu, jak na Blizzard przystało, nie zabrakło też elementów humorystycznych. Uśmiałem się, gdy przy rozgrzanym magmowym jądrze zobaczyłem trolla piekącego sobie kiełbaski na kiju.
Tryb przygodowy
Legion doczekał się nowej, oficjalnej aplikacji na smartfony. Pozwala ona wysyłać followersów z misjami, a także podglądać mapę Zniszczonych Wysp i zmieniające się codziennie questy światowe, rozsiane po wszystkich lokacjach. Jest to bardzo przyjemne udogodnienie, najprawdopodobniej dodane na życzenie samych graczy, którzy prosili już o coś podobnego w przypadku zarządzania garnizonem w Warlords of Draenor. Warto jednak dodać, że zasoby umożliwiające wysyłanie followersów zdobywamy, jedynie robiąc questy i walcząc z przeciwnikami, toteż aplikacja nie pozwala się zbytnio bogacić bez wchodzenia do gry.
Niezwykły baśniowy klimat przygody, tak silnie budzący wspomnienia związane ze starym World of Warcraft i jego pierwszymi rozszerzeniami, jest w Legionie mocno odczuwalny i stanowi jeden z najważniejszych atutów dodatku. Każda z krain Zniszczonych Wysp okazuje się piękna, pełna detali i utrzymana w innej atmosferze. Znajdujące się na północnym wschodzie fiordy Stormheim przybliżają historię vrykuli i kvaldirów. Val’Sharach to gęsty prastary elficki las przywodzący na myśl Ashenvale, w którym druidzi próbują bronić natury przed demonicznym wpływem satyrów. Miłośnikom gór i śniegu przypadnie natomiast do gustu Highmountain, zamieszkały przez górską odmianę taurenów. Jako prawdziwa perła jawi się jednak Suramar – zaginione miasto wysoko urodzonych nocnych elfów. To ostatni ocalali, którymi nie zawładnął niszczycielski głód many doprowadzający do upadku tej rozwiniętej szlachetnej rasy.
Nowością jest fakt, że zawartość Legionu możemy poznawać w dowolnej kolejności. Poziom przeciwników, zdobywane punkty doświadczenia i otrzymywany w nagrodę ekwipunek skalują się bowiem na bieżąco. Początkowo trzeba się do tego rozwiązania przyzwyczaić, gdyż dziwnie wygląda bohater na poziomie 109 walczący ramię w ramię z postacią na poziomie 100. Po ponad dwóch tygodniach gry muszę jednak przyznać, że to bardzo udany pomysł, zmniejszający przeludnienie i zwiększający interakcje między graczami. Ponadto po zdobyciu maksymalnego, 110 poziomu doświadczenia możemy brać udział w tzw. questach światowych, czyli zmieniających się codziennie misjach, zlokalizowanych na całych Zniszczonych Wyspach. Wymagają one ścisłej, choć spontanicznej, współpracy znajdujących się w danej w okolicy graczy i można za nie otrzymać naprawdę wartościowe nagrody. Przypomina to nieco tryb przygodowy z Diablo III i stanowi świetną alternatywę dla mozolnego powtarzania daily questów.
Powrót handlu
Pochwały należą się także twórcom za nowe dungeony. W Legionie nie znajdziemy żadnego nudnego zapychacza. Klimat wylewa się z ekranu praktycznie w każdym z nich – obojętnie, czy znajdujemy się w skażonym przez satyry Drzewie Życia Shaladrassil, morskim „piekle” Halheim, do którego trafiają po śmierci niektórzy vrykulowie, czy vrykulskim „raju” Halls of Valor, w którym rezyduje sam Odyn. Gwarantuję, że coś takiego jak walka na rozrywanym przez macki ośmiornicy statku czy polowanie na Fenrira w Krainie Wiecznych Łowów to jedno z najciekawszych przeżyć, jakich kiedykolwiek mogło nam dostarczyć World of Warcraft. Blizzard postawił na klimat, rozmach i interesujące mechanizmy rozgrywki – starcie z praktycznie każdym, nawet pomniejszym bossem wymaga ścisłego trzymania się konkretnych taktyk.
Do łask powróciły również profesje, które przez garnizony w Warlords of Draenor zostały zepchnięte na boczny tor. Łatwość zdobywania w poprzednim dodatku złota doprowadziła do sporego rozchwiania ekonomii w World of Warcraft. Możliwość wytwarzania w garnizonie niemalże wszystkich przedmiotów, także tych z nieposiadanych profesji, przyczyniła się do samowystarczalności graczy i zaniku handlu. W połączeniu z dużymi ilościami złota, zdobywanymi nawet bez uczestnictwa w misjach dla followersów, totalnie wyłączyło to z gry tradycyjną ekonomię. Teraz wymiana dóbr i gotówki pomiędzy graczami powraca za sprawą nowych, ciekawych i unikatowych dla danej profesji recept. Pozyskujemy je zazwyczaj z czasem, wykonując różne specjalne zadania. Nowością jest także trzypoziomowy system wtajemniczenia danej recepty. W przypadku alchemii pierwszy poziom wytwarzania mikstury wymaga pomocy specjalnego ekwipunku w Dalaran, drugi pozwala na pracę „w terenie”, a trzeci daje szansę na otrzymanie przy danej próbie kilku dodatkowych mikstur gratis. Oczywiście istnieje także możliwość odkrycia nowych recept, gdy wykonujemy przedmioty z tych, które już znamy. Dzięki temu na rynku panuje różnorodność i gracze muszą ze sobą handlować.
Diament ze skazą
Legion, a właściwie towarzyszący mu patch, wprowadził także szereg usprawnień w mechanizmach rozgrywki. Przebudowano praktycznie wszystkie dostępne w grze klasy, zmieniając działanie specjalizacji i umiejętności. W przypadku niektórych z nich modyfikacje są naprawdę duże, np. specjalizacja combat przeznaczona dla łotrów została zastąpiona przez outlaw, czyli pirata-awanturnika walczącego nie tylko za pomocą mieczy, ale także pistoletu. U wszystkich klas zauważalne jest osłabienie zdolności leczących oraz redukcja liczby zdolności unieruchamiających przeciwników. Walka stała się w związku z tym znacznie szybsza, co należy postrzegać jako plus, ponieważ pojedynki z healerami ciągnęły się w ostatnich dodatkach w nieskończoność.
Nowe rozszerzenie wprowadza także usprawnienia graficzne. Odświeżono niektóre modele postaci, w tym demonów przyzywanych przez czarnoksiężników, a gracze z mocniejszymi komputerami mogą teraz ustawić sobie większy dystans dorysowywania się obiektów na horyzoncie. Krajobrazy Zniszczonych Wysp są przepiękne – jeśli tylko Wasza karta graficzna podoła, warto to zrobić. Projektantom należą się za design zawartości Legionu naprawdę duże brawa.
Czy zatem Blizzard stworzył dodatek idealny, najlepszy w ponad dziesięcioletniej historii World of Warcraft? Muszę przyznać, że prawie mu się to udało, jednak wystąpił tu jeden zgrzyt, który każe minimalnie obniżyć notę. Legion wprowadził bardzo duże zmiany w systemie PvP, z których część jest pozytywna. Pojawiły się rangi, zdobywane przy pomocy punktów honoru, które teraz stanowią formę punktów doświadczenia w PvP. Za wskakiwanie na kolejne poziomy otrzymujemy specjalne talenty, działające tylko na battlegroundach i arenach. Otrzymanie maksymalnej, 50 rangi otwiera przed nami drogę do rang prestiżowych, za które dostawać można unikatowe przedmioty. Jest to bardzo fajny pomysł, zwłaszcza że Blizzard postanowił zmniejszyć wpływ ekwipunku na statystyki graczy w PvP, dzięki czemu teraz bardziej liczą się umiejętności.
Dramatyczną wręcz pomyłką jest natomiast system nagród za PvP, a właściwie jego brak. Za punkty honoru nie możemy już kupować przedmiotów – te da się otrzymać jedynie losowo, ze skrzynek zdobywanych za zwycięstwa. Szanse na to są jednak niezwykle małe i zazwyczaj odnajdujemy w nich śmieci pokroju mikstur czy jedzenia. Ponadto przegrana strona dostaje raptem kilka sztuk złota. W efekcie battlegroundy cieszą się w Legionie znacznie mniejszym zainteresowaniem wśród graczy, na co wyraźnie wskazuje długi czas oczekiwania na rozpoczęcie bitew. Dla Hordy, która obecnie przegrywa z Sojuszem w większości potyczek, PvP okazuje się totalnie nieopłacalną aktywnością. Pół godziny poświęcone na przegrany battleground, za który dostaniemy 10 sztuk złota, lepiej przeznaczyć na dungeon lub zrobienie kilku questów, za które otrzymamy znacznie więcej pieniędzy, dodatkową moc do artefaktu i zapewne jeszcze kilka przedmiotów. Blizzard musi coś z tym zrobić, bo inaczej PvP padnie zupełnie. Twórcy zawsze kładli większy nacisk na współpracę niż rywalizację graczy, jednak nowy system nagród jest wyjątkowo krzywdzący dla tych, którzy preferują żywych zamiast komputerowych przeciwników.
WoW najlepszy od lat
Pomimo tego sporego zgrzytu bawię się przy Legionie świetnie. Tak dobrze jak za czasów The Burning Crusade i Wrath of The Lich King. Bez dwóch zdań jest to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy dodatek w historii gry. Ponadto twórcy zapowiedzieli niedawno wznowienie Karazhanu, czyli jednej z najbardziej kultowych instancji raidowych. Legion to powrót do korzeni Warcrafta – dreszcz ekscytacji i przygody podczas zwiedzania fascynującego świata fantasy. Jeśli jesteście weteranami WoW-a, najnowsze rozszerzenie to chyba najlepsza okazja na comeback do gry. Jeśli zaś nie mieliście jeszcze styczności z MMORPG Blizzarda, nie ma lepszego momentu, by poznać tytuł ten, niż właśnie teraz. Twórcom udało się zachować balans między świeżością a klasycznym klimatem – i chwała im za to!