W głębi lasu pokazuje, że polskie seriale Netflixa mają problem
12 czerwca na Netfliksie zadebiutuje drugi polski serial oryginalny w historii platformy, W głębi lasu. Zobaczyłem go przed premierą i nie jest tragicznie, ale seans zmusił mnie do poważnych przemyśleń nad kondycją rodzimych tytułów na VOD.
Spis treści
W głębi lasu to kryminał oparty na prozie Harlana Cobena o tym samym tytule. Fabuła przedstawia niewyjaśnioną sprawę czwórki zaginionych (lub zamordowanych – zdania są podzielone) nastolatków i rozwijana jest dwutorowo. Jedna z płaszczyzn czasowych to rok 1994 i obóz letni, na którym doszło do tajemniczego incydentu. Druga – to czasy współczesne, w których poznajemy dalsze losy bohaterów związanych z tą sprawą.
Jeżeli chcecie się jak najszybciej dowiedzieć, czy sam projekt wypalił, to moja odpowiedź Was zaskoczy. Trudno bowiem zarzucić dziełu taniość czy niechlujność. Wręcz przeciwnie: zostają tu spełnione wszelkie normy świadczące o poprawności. Ale i tak pozostaje częścią problemu.
Ja jednak postaram się spojrzeć na szerszy obrazek – na smutne zjawisko bezkształtności. Netflix po raz kolejny bowiem (pamiętamy niechlubne 1983) pomimo swych ogromnych możliwości realizacyjnych serwuje widzom coś do bólu bezpiecznego, nieoryginalnego i nudnego. Pomówimy sobie o tym, jak platformie odważnej politycznie brakuje odwagi twórczej.
- Od początku do końca widać pieniądze wyłożone na projekt;
- Przekonująca gra aktorska (zarówno twarzy znanych jak i tych mniej znanych);
- Momentami udaje się wykreować napięcie;
- Niebanalna historia z mocnymi twistami…
- …która zostaje przedstawiona w sposób chaotyczny i monotonny;
- Brak wyraźnego charakteru odróżniającego dzieło od reszty kryminałów;
- Wymaganie od widza zapamiętania masy postaci i imion;
- Dziwna praca kamery, często utrudniająca śledzenie akcji.
Ani w tę, ani we w tę
Każda firma stawia przede wszystkim na zysk i nie ma w tym nic gorszącego, taka kolej rzeczy. Żeby jednak dobrze się sprzedać, potrzebny jest działający pomysł. Netflix w dosyć niefortunny sposób zamknął się pomiędzy dwoma schematami. Chciałby dotrzeć do jak największego grona odbiorców poprzez tworzenie produktów uniwersalnych. Do realizacji swoich produkcji zatrudnia najczęściej ludzi z autorską wizją i renomą, ale chciałby, aby tworzyli oni dzieła, które dotrą do jak największego grona odbiorców.
Przez ten rodzaj produkcyjnej taktyki W głębi lasu cierpi już na samym starcie. Istnieje baza w postaci dobrze przyjętej książki jako materiału do adaptacji, a za reżyserię biorą się dwa uznane nazwiska o trochę odmiennych doświadczeniach twórczych. Mowa o Leszku Dawidzie i Bartoszu Konopce.
Pierwszy z nich ma doświadczenie na rynku serialowym i rozumie tę formułę. Dwa telewizyjne sukcesy w postaci Paktu (2015–2016) i Krwi z krwi (2012–2015) to wystarczająca pieczątka jakości. Drugi pan to zupełnie inna liga i nie chodzi tu o względy jakościowe. Jego niewygodny, rwany styl oraz sprawne posługiwanie się alegorią dało efekt w postaci takich dziwadeł, jak Królik po berlińsku (2009) czy Krew Boga (2018). I niestety, ta mała stylistyczna kłótnia jest w serialu zauważalna.
Załóżmy jednak na chwilę, że tych dwóch artystów obiera wspólny kierunek i chce działać. Niestety, schody dopiero się zaczynają. Bo przecież należy skonsultować się z producentami, z nietykalną górą, z ludźmi nastawionymi na konkretny efekt. Nagle trzeba pójść na kompromisy. A taki biedny reżyser dobrze wiedział, na co się pisze, więc nie buntuje się. Działa zgodnie z podanymi instrukcjami, ale jego wewnętrzny upór sprawia, że wzbogaca je o pojedyncze impulsy oryginalności. Netflix sam myśli, że daje twórcom swobodę. Ale tak nie jest.
ALE TO JUŻ BYŁO, I TO CAŁKIEM NIEDAWNO
Artystyczny rozkrok, o którym mowa, panował już w 1983, czyli pierwszym polsku serialu oryginalnym autorstwa Netfliksa. Za scenariusz odpowiedzialny był debiutant Joshua Long, a poszczególne odcinki reżyserowały Agnieszka Holland, Agnieszka Smoczyńska, Olga Chajdas czy Kasia Adamik. To grono naprawdę utalentowane, stanowiące o wysokim poziomie narodowej kinematografii, ale w tym przypadku współpraca zakończyła się porażką. Za dużo dziur, za dużo aktorskich osobistości, za mało spójności. I choć W głębi lasu zalicza mały progres względem poprzednika, to nie ustrzega się jego błędów.
A może by tak zrobić kryminał?
Kryminał, fantasy, sci-fi – te trzy gatunki wydają się królować w ofertach gigantów VOD. To dosyć oczywiste, zapewniają one najwięcej atrakcji i najmocniej odrealniają znany nam świat. W Polsce jakoś utarł się obyczaj przedstawiania historii o policjantach i złodziejach. Takim punktem przełomowym wydawały się Psy (1992) Pasikowskiego, a za filmem tym poszła fala seriali w postaci Ekstradycji (1995) czy Gliny (2004). Nawet ostatnie głośne tytuły szły w tym kierunku – czy to poprzez zbliżenie się w stronę dystopijnego thrillera w przypadku 1983, czy ukazując gangsterkę z krwi i kości w postaci Ślepnąc od świateł (2018).
W głębi lasu w tej kwestii daleko jest do wyjątku. Całe sześć odcinków od początku do końca przybiera formułę śledztwa z możliwością wglądu w jego kulisy, choć niektóre sceny zawierają w sobie elementy kina grozy bądź silą się na komentarz społeczny. Niestety dziełu daleko jest do gatunkowego ideału.
Netflix traci sporo na bezrefleksyjnym trzymaniu się swoich metod. Jeszcze niedawno zachwycił cały świat mrocznymi niemieckim lasami z serialu Dark (2017), a teraz postanawia powrócić z tym anturażem, choć nieco ugrzecznionym na potrzeby polskich realiów. A co otrzymamy oprócz letniskowego zagajnika? Jakąś podściółkę w postaci szarych sal sądowych i pustawych uniwersytetów.
To właśnie w takiego rodzaju przestrzeniach rozgrywa się połowa wydarzeń. Dziwi mnie to, bo już na samym papierze brzmi to co najmniej nudno. I owszem, jasno widać, że fabuła zachowuje ciąg przyczynowo-skutkowy, ale robi to w sposób dla widza przytłaczający. To niestety ten rodzaj serialu, przy którym łatwo można się pogubić – twórcy uważają, że powinniśmy znać każdą postać z imienia i nazwiska, a sieć relacji rozpisać sobie sami.
Początkowo może nam się wydawać, że skomplikowana intryga to wartość dodana. Nie jest to jednak pierwszy raz, gdy Netflix na siłę plącze serialowe wydarzenia. To błąd. Głownie dlatego, że gdy przestajemy nadążać za tym, co się dzieje na ekranie, to tworzy się bałagan. I to taki, za który nie jesteśmy odpowiedzialni. Dzieło koniecznie chce być inteligentniejsze od widza, a to żadnej ze stron nie wychodzi na dobre. Za generyczne i sztucznie wydumane twory już podziękujemy.
SEXIFY
Netflix nie ustaje w swoich próbach serialowej globalizacji. Zapowiedziana została kolejna polska produkcja odcinkowa pt. Sexify. Głównymi bohaterkami mają być trzy studentki pracujące nad projektem kluczowym dla poprawy życia erotycznego w społeczeństwie. Wszystko w ramach luźnej komedii. Czyżbyśmy szykowali odpowiedź na brytyjskie Sex Education?