The Incredible Hulk: Ultimate Destruction - recenzja gry
Hulk wrócić! Hulk miażdżyć! Hulk demolować! Hulk być w tej grze!
Początek recenzji, tzw. wstęp. Wielu tekściarzom sprawia on ogromne problemy. Z braku laku (a raczej inwencji twórczej), zapełniają go mało interesującymi informacjami dotyczącymi pudełka, w jakim znajduje się opisywana pozycja, bądź też umieszczają w nim zdawkowe informacje na temat wcześniejszych gier z danej serii. Ja natomiast wychodzę z założenia, iż ciekawy wstęp nierzadko znaczy więcej niż właściwa recenzja. Pozwala utożsamić się z autorem, skierować ku niemu uczucia, emocje (złość, zrozumienie, czasami zwyczajne, przyjacielskie polubienie recenzenta przez czytelnika). Tak właśnie to widzę. Tymczasem oddajmy głos Hulkogrrraaaauuuuu!!!... „RZEEEEEEŹ! SZOOOOOOK! PRZERRRRRRRAAAŻENIEEE!”... Ufff, niezbyt to komunikatywna istota. Niestety, nie było to jego jedyne wystąpienie w tym tekście. Nie pozostaje nam nic innego, jak przywitać się z bohaterem recenzowanego przeze mnie tytułu, Hulkiem – potężnym monstrum, w wolnych chwilach znanym pod nazwiskiem Banner. Od dzisiaj kolor zielony rządzi tym światem.
Postać Hulka wymyślili w maju 1962 roku dwaj panowie – Amerykanie Stan Lee i Jack Kirby. Warto odnotować, iż współtworzyli również takich komiksowych herosów, jak Spider-Man, Iron Man, Daredevil, Kapitan Ameryka czy też nadzwyczajna rodzina ukrywająca się pod nazwą Fantastycznej Czwórki. Przez większość swego życia współpracowali z firmą Marvel, bodaj największym graczem na komiksowym rynku (Stan Lee robi to po dziś dzień, Jack zmarł w roku 1994). Albumy z najnowszymi przygodami Hulka ukazują się przez cały czas. Filmowcy z kolei zmierzyli się z tym bohaterem kilkukrotnie. Oprócz seriali telewizyjnych, z których najsłynniejszym był ten produkowany w latach ’70 przez stację CBS (w rolach głównych Bill Bixby oraz Lou Ferrigno), mieliśmy możliwość obejrzenia obrazu kinowego. Hulk, bo taki tytuł nosił film, trafił do kin całego świata w roku 2003, a główne role odegrali Eric Bana (jako Bruce Banner) oraz Jennifer Connelly (jako Betty Ross – narzeczona głównego bohatera). Gracze mogli się wcielić w alter ego Bannera już kilkunastokrotnie. Hulk pojawiał się m.in. w bijatykach firmy Capcom (Marvel Super Heroes, Marvel vs. Capcom), platformówce wydanej na Atari 2600 (Incredible Hulk) oraz pełnej akcji przygodówce stworzonej przez autorów Ultimate Destruction, firmę Radical Entertainment (The Hulk). Musicie przyznać, że dorobek to pokaźny. Co o tym sądzi Hulkwrrrrrrraaaaaauuuuu!!??.... „MIAŻDŻYĆ!”... Mo... Mogłem nie pytać.
Historia The Incredible Hulk: Ultimate Destruction oparta jest na fabule znanej miłośnikom z kilku wydanych dosyć niedawno albumów. W momencie rozpoczęcia zabawy, sterując Hulkiem, dowiadujemy się, iż Bruce Banner wspólnie z Doktorem Samsonem pracują nad szczepionką mającą przerwać nieoczekiwane przemiany w zielone monstrum. Na ich drodze stają rządowe oddziały wojska dowodzone przez nieprzewidywalnego Emila Blonsky’ego (w dalszej części gry – Abomination) oraz szalonego generała Thaddeusa Rossa (zbieżność nazwisk i imion z polskim satyrykiem całkowicie przypadkowa). Nie wiem, czego oczekują, ale Hulka z pewnością nie powstrzymają!
Zwykle w tym miejscu recenzji dokonuję opisu systemu gry, jednak w przypadku Ultimate Destruction wrócę do wątku fabularnego, ponieważ nie wszystko jest z nim w porządku. Największym problemem, który dotknął ten element zabawy jest szeroko pojęta chaotyczność. Gdybyśmy nawet bardzo chcieli poskładać poszczególne fragmentu tej układanki, nie będziemy w stanie tego zrobić. Jest to związane z podzieleniem rozgrywki na trzy rodzaje misji: główne, popychające historię do przodu; zadania konieczne do wykonania, które otwierają przed nami kolejne pierwszoplanowe etapy; oraz misje poboczne zwiększające ilość punktów, za które nabywamy nowe ciosy. Przez większość czasu gry nie mamy praktycznie żadnej styczności z głównym wątkiem. Ingerencja w jego ewolucję odbywa się jedynie poprzez wykonywanie pierwszego typu misji. Tych jest bardzo mało, bo raptem kilka. W dodatku ujawniają się w dosyć sporych odstępach czasowych. Co prawda, autorzy także zauważyli ten drobny błąd i udostępnili graczom streszczenia ukazujące się po ukończeniu każdego z siedmiu rozdziałów, na które podzielone jest Ultimate Destruction, jednakże pewien niesmak pozostaje.
Tym sposobem przedstawiłem Wam jeden z nielicznych negatywnych aspektów recenzowanej pozycji. Z czystym sumieniem mogę przejść do opisu samej gry. A ta jest bardzo interesująca. The Incredible Hulk: Ultimate Destruction to pozycja TPP obfitująca w pełne mocy pojedynki. Przypomnijcie sobie ostatnią, dostępną w Europie konsolową odsłonę Spider-Mana (Spider-Man 2: The Game), lecz smukłego bohatera podmieńcie na mocarnego Hulka. Dodajcie możliwość demolowania całych dzielnic, powodowania pożarów i wykonywania potężnych ciosów specjalnych, a zrozumiecie co mam na myśli. Rozgrywka, a także sama postać herosa wznieca w nas tak duże pokłady agresji, że jedyną rzeczą, o której marzymy jest destrukcja. Czysta, pozbawiona zbędnych ceregieli demolka. Autorzy postanowili zrezygnować z misji skradankowych, w których wcielaliśmy się w ludzką postać Bruce’a Bannera (obecnych w poprzedniej grze, zatytułowanej The Hulk). Według mnie jest to strzał w dziesiątkę – te, w których bawiliśmy się zielonym stworem były zwyczajnie ciekawsze.
O podziale na trzy typy misji już wiecie, o siedmiu rozdziałach poprzecinanych dosyć obszernymi streszczeniami fabuły także. Nie wiecie natomiast, że gra rozpoczyna się od opcji treningowej. Dzięki niej zapoznajemy się z podstawowym zestawem ruchów, które oferuje nam nierozwinięty Hulk. Uczymy się w sposób godny wykorzystywać kilkunastometrowe skoki (np. w celu zdobycia energii lub wskoczenia na pobliski budynek/skałę) oraz umiejętność biegania po pionowych ścianach. Rozrzucone na obszarze kilometra kwadratowego pojazdy zamieniamy w kupkę tlącego się metalu, a nadbiegających co rusz żołnierzy wysyłamy na łono Abrahama. Zapoznajemy się także z zielonymi kulami energii, pomarańczowymi ich odmianami zwiększającymi konto punktowe oraz talarami otwierającymi przed graczem szereg dodatków (nowe bokserki dla Hulka, elegancka wersja zielonego potwora ukrywająca się pod nazwiskiem Joe Fixit, podwójna siła ciosów itp.).
Po pomyślnie ukończonym treningu już bez żadnych przeszkód zabieramy się do wykonywania zadań, jakie postawili przed nami panowie z Radical Entertainment. Przystępujemy do nich opuszczając bazę wypadową. Rolę tę pełni zbudowany na odludziu kościół. W jego wnętrzu przez prawie cały okres zabawy przebywa Doktor Samson starający się pomóc Bruce’owi w pracach nad szczepionką. W kościele możemy również zaopatrywać Hulka w nowe ciosy kupowane za punkty zdobywane za wykonywanie misji, a także wczytywać się w niuanse scenariusza. Budowla ta służy także jako miejsce zapisu stanu gry (który nadpisujemy dodatkowo po każdym etapie). Na przykościelnym podwórzu znajdziemy z kolei trzy strategiczne punkty – dwa pola, które doprowadzają Hulka do potężnej metropolii oraz miasteczka z mocno rozwiniętym przemysłem naftowym oraz punktu, w którym co pewien czas czeka na nas główna misja ściśle powiązana z fabułą. Są to zwykle walki z potężnymi przeciwnikami – Abomination (Emil w wersji gore, czyli po zażyciu niebezpiecznego środka chemicznego), generałem Rossem przebywającym w ogromnym robocie, zwanym Hulkbusterem, czy też niezwykle silnym Devil Hulkiem, z którym walkę stoczymy przebywając w umyśle Bruce’a Bannera.
Gdy jesteśmy obecni w metropolii lub miasteczku rozgrywka przypomina tę znaną z hitowej serii Grand Theft Auto. Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy pobiegali Hulkiem po całej mapie, poznali ją oraz jej najważniejsze punkty (miasteczko okrążone jest ogromnym kompleksem kanionów i skał). W międzyczasie możemy poćwiczyć nowo zdobyte ciosy i umiejętności. Warto zapoznać się także z ikonami ukazującymi się na ekranie, a więc wskaźnikiem energii oraz mapą, na której widoczne są ulice oraz znaczki symbolizujące misje główne, poboczne oraz miejsca, z których możemy powrócić do naszej bazy.
Jeżeli chcemy, możemy przestąpić do wykonywania któregoś z zadań. W takiej sytuacji podbiegamy w pobliże znaczka (wykrzyknik bądź gwiazdka) oraz wciskamy przycisk akcji. Etapy są doprawdy różnorodne (natkniemy się na blisko trzydzieści głównych i czterdzieści pobocznych). Wcielając się w Hulka niszczymy reaktory, elektrownie, czuwamy nad atakowanym przez wojsko Samsonem starającym się przedrzeć przez miasto małym samochodem typu kombi, atakujemy konwoje, chronimy wieżowiec oraz zdobywamy przedmioty potrzebne Doktorowi do skonstruowania maszyny zdolnej wyprodukować antidotum.
Natomiast misje poboczne to czyste zręcznościówki. Autorzy postawili na humor i zręczność naszych palców. Zdarzają się biegi, w których należy osiągnąć jak najlepszy czas, walki z żołnierzami (zniszcz ich wszystkich!) oraz czołgami. Można jednak trafić na prawdziwe perełki. Co powiecie na golf, w którym rolę piłki pełni pokaźnych rozmiarów skała, a kijem jest część pochodząca z żurawia wydobywającego ropę naftową? Jeszcze ciekawiej prezentuje się wariacja na temat nieśmiertelnego Yeti Sports – z helikoptera wyskakują żołnierze, a my musimy uderzyć ich na tyle mocno, by przelecieli co najmniej 300 metrów. Człowiek nigdy nie jest pewny jutra – w pewnym momencie musiałem przelecieć pół miasta trzymając się... wielgachnego, dmuchanego jegomościa, pełniącego wcześniej rolę reklamy jednej z obecnych w grze firm. Różnorodność zadań jest doprawdy zaskakująca i każde z nich wykonujemy się z wielkim bananem na twarzy.
Pragnąłbym teraz przejść do najlepszego, dającego największą satysfakcję elementu gry. Jest nim walka. To, co potrafi wyprawiać Hulk, przechodzi ludzkie pojęcie. Pomińmy tu skoki na kilkanaście/kilkadziesiąt metrów, bieganie po ścianach i rozbijanie w pył wszystkiego, co nasunie mu się pod pięść. Nasz bohater został wyposażony w umiejętność weaponize. Pozwala ona tworzyć z chociażby ciężarówki solidną tarczę ochronną. Ale to nie koniec. Hulk potrafi na tej tarczy sunąć, niczym na desce snowboardowej! Wspominać o wielkich zniszczeniach nie muszę. Najmniejsze pojazdy przełamuje w pół i tworzy z nich metalowe rękawice, dzięki którym eksterminacja wrogich maszyn odbywa się w iście błyskawiczny sposób. Czasami na naszej drodze pojawi się dźwig wyposażony w kulę służącą do wyburzania starych budynków. Hulk może takową kulę oderwać i używać niczym yo-yo! To tyle, jeśli chodzi o weaponize, ponieważ opcja ta stanowi jedynie mały ułamek możliwości zielonego potwora.
Wcześniej wspominałem, iż przebywając w kościele można zakupić wiele nowych ciosów. Jest ich (nie liczyłem dokładnie) ok. osiemdziesięciu. Niektóre są bardzo proste – typowe kombosy, wyłamywanie słupów, przystanków autobusowych. Zdarzają się jednak prawdziwe bomby, które uaktywnimy jedynie po naładowaniu całego paska energii i maksymalnie trzech jednostek mocy (każdą dodatkową jednostkę nabywamy w kościele). Następnie wystarczy przytrzymać na przykład kwadrat z trójkątem przez ok. trzy-cztery sekundy, a Hulk rozpocznie atak. Opisane uderzenie wyzwala śmiertelną falę uderzeniową, która zmiata z powierzchni ziemi wszystko, co stanie na jej drodze. Równie nieźle prezentują się inne umiejętności, np. tworzenie ze skały wielkiej kuli, która rzucona w kierunku wrogów zbija ich niczym kręgle. Jednostki latające (helikoptery i odrzutowce) można przechwycić w locie i sprowadzić na ziemię, oczywiście w połączeniu z wielką eksplozją. Innym typem przeciwnika są czołgi. Te możemy chwycić za lufę, rozbujać i rzucić w kierunku silniejszego wroga.
W dalszej części gry co chwilę atakują nas małe, latające Hulkbustery, czyli roboty sterowane przez ludzi. Jeżeli nie dają nam rady, wzywają posiłki w postaci gotowych na wszystko Mega Hulkbusterów wyposażonych w wyrzutnie rakiet. Zielony heros pojedynkuje się z nimi wskakując na nie i uderzając czym popadnie, w co popadnie. Może również przechwycić lecące w jego kierunku pociski i odesłać je w kierunku nadawcy. Poczta Polska nie ma tu nic do gadania. W podobny sposób rozprawimy się z samobieżnymi wyrzutniami rakiet. Do ataków można wykorzystywać wszystkie rzeczy, które mamy w zasięgu wzroku – kontenery na śmieci, latarnie, sygnalizacje świetlne, przystanki, drzewa, słupy, skały, pojazdy, a nawet ludzi (choć ci nie zadają zbyt dużych obrażeń).
Bitwy z największymi przeciwnikami (a takimi są np. bossowie) powodują diabelskie zniszczenia. Efektem walki ze sterowanym przez Generała Rossa, liczącym pięćdziesiąt metrów wysokości robotem jest zrównana z ziemią wyspa, na której odbywa się pojedynek. Nie zapominajcie, że wcześniej pokryta była wieżowcami. Najważniejszym jest fakt, że wszystkie ciosy aż rażą mocą, siłą i niewyobrażalną energią. Hulk ryczy w niebogłosy, ryczą mordowani ludzie, milkną hasła dowódców. Wrażenie jest niesamowite. Niejednokrotnie uruchamiałem Ultimate Destruction tylko po to, by zmiażdżyć kilka czołgów.
Nowy Hulk nie jest łatwy. Może inaczej. Nie jest trudny, lecz jest szalenie wymagający. Bitwy wyciągają z nas niezwykle dużo energii. Dwugodzinna sesja była najdłuższą, jaką zdołałem rozegrać. Na więcej nie miałem po prostu siły. Przyciski na padzie wciska się z prędkością światła – cios, unik, kombo, fala, unik, skok, bieg po ścianie, wyskok, cios, unik i to wszystko w ciągu paru sekund. Niemniej satysfakcja bierze górę i przez kolejnych 7195 sekund walczyłem niczym prawdziwy gladiator. Na szczęście gra nie jest długa. Zaliczenie wszystkich misji, wraz z pobocznymi i zdobycie w nich złotych medali zajmuje ok. dwunastu godzin.
Oprawa graficzna jest dosyć prosta. Postaci nie składają się z jakiejś olbrzymiej ilości trójkątów, a budynki to zwykłe pudełka, w dodatku słabo oteksturowane. Metropolia jest przez to bardzo monotonna. Na tym polu wybijają się główni aktorzy, z Hulkiem na czele. Ich wygląd jest profesjonalny, są dobrze animowani. Buzia się śmieje, gdy widzimy walczącego z Abomination herosa przywdzianego w narodowe barwy Irlandii. Fachowo prezentują się efekty graficzne – wybuchający czołg wysyła w powietrze tonę śmieci, a ciosowi wywołującemu falę uderzeniową towarzyszy fajne slow motion (genialnie wyglądają podskakujące wokoło samochody). Najważniejsze jest to, że animacja bardzo rzadko się krztusi. Przez większość zabawy trzyma stałe 60 klatek na sekundę. Muzyka brzmi filmowo. Gdyby ktoś powiedział, że odpowiada za nią John Williams (np. Gwiezdne wojny) uwierzyłbym. Równie efektownie sprawują się efekty dźwiękowe. Bez nich część ciosów nie wywierałaby na nas tak dużego wrażenia.
The Incredible Hulk: Ultimate Destruction to gra, na którą czekałem. Pragnąłem pozycji, która pozwoliłaby mi się porządnie wyżyć i coś takiego otrzymałem. Jeżeli Wy tez czekaliście na rzeźnię urozmaiconą niezwykle zabawnymi misjami, to TIH: UD jest dla Was. I nie bójcie się, że szybko Was znudzi. Tona bonusów (filmiki, ubrania, ciosy, graficzne style np. sepia i masa innych) wydłuża żywotność tego tytułu do naprawdę rozsądnej liczby godzin. Na koniec trzy słowa ojca prowadząaaaaggrrrrrRRRRR!!!!... NIEEE POŻAŁUUUUJESSZZZZ!!! WRRRRRAAAAUUUU!!!!... Jaskiniowiec z niego straszny.
Piotr „jiker” Doroń
PLUSY:
- Huuuuuuulk!!;
- fantastyczne bitwy;
- ogromna liczba ciosów;
- urozmaicone misje;
- muzyka;
- Huuuuuuulk!!
MINUSY:
- zaledwie przyzwoita oprawa graficzna;
- chaos fabularny.