Wheelman - recenzja gry
Szybcy się wściekli w Barcelonie. W najnowszej grze stworzonej przez firmę Vina Diesla szalejemy po ulicach nadmorskiej metropolii. Czy to wystarczająca zachęta do kupna gry Wheelman?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
To raczej dość niespodziewany zbieg okoliczności, a nie celowy zabieg, że Vin Diesel ozdobił swoim wizerunkiem dwie gry, których daty premier przedziela zaledwie kilkunastodniowy odstęp. O ile jednak o powodzenie odświeżonych przygód Riddicka, tworzonych przez doświadczonych programistów ze Starbreeze Studios, można być spokojnym, o tyle wysoka jakość Wheelmana niemal do samego końca pozostawała sprawą otwartą. Czy Driver i spółka zmuszeni zostaną do rzucenia się w szaleńczy pościg, czy może nowicjusz w barwach Tigon Studios z hukiem rozbije się o najbliższą latarnię?
Komputerowy Wheelman pierwotnie miał doczekać się premiery równolegle z kinowym filmem, lecz ostatecznie na ten drugi twór troszeczkę sobie jeszcze poczekamy. To raczej dobrze, że tak się stało. Gra nie zostanie przez to skreślona za bycie kolejną „egranizacją”, a poza tym film będzie jej kontynuacją, dzięki czemu zyskamy więcej czasu na poznanie interesujących szczegółów. Oś fabularna Wheelmana jest dokładnie tym, czego można by się spodziewać po filmie akcji z udziałem umięśnionego Vina. Dobrze też pamiętać (i cenić) jego dotychczasowy „dorobek twórczy”, z wyraźnym ukłonem w stronę Szybkich i wściekłych. W trakcie zabawy kontrolujemy postać Milo Burika. Główny bohater jest działającym pod przykrywką agentem i przybywa do Barcelony z zamiarem powstrzymania głośnego skoku, o którym od dłuższego czasu mówi się w kuluarach. Ze śledztwem powiązana jest między innymi postać seksownej tancerki o imieniu Lumi, którą poznajemy bliżej już na samym początku gry. W tle przewijają się zaś utarczki pomiędzy trzema głównymi gangami Barcelony – Rumunami, Los Chulos Canallas i Los Lantos. Generalnie całość wypada bez większych rewelacji, choć nie brakuje w miarę ciekawych reprezentantów poszczególnych ugrupowań i prymitywnych zwrotów akcji. Trochę zatęskniłem natomiast za widowiskowymi cut-scenkami, bo poza inspirowanym pierwszym Transporterem intrem i paroma innymi akcjami z końcówki nic na dłużej nie zapadło mi w pamięć.
Szybkie przetłumaczenie tytułu gry daje nadzieje na to, że znaczną część rozgrywki powinno się spędzić za kółkiem. Tak też jest w rzeczywistości, bo akcje z udziałem pojazdów zajmują około 80% czasu gry. Od każdego szanującego się klonu Drivera, do którego Wheelman zdaje się nawiązywać najbardziej, oczekuję fajnie zrealizowanych pościgów. Recenzowany produkt nie podąża śladami GTA IV i nie oferuje stosunkowo wolnego tempa rozgrywki, uwarunkowanego zwiększeniem realizmu jazdy. Zamiast tego mamy ostrą jazdę bez trzymanki, z zupełnym pominięciem niektórych praw fizyki. Pod tym względem Whelmanowi najbliżej do Burnout Paradise. Pojazdy są niemal przyklejone do drogi, pokonywanie zakrętów odbywa się bez udziału hamulca ręcznego, uszkodzenia karoserii nie mają żadnego wpływu na jazdę, a na dodatek z występujących w mniejszości motocykli praktycznie nie można spaść (kwalifikują się jedynie „dzwony” przy niebotycznych prędkościach). Mnie taki bardzo arcade’owy model jazdy się spodobał, zwłaszcza że dodano kilka fajnych i niespotykanych u konkurencji trików.
Domyślam się, że najwięcej kontrowersji wywoła wśród graczy mechanizm pomagający w uderzaniu w innych użytkowników drogi. Wygląda to cokolwiek dziwne, bo auto nagle zjeżdża na bok, nie tracąc prędkości. Ostateczny efekt przerasta jednak wszelkie oczekiwania. Koniec już z drobnym „poszturchiwaniem się”. Przeciwnika można teraz zepchnąć na przeciwległy pas ruchu czy wręcz przygwoździć do ściany, co szczególnie bawi, gdy steruje się większą furgonetką lub ciężarówką. Kilka takich akcji i pościg mamy z głowy... do czasu. Jeszcze bardziej od realizmu odcina się twór nazwany przez autorów „przejęciem z powietrza”. Wygląda to mianowicie tak, że po zbliżeniu się do upatrzonego auta, uchyleniu drzwi i odczekaniu paru sekund możemy przeskoczyć na dach innej maszyny. Vin niczym filmowy Spider-Man wykonuje susa i już po chwili kierujemy „świeżutkim” autem. To świetne rozwiązanie zwłaszcza przy pościgach – nie trzeba tracić czasu na zatrzymanie się w celu zamiany środka transportu.
Milo jest w stanie nie tylko panować nad maszyną (i grawitacją), ale może również prowadzić ostrzał. Standardowe ataki w zasadzie na niewiele się zdają, bo trzeba wystrzelać kilka magazynków, zanim się cokolwiek osiągnie. Sytuację ratują inne akcje specjalne. Jazda na granicy ryzyka powoduje ładowanie paska, a ten z kolei odblokowuje turbo i spowolnienie czasu. W tym drugim przypadku najciekawiej prezentuje się atak o nazwie „cyklon”. Po jego uaktywnieniu główny bohater obraca wóz o 180 stopni i może rozpocząć ostrzał ścigających go maszyn. Fajnym patentem jest to, że można celować w oznaczone przez grę elementy (np. silniki aut albo ich zbiorniki paliwa) lub po prostu w kierowcę, co jest szczególnie polecane w przypadku motocyklistów.
Niestety, wiele elementów jazdy wykonano w mojej ocenie po macoszemu. Razi przede wszystkim małe zróżnicowanie obecnych na ulicach Barcelony pojazdów. Równocześnie gra nachalnie eksponuje dwa reklamowane auta, czyli Pontiaca G8 i Opla Astrę. Nie toleruję product placementu w filmach pokroju Transformers i nie przekonam się też do tego rozwiązania w grach. Skoro mowa o środkach transportu, wszystkie maszyny prowadzi się w podobny sposób. Spodziewałem się jakichś większych różnic, a tu okazuje się, że przeskok do zupełnie innego wozu (np. podróbki Smarta) to tylko kosmetyczna zmiana w zachowaniu na trasie. Przydałby się bardziej przemyślany model sterowania. Do samej jazdy spokojnie wystarcza klawiatura, ale już do prowadzenia ostrzału warto sięgnąć po myszkę. Gryzoń nie sprawdza się natomiast w akcjach polegających na spychaniu innych aut, bo ciągłe przemieszczanie myszki w lewo lub w prawo nie pozwala skupić się na jeździe. W trakcie gry drażniło mnie słabe wyważenie umiejętności komputerowych kierowców. Gdy jest się stroną uciekającą, komputer niesamowicie oszukuje, doganiając sterowany pojazd w przeciągu zaledwie kilku sekund. Z kolei, gdy ściga się inną maszynę, przeciwnik potrafi niemal zatrzymać się w miejscu w oczekiwaniu na ponowne zmniejszenie dystansu. Takie rzeczy powinno się jakoś lepiej tuszować, bo psują frajdę z rozgrywki. Gra została niepotrzebnie ugrzeczniona. Przechodniów nie można rozjeżdżać, a z eksplodujących wraków pojazdów wyskakują „kukły” pasażerów, które na dodatek nie giną. W kilku misjach jest zresztą wyraźnie powiedziane, że nie można strzelać do policjantów z pistoletu, ale wysadzanie aut, w których ci się znajdują, jest w pełni dozwolone.
Niektóre zadania wymagają wyjścia Milo z pojazdu i rozprostowania kości. Przypominają się czasy Driv3ra, ponieważ ten element gry wykonany jest TRAGICZNIE. Zacznijmy od tego, że schemat jest zawsze ten sam. Po zrobieniu kilku kroczków praktycznie znikąd pojawiają się nowi wrogowie. Pokonanie ich pozwala dotrzeć do kolejnej grupy i... tak do momentu, aż gra wyświetli upragniony przerywnik filmowy. Główny bohater nie potrafi przeskakiwać nad niewielkimi przeszkodami ani przyklejać się do ścian i innych obiektów. Można, co prawda, kucnąć, aczkolwiek gra stopień ukrycia uzależnia w bezsensowny sposób od pozycji kamery. Dodajmy do tego beznadziejnie wyważone giwery (shotgun nadaje się wyłącznie na śmietnik), kuloodpornych i idiotycznych przeciwników (wybiegają z ukrycia wprost na linię ognia), jeszcze głupszych sojuszników (pchają się do przodu, nie zważając na swoje bezpieczeństwo) i mamy obraz nędzy i rozpaczy. Gra wiele by zyskała, gdyby z takich fragmentów zrezygnowano całkowicie.
Dla odmiany dobrą wiadomością jest to, że Wheelman jest poprawnie skonstruowany w kwestii mechaniki świata gry. Areną zmagań jest wspomniana już Barcelona, po której możemy przemieszczać się do woli i wybierać te wyzwania, które wydają się nam najbardziej interesujące. Te ostatnie dzielą się na zadania główne i poboczne, przy czym misje obowiązkowe stanowią naturalnie główną atrakcję gry. Pochwalić należy autorów za spore zróżnicowanie powierzanych nam zadań oraz dobre ich przygotowanie. Mnie najbardziej przypadł do gustu szaleńczy pościg za kierownicą cysterny połączony z miażdżeniem aut wrogów i rozbijaniem blokad, choć sympatycznie przewoziło się też rannego kamrata, opierając się jedynie na jego słownych wskazówkach i unikając sił policji. Z bardziej nietypowych poziomów warto wspomnieć o pościgu w tunelach metra, gdzie kluczową rolę odgrywają nadjeżdżające z przeciwnej strony pociągi. Tak naprawdę jedyna kiepska misja, której nie jestem w stanie ogarnąć, to śledzenie informatora. Gra wyświetla między innymi informację, że nie można się zbytnio rzucać w oczy i trzeba przez to często zmieniać wozy. Jak więc na tym tle wypadają akrobacje powietrzne głównego bohatera?
Wyzwań pobocznych jest na oko 3-4 razy więcej. Skutecznie odwracają uwagę od głównego wątku fabularnego i można powiedzieć, że każdy znajdzie coś dla siebie. Moim faworytem są wyzwania z cyklu „Szał”. Zabawa polega na dokonaniu jak największych zniszczeń otoczenia w wyznaczonym limicie czasowym. Jest jednak pewien haczyk – niszczenie obiektów określonego typu przyczynia się do podwyższenia mnożnika punktów. W rezultacie trzeba znaleźć kompromis pomiędzy odnajdywaniem pojedynczych przedmiotów, a miejsc, gdzie można zaszaleć na większą skalę. Fajne są też misje taksówkarskie, zwłaszcza że gra daje pełną swobodę w obraniu drogi do celu. Szkoda tylko, że wzorem choćby serii Crazy Taxi pasażerowie nie mają dodatkowych życzeń, np. odnośnie stylu jazdy. Kompletnie nietrafionym pomysłem są za to wyścigi, które nie dość, że są nudne, to na dodatek przesadzono z ich poziomem trudności. Gra niedostatecznie wyraźnie wskazuje drogę do kolejnej bramki kontrolnej, a walka z przeciwnikami jest praktycznie skazana na porażkę. Niewątpliwą zaletą Wheelmana jest to, że zaliczanie misji pobocznych niesie za sobą jakieś wymierne skutki, a to dlatego, że usprawnione zostają możliwości sterowanych maszyn (poprawione osiągi, większa siła przebicia itp.).
Wirtualny model Barcelony może się podobać głównie z uwagi na słoneczne, śródziemnomorskie klimaty, choć z drugiej strony daleko tu do typowej np. dla gier ze stajni Rockstar Games dbałości o detale. Nie ma co jednak kręcić nosem. Mapka jest sporych rozmiarów, nie brakuje charakterystycznych dla Barcelony zabytków (Łuk Triumfalny, Museu Nacional d'Art de Catalunya) i dzielnic (Marina, Villa Olimpica, Raval), a całości efektu dopełniają bardzo wąskie uliczki, przywodzące na myśl pościgi z takich kinowych hitów jak Ronin czy Taxi. Mamy rozległe parki, sekcje nadmorskie, dzielnice przemysłowe, slumsy, a nawet obwodnice z nielicznymi terenami górskimi. Tak na dobrą sprawę przyczepić można się jedynie do niewielkiej liczby przechodniów, zwłaszcza w centralnych dzielnicach miasta. W Wheelmanie zastosowano mechanizm działań policji zbliżony do tego z serii GTA. Na ekranie widocznych jest więc pięć gwiazdek, których stopniowe zapełnianie oznacza coraz większe kłopoty. Przy 2-3 poziomie warto już jak najszybciej szukać kryjówki, bo zniszczenie pojazdu jest zazwyczaj jednoznaczne z porażką. Na plus warto też zaliczyć możliwość odnajdywania licznych sekretów – skoczni, składów broni czy posągów.
Od strony czysto wizualnej Wheelman wypada dość nierówno. Trudno naturalnie oczekiwać od gry z dużym i otwartym światem poziomu szczegółowości charakterystycznego dla strzelanin z akcją rozgrywaną w ciasnych pomieszczeniach. Mimo wszystko odniosłem wrażenie, że grę tworzono w dużym pośpiechu. Najniżej należy ocenić jakość tekstur. Podczas jazdy wszystko jest jeszcze sprytnie rozmazywane, ale wystarczy wysiąść z auta i przejść się na piechotę, a dostrzeże się mnóstwo nieostrych powierzchni. Nie najlepiej wykonano też modele postaci. O ile do szczegółów ich twarzy nie można mieć większych zastrzeżeń, to mimika i animacja ruchów wypadają już zdecydowanie poniżej współczesnych standardów. Ze środkami transportu jest też różnie. Poza wypucowanymi, licencjonowanymi maszynami koncernu General Motors, jedynie Smart i mały fiacik składają się z zadowalającej liczby wielokątów. Najmocniejszy element grafiki Wheelmana to efekty towarzyszące pościgom. Włączenie spowolnienia czasu powoduje zmianę kolorystyki, szyby ładnie się tłuką, a niszczone pojazdy zostają pochłonięte przez płomienie. Gra nie ma też dużych wymagań sprzętowych, a animacja nie zwalnia nawet wtedy, gdy na ekranie rozgrywają się naprawdę efektowne sceny.
Gracze zauroczeni głosem i stylem wymowy Ridd... eee... Diesla będą wniebowzięci, bo typowych dla niego krótkich „maczo-odzywek” jest tu bardzo dużo. Inni aktorzy nie znaleźli się na szczęście w cieniu gwiazdora i każda z głównych postaci ma swoje pięć minut. Udźwiękowienie Wheelmana jest w porządku. Pojazdy fajnie warczą (szczególnie stary niemiecki sedan), a przeciwnicy wykrzykują sentencje w swoim rodzimym języku. Słabiej wypadł za to soundtrack. W grze nie ma żadnych licencjonowanych utworów, a ponadto może denerwować wciśnięcie na siłę muzyki klasycznej oraz country (!). Na szczęście użytkownik nie jest skazany na jedną stację radiową, bo te można sobie zmieniać. Polska wersja jest jedynie kinowa, tak więc można powiedzieć, że nic nie popsuto. Podpisy są trafne i niekiedy dowcipne. Poza określeniem założeń rozpoczynanego etapu terminem „podsumowanie misji” (zbyt dosłowne tłumaczenie z języka angielskiego) większych błędów nie zauważyłem.
Wheelman to typowy średniak, który z czasem pożarty zostanie przez silniejszą konkurencję. Pewnym ratunkiem dla gry jest to, że w przeciwieństwie do GTA IV i Saints Row 2 nie wymaga wyposażania się w multimedialny kombajn za kilka tysięcy złotych. Pościgi są w miarę ciekawie zrealizowane, unikalne akcje autentycznie przydatne, a oszustwa komputerowych oponentów i słabiutkie przerywniki „chodzone” nie rujnują całkowicie grywalności. Szkoda tylko, że do pary z singlem nie dodano choćby szczątkowego multiplayera, który na stałe zadomowił się już nawet w grach z obszernym środowiskiem działania. Ogólnie rzecz biorąc, sympatyczna produkcja, przy której można w miły sposób spędzić parę wieczorów, ale już za miesiąc czy dwa zupełnie się o niej zapomni.
Jacek „Stranger” Hałas
PLUSY:
- fajny model rozgrywki – zręcznościowy i efekciarski;
- dodatkowe triki podczas jazdy;
- ciekawe i w miarę zróżnicowane misje główne;
- mnóstwo zadań pobocznych, których wykonywanie jest na dodatek sowicie wynagradzane;
- rozsądne wymagania sprzętowe;
- dość duża liczba sekretów do odblokowania.
MINUSY:
- bardzo słabiutkie przerywniki „chodzone”;
- nierówny poziom umiejętności komputerowych oponentów i niski stopień ich inteligencji;
- przeciętna jakość oprawy audiowizualnej;
- niewielkie zróżnicowanie środków transportu i brak znaczących różnic w zachowaniu się maszyn;
- brak multiplayera.