Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 26 lutego 2002, 10:10

autor: Borys Zajączkowski

Road Wage - recenzja gry

RoadWage to zabawne wyścigi samochodowe dedykowane głownie młodym odbiorcom. Gracz staje się jednym z elitarnego kręgu kierowców samochodów dostawczych. Celem jest wyeliminowanie konkurentów i zagarnięcie wszystkich zarobków dla siebie.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Jeśli zostało zarezerwowane osobne piekło dla krytyków, recenzentów i innych wybrzydzaczy, to w przypadku tych zajmujących się grami komputerowymi z całą pewnością piętrzą się w nim zwały gier do zrecenzowania. Przy czym nie tylko nie są to gry dobre (chociaż akurat dlaczego szatan miałby karać tych, którzy mu przez życie wiernie służyli?), ale i nie są to gry złe (w końcu co za problem napisać, że się coś nie podoba i umotywować to wiarygodnym: bo nie?). Są to gry, o których można powiedzieć tyle tylko, że są w sumie sympatyczne, ale nie ma wielkiego sensu grać w nie dłużej niż kwadrans, chociaż ktoś inny prawdopodobnie mógłby mieć z gry przyjemność przez dłuższy czas, jeśli nie jest zbyt wymagający. Tymczasem z różnych powodów nie wypada, żeby recenzja liczyła sobie jeden akapit na długość... I tu zaczynają się niesławne męki piekielne – a przecież nie dlatego, że gra jest zła. Dlatego, że jest nijaka choć może się zdarzyć, że sympatyczna. Taką grą właśnie jest „Road Wage”.

Dawno, straszliwie dawno temu, myślę, że mogło to być lat blisko dwadzieścia wstecz, gdy tkwiłem jeszcze głęboko w podstawówce, zaczęły pojawiać się na świecie kieszonkowe gry. Miało toto ekranik ciekłokrystaliczny, który był w stanie, na podobieństwo zegarka elektronicznego, wyświetlać w różnych miejscach ptaszki lub inne małpki i chłopki; miała taka gra przynajmniej dwa przyciski w lewo i w prawo, a te lepsze modele dodatkowo góra, dół i fire. Cała zaś filozofia polegała na tym, żeby łapać do koszyczka spadające z nieba jajka, albo przebyć krętą dróżką unikając niespodzianek, albo przeskakując beczki rzucane przez King-Konga uwolnić ukochaną z klatki – krótko rzecz ujmując: zabawy było co niemiara i nikt jeszcze nie miał pojęcia, co się za rok, dwa lata zacznie dziać, gdy do polskiej komunistycznej głuszy uda się co większym bogaczom sprowadzić pierwsze atarynki i spektrusie.

Pośród tych różniastych kieszonkowych gierek była też samochodówka. Pokrótce polegała ona na tym, by jechać ciekłokrystalicznym autkiem przed siebie, unikać pojawiających się na drodze przeszkód i by zajechać jak najdalej. Tym z Was, którym przed oczami stanął GameBoy o co najwyżej jeszcze mniejszej rozdzielczości, nie umiem w kilku słowach wyjaśnić, jak bardzo Was wyobraźnia zawiodła. Droga do przebycia bowiem składała się z pionowych i z poziomych kreseczek – no, mogła być ukazana w perspektywie, wówczas były to kreseczki poziome i ukośne; przybliżała się skokami, które wyznaczane były przez kolejno wyrysowane po sobie odcinki i wbrew pozorom dało się w coś takiego grać godzinami i z przyjemnością. Jeśli zaś ktokolwiek bądź nie zdążył się w tamte gierki nagrać dowoli, bądź jeszcze go na świecie nie było, wówczas za sprawą Midas Games dostanie jeszcze jedną szansę, by te zaległości nadrobić.

Szczęśliwie twórcy „Road Wage” nie zapatrzyli się na pierwowzór całkowicie oraz bez odwrotu i postanowili na kanwie starego pomysłu napisać grę prostą, o biurowym charakterze, lecz jak najbardziej korzystającą z dobrodziejstw grafiki trójwymiarowej. I tak oto dostaliśmy do ręki kolorową i generalnie wcale niebrzydką samochodóweczkę, w której zadaniem gracza jest jazda przed siebie, omijanie przeszkód terenowych oraz innych użytkowników dróg, zbieranie rozrzuconych po asfalcie power-up’ów, a wszystko to w imię dostarczenia w porę przesyłki z punktu A do punktu B.

Przyznać autorom należy, iż pomysł niniejszy wyeksploatowali do granic jego możliwości, aczkolwiek musi po tym nastapić uśmiech. Gracz wciela się bowiem w skórę miejskiego, przedmiejskiego oraz wiejskiego dostawcy przedmiotów różnych, a ponieważ znajdować się mu przyszło dopiero na początku życiowej kariery, więc i samochodzik, którym przyjdzie mu dysponować z początku jest nienajwyższej klasy. Modeli jednak do wyboru i do koloru znajduje się w grze dość i trochę (wiem o dwunastu) – trzeba jedynie na nie zarobić. Oczywiście coraz to droższe maszyny posiadają coraz to lepsze osiągi, każda z nich zaś występuje w dwóch odmianach kolorystyczno-behawioralnych: dobrej i złej. O ile samochód z natury dobry nikomu krzywdy nie czyni, o tyle jego asfaltowe alter ego nie jest w towarzystwie lubiane i jako takie nieustannie obrzucane bombami, podczas gdy samo nikomu dłużnym nie pozostaje. Godny podkreślenia jednak jest moralny aspekt tej dwoistości, ponieważ trasy wykonane samochodem złym są dodatkowo punktowane i to sowicie. Oczywiście źródło tego nagradzania złych leży w wyższym stopniu trudności jazdy, gdy nikt wówczas gracza nie lubi, jednak wrażenie dziwaczności pozostaje.

Sam przejazd przez każdą z wielu dostępnych, różnorodnych (na miarę możliwości), kolorowych tras nigdy nie jest prosty. Ogrom pojawiających się na drodze przeszkadzajek w postaci innych samochodów, małych i dużych sprzętów gnanych wiatrem, wyskakujących rur, wind i czego tam jeszcze doskonale potrafi utrudnić życie. Zważywszy jeszcze konieczność ciągłej dbałości o zbieranie pojawiających się na drodze power-up’ów (jest ich jedenaście rodzajów), bez których zwykle ukończenie trasy jest niemożliwe – zwłaszcza bez tych, które dodają cenne sekundy do zawsze brakującego czasu oraz bez tych, które przyspieszają samochód dobrze jeśli tylko dwukrotnie. Wstydzę się do tego przyznać, ale „Road Wage” jest dla mnie grą dość trudną – może należy zrzucić to na karb zwapnienia stawów, lecz już na piątej, szóstej z kolei trasie przestawałem sobie radzić z pojawiającymi się wyzwaniami. Są jednak dwa elementy, niezależne od mojego starzenia się, które wybitnie mi nie przypadły do gustu i które skutecznie potrafią utrudnić prowadzenie dostawczych autek.

Pierwszym z nich jest znikoma prędkość z jaką poruszają się początkowe autka, nie wspomożone żadnym przyspieszaczem. Męka powolnej jazdy, podczas której autko sunie jak mucha po miodzie. potrafi tak skutecznie zniecierpliwić, że przy najbliższej okazji, gdy się trafi bonusowy akcelerator, każdy gracz o nieskrzywionej psychice daje gaz do dechy, wystawia rękę przez okno na powiew chłodnego powietrza i... po kilkunastu metrach kończy szarżę na innym, wyjeżdżającym z przecznicy samochodzie.

Drugi i ostatni mankament gry to przyjęte sterowanie, które z całą pewnością w założeniu miało ułatwić prowadzenie autek po krętych uliczkach. Niestety w praktyce automatyczne korekcje jazdy, jakie dają o sobie znać na każdym zakręcie, czy też przy zmienianiu pasa ruchu, sprowadzają na kierowcę niepewność, a tym samym często kończą się kraksą. Ot, trzeba się do tego przyzwyczaić, że autko swój rozum ma i od czasu do czasu samo wie, którędy jechać.

Jeśli jednak uda się graczowi szczęśliwie dostarczyć przesyłkę do punktu jej przeznaczenia i jeśli uczyni to przed upływem zadanego czasu, wówczas nie tylko ma zaliczoną trasę i otwiera się przed nim nastepna, ale również może liczyć na sowity napiwek. To właśnie napiwki stanowią w „Road Wage” podstawowe źródło zarobków, lecz ich wysokość bardzo ściśle zależy od czasu, w jakim graczowi udało się najeżoną przeszkadzajkami drogę pokonać.

Konieczność kupowania coraz to lepszych modeli samochodów u dostępnego dealera zmusza do zarabiania sensownych pieniędzy, jednak znakomicie zadanie to utrudnia fakt, iż każdy niepomyślnie ukończony przejazd fatalnie wpływa na stan konta, gdyż koszty naprawy zdezelowanego samochodu gracz pokrywa zawsze z własnej kieszeni. W skrajnym przypadku może dojść do sytacji, w której grający nie jest w stanie ukończyć kolejnej trasy, gdyż najmniejsza stłuczka kończy się takim rachunkiem za mechanika, na którego zapłacenie gracza najzwyczajniej nie stać. Wówczas pozostaje tylko tylko jedna możliwość: przebyć powtórnie, którąś z wcześniejszych, gorzej płatnych tras, by zapewnić sobie pewien zapas pieniędzy na wypadek niepowodzeń przy trudniejszych zadaniach.

Wszystkie powyższe uwagi w całość zebrawszy, nasuwa się jak najbardziej prawidłowy wniosek, że gra „Road Wage” jest irytująca. Działa ona jednak na nerwy w taki miły sposób, który każe co jakiś czas do niej zaglądać, żeby raz jeszcze zmierzyć się z kolejnymi problemami, ponownie nie do przeskoczenia. Jak sobie przypominam z dawnych lat, tak właśnie onegdaj niemal wszystkie gry wyglądały i na gracza oddziaływały – w niewyszukany sposób podnosiły mu poziom adrenaliny w żyłach, sycząc do ucha: „co, cienias, wymiękasz?”. Może to i dobrze, że w dobie wielkich fabularnych i strategicznych gier, które oferują coraz to większe światy do eksploracji, powstają również porządnie wykonane gry opierające się na archaicznych już zasadach zapewniania elektronicznej rozrywki.

Jest bowiem „Road Rage” produktem prościutkim, lecz wykonanym przyzwoicie i zapiętym na ostatni guzik, nawet jeśli wiele tuszy do upakowania pod tymi guzikami nie ma. To, co gra maluje na ekranie jest jak najbardziej miłe dla oka, domki różnorodne, samochodzików sporo, przeszkadzajek jeszcze więcej. Wprawdzie żadnych współczesnych fajerwerków graficznych nie uświadczymy, lecz samo patrzenie na drogę nie powinno nikogo specjalnie znudzić. Podobnie oprawa muzyczno-dźwiękowa jest nieskomplikowana, ale uszu nie męczy i dopełnia całości na właściwym poziomie. Całość ta zaś wydana zotała przez TopWare w serii „just 4 fun”, czyli pośród gierek z natury nieskomplikowanych, jakie wrzuca się do koszyka w hipermarkecie, żeby zrobić dziecku (lub sobie samemu na przerwę od pracy) niewielki prezent. Będąc takim właśnie drobiazgiem „Road Wage” nie został przetłumaczony na język polski, niemniej jednak wspominam o tym jedynie dla porządku, gdyż nie bardzo byłoby co w tej gierce tłumaczyć. Dołączona natomiast do płytki polska instrukcja powinna rozwiać wszelkie wciąż pozostające wątpliwości względem tego, czy rozpoczynając grę należy kliknąć „go!” czy może „quit”.

Ponieważ „Road Wage” zajmuje sam z siebie na kompakcie trochę ponad 13 MB (po rozpakowaniu na dysk niecałe 40 MB), nie dziwi, że wydawca zdecydował się dołączyć kilkanaście wersji demonstracyjnych gier, które posiada w swojej ofercie: „Catan”, „CueClub”, „Enemy Engaged”, „Grouch”, „Heli-Heroes”, „Jack Orlando”, „Kurka Wodna”, „Passage 3”, „Resurrection”, „Solaris 104”, „ToonCar” oraz „World War III”. Przypomina więc to wydanie swoją zawartością kompakty dołączane do traktujących o grach komputerowych miesięczników – niewielkich (w tym akurat przypadku) rozmiarów pełna wersja jakiejś tam gry, a do tego zatrzęsienie demek. Całość jednak kosztuje było nie było 20 złotych, co nie jest wielką sumą jak za legalną grę wypuszczoną na rynek oficjalnymi kanałami, lecz jak za czasopismo (gdyby instrukcja miała rozmiar magazynu) z dołączoną płytką nie jest to mało. Abstrahując jednak od ceny, a biorąc pod uwagę charakter gry oraz jej wykonanie, uważam, że „Road Wage” ma duże szanse, wręcz wszelkie dane po temu, by powtórzyć, a może nawet przebić bezprecedensowy sukces rynkowy i rekord sprzedawalności jaki ustanowiła w minionym roku „Kurka Wodna”.

Shuck

Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo

Recenzja gry

Wersja demo Test Drive Unlimited: Solar Crown gotowała nas na najgorsze. Z ulgą donoszę, że najgorsze nie nastąpiło. I choć TDU ma wielkie problemy, broni się na tyle, by rozpatrzeć go jako odświeżającą odskocznię od Forzy Horizon… za rok, może dwa.

Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra
Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra

Recenzja gry

Forza Motorsport wreszcie powraca, by upomnieć się o należną jej koronę królestwa simcade’owych wyścigów. I choć potrafi poprzeć swe roszczenia wieloma mocnymi argumentami, nie jest jeszcze w pełni gotowa, by objąć władanie.

Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem
Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem

Recenzja gry

The Crew Motorfest nawet nie próbuje udawać, że nie jest klonem Forzy Horizon. Ale – jak się okazuje – to klon całkiem niezły, oferujący sporo radości z jazdy.