Westworld – sezon 3. to dobra wiadomość dla widzów, ale zła dla ludzkości
Jeśli nie ewoluujesz, to giniesz – piszemy w naszej recenzji trzeciego sezonu Westworld od HBO. Ta prosta życiowa prawda sprawdza się tutaj jak rzadko kiedy. Głośne, seksowne SF zyskało pożądaną aktualizację.
Opowieści oparte o dobrze skrojoną tajemnicę wciągają jak bagno, ale przypominają taniec na ostrzu noża. Jeden fałszywy ruch i po Tobie, drogi scenarzysto. Twórcy Lost przekonali się o tym boleśnie, podobnie jak Disney przy Gwiezdnych Wojnach. Westworld od HBO ma ten luksus, że mogło się nauczyć na błędach innych twórców „mystery boxów”. Udostępnione przedpremierowo odcinki trzeciego sezonu pokazują, że Jonathan Nolan i Lisa Joy wyciągają wnioski. To wciąż seksowne, frapujące SF o kompleksie boga, granicy rzeczywistości i relacji człowieka z maszynami. Tyle, że przeniesione na nowy poziom. Westworld ewoluowało – i to w bardzo interesującym kierunku.
Mystery box – w wolnym tłumaczeniu „pudełko z tajemnicami” – forma narracji, w której główną zachętą do czytania czy oglądania jest odkrywanie kolejnych tajemnic. Przez długi czas sztandarowym przykładem takiej narracji było słynne Lost.
- Co to? Trzeci sezon serialu o buncie maszyn… to znaczy, hostów.
- Odcinki w sezonie: 8, każdy trwa mniej więcej godzinę.
- Premiera: 15 marca
- Czy będzie ciąg dalszy?: Już zamówiono sezon 4 i 5.
Nie tak łatwo być Bogiem. Ludzkość w serialu Westworld przekonała się o tym bardzo boleśnie. Stworzyła hosty, NPC-roboty, wyglądające jak ludzie, do obsługi tematycznych parków rozrywki. Trzeba było zapytać Jehowę i wyciągnąć wnioski z jego wspomnień. Stworzył ludzi, dopuścił ich zbyt blisko zakazanego owocu, a potem jego dzieło rozlazło się po całym świecie. Żadna plaga, którą wymyślił, jak dotąd nie pomogła.
Hosty czują i myślą w podobny sposób jak my, choć ogranicza je oprogramowanie. Służą nam one jako przewodnicy – oraz do tego, by zrobić z nimi wszystko, co najgorsze. Przez poprzednie dwa sezony obserwowaliśmy jak odkrywają tajemnice parku i coraz lepiej rozumieją czym jest świadomość oraz wolna wola. Kiedy już z małą pomocą diabła o twarzy Anthony’ego Hopkinsa zerwały owoc zakazany z Drzewa Mądrości i uciekły z raju – weszły pomiędzy swych twórców. I tu zaczyna się zabawa z trzecim sezonem.
W dniu premiery serial był prawdziwą bombą i przez chwilę mówili o nim wszyscy. Wciągał nas intrygującym konceptem parku, wszechobecnymi zagadkami oraz niepokojącymi zachowaniami zblazowanych, amoralnych bohaterów, którym przewodził diaboliczny i czarujący Hopkins. Opowieść ociekała erotyką, biło od niej ludzkie okrucieństwo opakowane w blichtr. Twórcy zaserwowali uzależniający koktajl. Gdy już siedzieliśmy w klimacie westernu science fiction po szyję, Westworld zaczynał zadawać niewygodne pytania. Tajemnice znajdowały sycące wyjaśnienia, ale na wątpliwości etyczne musieliśmy odpowiedzieć sami. I ten rachunek sumienia nie zawsze przemawiał na korzyść ludzkości. Drugi sezon zebrał mieszane recenzje i rzeczywiście fabuła musiała sobie poradzić z początkową zadyszką, nim wróciła do formy.
Trzeci sezon wprowadza niezbędne zmiany. Dalej intryguje, dalej frapuje, ale inaczej rozkłada akcenty. Owszem, wciąż uwodzi nas obietnicą tajemnicy, a nad całością unosi się niepokojący klimat, ale Westworld przeszedł płynnie do innych zagadnień. Cztery odcinki, które HBO udostępniło nam przed premierą to przede wszystkim rozstawienie figur na szachownicy. Pole gry to już nie akwarium z westernowym brudem tylko prawdziwe, wielkie miasto. W neonowym Los Angeles Dolores szykuje się do wielkiej gry o przetrwanie i zemstę. Poznajemy kolejne pionki i graczy – oraz kilkoro starych w nowej konfiguracji.
Póki co konfrontacji brak, ale to, co ujrzeliśmy zapowiada się obiecująco. Spotkanie Dolores z nowym bohaterem, Calebem (rewelacyjny, grający jak zwykle pokiereszowanego faceta Aaron Paul) sugeruje, że to może nie być klasyczny, jednostronny bunt maszyn, na który wszyscy śmiertelnicy zapracowali w pocie czoła. Westworld bierze w tym sezonie na klatę dużo więcej zagadnień. Do koktajlu dolano wykrzywiony obraz rzeczywistości obrazowany przez AR i media społecznościowe z „bandyckim Tinderem” do zgarniania zleceń.
Do tego dochodzą wyraźniej zaznaczone nierówności społeczne i manipulacje ludzkim żywotem z pomocą big data pociągnięte trochę w kierunku Black Mirror. Caleb ze swoimi bliznami na duszy i traumami robi tu za wciśniętego między tryby korporacyjnej machiny antybohatera, któremu mimo dwuznacznej moralności nie sposób nie kibicować. Może to po prosto urok aktora (Jesse Pinkman z Breaking Bad na zawsze w naszej pamięci) – a może odpowiednio skrojona postać.
Dużo tego, ale szalona mozaika póki co składa się w precyzyjną całość. Treść kumuluje się w niezły ładunek emocjonalno-intelektualny i jeśli twórcy odpalą go w odpowiednim momencie, to możemy dostać eksplozję na miarę pierwszego sezonu. I to mimo że wiemy więcej. Tajemnice i niedopowiedzenia wiszą w powietrzu, ale to nie one zaprzątają nam tym razem głowę. Więcej tu miejsca na budowanie postaci i eksplorowanie świata poza parkami należącymi do Delos. Scenarzyści aptekarsko dawkują informacje i napięcie, nie spieszą się.
Dodatkowo mają wsparcie znakomitej ekipy artystów, operatorów i kompozytorów, którzy ponownie ożywiają ten świat, odmalowują piękne, monumentalne kadry. Rozmach i pieczołowitość widać w każdej sekwencji. Większość scen nadaje się na bajeranckie plakaty albo obrazy, które wciągają nas w głąb siebie i mogą już nie wypuścić.
Przy tym sprytnie zaprojektowano wizję przyszłości od strony wizualnej – tropy były zresztą rozsiane po poprzednich sezonach. To rzeczywistość mocno przypominająca naszą, tylko z podkręconą, zrafinowaną fasadą. Wszystko jest tu schludne i oszczędne, a jednocześnie jest bardziej. Bardziej wypasione, dopieszczone. Bardziej praktyczne, wielofunkcyjne i stylowe. Widzimy głównie to bogate oblicze, które mami, kusi, zaprasza. Perspektywa Caleba ponownie wnosi tu inne, brudniejsze akcenty jako kontrast.
Nie wiem, czy Westworld w pełni zwróci się HBO. Nie ma zasięgu Gry o Tron, ale jest konsekwentnie rozwijaną wizją, do której dodano w tym sezonie sporo nowych elementów – i przede wszystkim świeżą perspektywę. W tych czterech odcinkach zobaczyłem znowu chęć tworzenia, pokazania czegoś unikatowego, inspirującego i niepokojącego. Opowieść przebiega w odrobinę prostszy, bardziej klarowny sposób, ale wciąż towarzyszy jej atmosfera niepewności, tajemnicy i zagadki. Mimo wszystko. W końcu Westworld jest jak tajemnicze pudełko. Nigdy nie wiesz, co wyciągniesz.
O AUTORZE
Tęsknię za diaboliczno-uroczym Hopkinsem z pierwszych dwóch sezonów, ale jego brak w tych czterech odcinkach został mi wynagrodzony z nawiązką. Kiedy drugi sezon Altered Carbon i inne niedawno wypuszczone produkcje nie robią szału – Westworld trzyma fason. A ja przywiązałem się do tej ekipy, tej dziwnej, niepokojącej opowieści i muzyki. I czekam na całość.