No Man's Sky Recenzja gry
Recenzja gry No Man's Sky - w kosmosie nikt nie usłyszy twojego ziewnięcia
No Man’s Sky to nieudany eksperyment, który oferuje niewyobrażalnie duży świat, ale nie dostarcza przy tym wystarczającej motywacji do jego zwiedzania i szybko zabija entuzjazm podróżników poważnymi błędami technicznymi.
- pierwsze godziny zabawy są całkiem przyjemne;
- klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
- niektóre planety potrafią zrobić wrażenie swoim wyglądem;
- niesamowita technologia, dzięki której wszechświat jest naprawdę olbrzymi i różnorodny.
- mimo ogromu świata, niewiele jest w nim do robienia;
- zabawa oparta na robieniu w kółko tych samych, nieciekawych czynności;
- nudne walki;
- rozczarowujący finał;
- olbrzymia liczba błędów, w tym takich zawieszających całą grę;
- oprawa wizualna, zwłaszcza dorysowywanie się obiektów na oczach gracza.
Już od pierwszych publicznych prezentacji No Man’s Sky wywoływało niemałe poruszenie. Malutki zespół deweloperski pod wodzą Seana Murraya obiecywał niewyobrażalnie wielki, proceduralnie generowany wszechświat, składający się z trylionów planet różniących się od siebie panującymi na nich warunkami atmosferycznymi, zagęszczeniem minerałów oraz występowaniem odmiennej fauny i flory. Gracz na pokładzie swego statku kosmicznego miał mieć możliwość eksplorowania i badania dowolnego ciała niebieskiego, pojedynkowania się z piratami i cywilami, handlowania na stacjach kosmicznych i odkrywania tajemnic międzygwiezdnej przestrzeni – a wszystko to w lekko kreskówkowej, ale nieustępującej pod tym względem największym hitom oprawie wizualnej. Tak imponująca koncepcja podbiła serce niejednego gracza, czyniąc produkcję studia Hello Games jedną z najbardziej wyczekiwanych gier tego roku.
Oczywiście nie zabrakło też osób, którym założenia te wydawały się zbyt piękne, by mogły być prawdziwe. Przede wszystkim bardzo często pojawiającą się wątpliwością było to, czy tak olbrzymi, tworzony za pomocą skomplikowanych wzorów matematycznych, wszechświat nie okaże się boleśnie powtarzalny i czy po odwiedzeniu kilku pierwszych obiektów astronomicznych gracz nie zostanie skazany na wykonywanie w kółko tych samych czynności, tyle że z innym krajobrazem w tle. Niestety, koniec końców okazuje się, że sceptycy mieli rację i bardzo szybko okazuje się, że olbrzymi obszar gry ma wyjątkowo mało do zaoferowania osobom spragnionym czegokolwiek więcej niż tylko ładnych widoków – na dodatek zdarzających się bardzo rzadko.
Na krańcu świata
No Man’s Sky od razu rzuca gracza na głęboką wodę, wybierając losową planetę gdzieś na krawędzi wszechświata i zostawiając go tam razem z uszkodzonym statkiem kosmicznym. W rogu ekranu pojawiają się podpowiedzi wyjaśniające, jak otworzyć panel ekwipunku i w jaki sposób go przejrzeć, co oraz jak naprawić, ale gdzie odnaleźć potrzebne surowce, gra milczy i poszukiwaniami należy zająć się na własną rękę. Osobiście miałem sporo szczęścia i „moja” planeta okazała się dość przyjemnym miejscem, w którym panowało znośne minus kilkanaście stopni Celsjusza, a lokalna fauna składała się wyłącznie z roślinożerców. Mogłem więc bezstresowo zapoznać się z podstawami zbieractwa, eksplorowania oraz walczenia ze spotykanymi niemal wszędzie tajemniczymi strażnikami.
Strażnicy pojawiają się na niemal każdej planecie. Starcia z nimi stanowią pewne urozmaicenie wszędobylskiej monotonni, ale szybko również przestają bawić i oferować jakiekolwiek wyzwanie.
Te pierwsze chwile, w moim wypadku trwające około półtorej godziny, były naprawdę przyjemne – planeta okazała się olbrzymia i choć surowce zebrałem dość szybko, to poszukiwania dziwnych kamieni, pozwalających na naukę języka obcych, oraz rozsianych po powierzchni niewielkich budynków zniechęcały do natychmiastowego opuszczenia tego miejsca. Równie udanie spędziłem pierwsze chwile w kosmosie, wcale nie tak pustym, jak można się spodziewać – ledwie opuściłem atmosferę, a przekonałem się, że niedaleko znajduje się stacja handlowa, kilka pomniejszych asteroid oraz dwie następne, czekające na odkrycie planety. Krótki kurs handlu z obcymi formami życia, wizyta na jeszcze jednym, tym razem znacznie cieplejszym i w dużej mierze wypełnionym wodą obiekcie – przy grze mijała piąta godzina, a No Man’s Sky wciąż oczarowywało. Mój entuzjazm zaczął jednak topnieć z każdą dalszą planetą, gdy gra coraz rzadziej próbowała mnie czymś zaskoczyć, a elementami odróżniającymi wizyty na kolejnych lądach stały się tylko surowce, jakie wywoziłem na handel, oraz kolorystyka dominująca w zrzutach ekranu przygotowywanych do artykułu. Nie upłynęło wiele czasu, a eksploracja przestała bawić w ogóle, nie oferując już niczego, czego w minimalnie odmiennym wariancie nie widziałbym wcześniej.
Do środka wszechświata
Głównym celem zabawy jest dotarcie do samego centrum wszechświata, choć jest to tak naprawdę cel drugo-, a nawet trzeciorzędny, ustępujący eksploracji. Możemy wybrać trzy ścieżki osiągnięcia głównej destynacji – ścieżkę Atlasa, zagadkowej maszyny w kształcie diamentu, zbierającej wszelkie informacje o otoczeniu; współpracę z dwojgiem kosmitów oraz całkowitą samodzielność. Przynajmniej w teorii, gdyż w praktyce mieszanie ze sobą wszystkich dróg jest nie tylko możliwe, ale też wskazane, a trasa jest na tyle długa, że i tak choćby z braku ciekawszych zajęć prędzej czy później domkniemy wszystkie wątki fabularne.
Nie będzie to zresztą uatrakcyjnienie szczególnie wartościowe, gdyż po nieco mocniej fabularyzowanym początku dalej ścieżki fabularne zaczynają się zapętlać i sprowadzać do odwiedzania raz na kilka systemów specjalnych obiektów, w których po krótkiej pogawędce otrzymujemy nagrody za postępy mające minimalnie przyspieszyć wędrówkę. I tak w kółko, aż w końcu zdobywamy upragniony cel… i czeka nas olbrzymie rozczarowanie. To, co znajdujemy w centrum wszechświata, nijak nie stanowi nagrody będącej satysfakcjonującym zakończeniem czasu poświęconego na wędrówkę. Jeśli więc ktoś nastawiał się na porywającą historię, zachęcającą do kolejnych podróży, to No Man’s Sky zdecydowanie nie będzie grą dla niego. Fabułę można całkowicie zignorować, albo traktować jako jedno z bardzo nielicznych urozmaiceń zabawy. Jednak gdy tylko zaczynamy odczuwać większe znużenie, traktując drogę do centrum wszechświata jako motywację do dalszej gry można sobie tylko zrobić krzywdę gdy już nam się w końcu uda osiągnąć cel – uczucie zmarnowania wielu godzin będzie bardzo bolesne.
Mimo nieograniczonej swobody i różnych celów, do których można zmierzać, dość szybko okazuje się, że tylko jeden schemat działania ma większy sens – skok do układu planetarnego, wybór na chybił trafił planety, realizacja zaplanowanego zadania, lot do stacji kosmicznej, chwila handlu, a następnie powtórka kroków od wyboru planety do kolejnych transakcji kupna i sprzedaży albo skok do następnego układu. I tak w kółko – przynajmniej do momentu, gdy nawet te czynności udaje nam się znacząco uprościć i skrócić, gdyż na przykład nie musimy więcej handlować, a jedyne, czego nam jeszcze potrzeba z planet to uzupełnienia paliwa. Jedynymi większymi urozmaiceniami, jakie mogą spotkać nas w przestrzeni gwiezdnej, są zbiórka surowców z asteroid (poprzez strzelanie w nie) oraz walka.
Gwiezdne wojny
Od czasu do czasu łasi na surowce piraci namierzają nas i zmuszają do obrony własnego życia. Nic nie stoi też na przeszkodzie, byśmy sami pobawili się w łupieżców i zaatakowali przelatujące obok pojazdy bądź odpowiedzieli na sygnał S.O.S. większego frachtowca. Niestety, tego typu pojedynki nie są zbyt ciekawe i sprowadzają się po prostu do celowania we wrogów i walenia w nich najpotężniejszą bronią pokładową. Jedynym bardziej finezyjnym momentem bywa konieczność otworzenia panelu ekwipunku i szybkiego doładowania tarcz pokładowych, gdy idzie nam źle. Zaawansowane manewry, jak np. beczki, w żaden sposób nie pomagają unikać ataków, a próby ucieczki z pola walki rzadko kiedy się udają. Wynik starcia determinuje tylko i wyłącznie to, jak bardzo uzbroiliśmy nasz statek – zależnie od tego, jak szybko wrogie jednostki zostają zniszczone pod naszym ostrzałem i jak wiele mogą przyjąć nasze tarcze, jesteśmy w stanie jednorazowo pokonać od dwóch do kilkunastu myśliwców.
Na stacjach kosmicznych możemy nie tylko handlować surowcami, ale też przetestować naszą rozwijającą się znajomość obcych języków.
Miałkość walki jest o tyle denerwująca, że No Man’s Sky sprawia wrażenie, jakby znacznie ciekawsze starcia toczyły się obok nas – czasem na naszych oczach warpują się floty olbrzymich latających machin wojennych, bywa że te same potężne statki są atakowane przez zorganizowane grupy kilkunastu myśliwców. My niby możemy wybrać strony i na przykład sami zaatakować mobilne fortece bądź wspomóc je w walce, ale sprowadza się to do tego samego, co regularne walki z piratami – ostrzeliwania zaznaczonych celów bez jakiejkolwiek głębszej strategii. Chciałoby się dołączyć do którejś z flot, służyć za eskortę przez kosmos albo w większej formacji atakować niespodziewające się niczego cele – zamiast tego możemy jedynie patrzeć, jak sztuczna inteligencja robi te wszystkie ciekawe rzeczy bez nas.
Badać, szukać, zbierać
Niezależnie od tego, na jakiego typu planetę trafiamy, możemy na niej wykonywać (z jednym wyjątkiem) ten sam zestaw czynności. Wspomnianym wyjątkiem jest skanowanie lokalnej fauny i flory – bywają globy całkowicie jałowe, na których oprócz skał i obiektów pozostawionych przez inne rasy nic nie znajdziemy. Nie jest to jednak wielka strata, gdyż skanowanie polega po prostu na bliższym przyjrzeniu się zwierzęciu lub roślince za pomocą elektronicznej lornetki. Odnotowany w ten sposób gatunek możemy następnie po swojemu nazwać (podobnie zresztą jak same planety, punkty orientacyjne na tychże i całe systemy gwiezdne) i wysłać tę informację do wielkiej bazy danych. Jeśli kiedyś jakiś inny gracz również postawi nogę na tej planecie i zobaczy ten sam gatunek zwierzęcia, dowie się, że to właśnie my go odkryliśmy. Skanowanie było aktywnością, która jako pierwsza zaczęła mnie nudzić – ani nie wymaga jakichś specjalnych działań poza patrzeniem na wszystko dookoła, ani nie jest jakoś specjalnie dobrze nagradzane. Nawet drapieżniki, atakujące nas, gdy zanadto się zbliżymy, nie są w stanie uratować tego aspektu, gdyż można je z łatwością unikać albo bez problemu zastrzelić.
Ruiny obcych cywilizacji to najciekawsze atrakcje oferowane przez poszczególne planety, ale w końcu i ten aspekt zabawy przestaje ciekawić.
Główny powód opuszczania statku, obligatoryjny bez względu na przyjęty styl gry, to poszukiwanie surowców. Niektóre występują wszędzie, w przypadku innych wszystko zależy od szczęścia, ale z reguły nie warto ruszać w kosmos bez pełnych kieszeni. Przynajmniej w pierwszych godzinach gry, gdy jeszcze jest sens dokonywać ulepszeń ekwipunku i statku oraz zarabiać kredyty – po pewnym czasie jedynym interesującym nas składnikiem stają się pierwiastki wymagane do zasilania napędów, które są na tyle powszechne, że wystarczy wylądować w dowolnym miejscu i po kilku chwilach mamy pełny bak. Zbieractwo jest banalnie proste i sprowadza się do strzelania w stworzone z pierwiastków obiekty albo po prostu wchodzenia w interakcje z roślinami. Mimo prostoty i dość dużej monotonii przez jakiś czas robienie kursów tam i z powrotem po cynę czy pluton okazuje się zaskakująco przyjemne, zwłaszcza gdy kolekcjonowaniu towarzyszy konkretny cel, na przykład zebranie odpowiedniej ilości niklu wymaganej do ulepszenia napędu gwiezdnego. Robienie tego samego w końcu jednak staje się bardzo przykrym obowiązkiem i zaczynamy ograniczać tego typu działania do niezbędnego minimum. Zabawę można sobie przez jakiś czas urozmaicać, prowokując do walki wspomnianych już strażników, szybko przestają oni jednak stanowić jakiekolwiek wyzwanie i pokonywanie ich przestaje dawać choćby minimalną satysfakcję.
Większość gatunków zwierząt różni się od siebie drobiazgami, ale czasem można natrafić na całkiem oryginalne istoty.
Najciekawszy punkt wycieczek to poszukiwania monolitów obcych oraz budynków – jedne i drugie występują praktycznie na każdym obiekcie, na którym można wylądować. Monolity zawierają wiedzę o obcych cywilizacjach, co przekłada się przede wszystkim na naukę ich języka i ułatwioną komunikację. Czasem też odnaleźć można większe ruiny, pogłębiające naszą znajomość historii świata No Man’s Sky. Budynki mogą być funkcjonalnymi placówkami handlowymi, posterunkami czy opuszczonymi obiektami niewiadomego pochodzenia. Przede wszystkim jednak stanowią źródło nowych technologii i czasem okazję do interakcji z różnymi kosmitami. Te ostatnie mają formę krótkich opisów połączonych z wypowiedziami obcego, na podstawie których musimy zdecydować, jak się zachować. Im więcej znamy słówek, tym łatwiej wybierzemy właściwą reakcję i coś zyskamy. Właśnie te rozsiane po planetach obiekty są głównym motorem napędowym zachęcającym do zwiedzania. Niestety, bardzo szybko zaczynają się powtarzać i z czasem ich poszukiwanie staje się tak samo monotonne jak każda inna aktywność. Grze naprawdę potrzeba jakiegoś systemu zdarzeń losowych urozmaicających kolejne podróże.
Samotność w sieci
Sporo mitów narosło wokół funkcji sieciowych No Man’s Sky. Według zapewnień twórców (datowanych jeszcze na rok 2014) miało być to MMO, w którym interakcje z innymi ograniczone byłyby do minimum, a wszechświat na tyle duży, by szanse na spotkania okazały się wyjątkowo małe. Szybko jednak pośród graczy zaczęły pojawiać się doniesienia o nieudanych próbach spotkań mimo przebywania dokładnie w tych samych miejscach, o tym że dane wysyłane na serwer nie zawierają informacji o położeniu gracza i o zaklejanych informacjach o funkcjach sieciowych na pudełkach edycji kolekcjonerskich gry. Osobiście nie sądzę, by opcja spotykania innych graczy była w tym tytule niezbędna i mogła w większym stopniu wpłynąć na zabawę, ale faktem jest, że twórcy zachowali się mało uczciwie w stosunku do graczy nie informując ich zawczasu o braku takiej opcji. Nie mówiąc już o tym, że Sean Murray, główny architekt No Man’s Sky, nadal brnie w zaparte i mimo wielu świadczących o czymś przeciwnym dowodów twierdzi, że możliwość spotkań jak najbardziej jest w grze dostępna i jedynie problemy z serwerami czasem to uniemożliwiają. Być może trwają intensywne prace, żeby moduł ten w ogóle dodać i zobaczymy go dopiero po instalacji którejś z nadchodzących łatek.
Przelot tuż nad powierzchnią planet mógł być najefektowniejszą częścią No Man’s Sky, ale psuje go nagłe dorysowywanie się obiektów tuż przed oczami gracza.
18 446 744 073 709 551 616
Rewolucyjna technologia stworzona przez Hello Games pozwoliła wygenerować wszechświat zawierający przeszło osiemnaście trylionów różnych planet. Tak przynajmniej twierdzą autorzy, gdyż empiryczne potwierdzenie tej tezy jest niewykonalne i mogę jedynie zgodzić się, że faktycznie jest ich niesamowicie wiele i są różne – choć, jak już wspomniałem, na wszystkich robi się i tak z grubsza to samo, przez co cały ten ogrom mocno traci na atrakcyjności. Oprócz odmiennej kolorystyki oraz zmiennego zagęszczenia, a także typu fauny i flory, poszczególne planety mogą też posiadać (lub nie) wodę, olbrzymie kompleksy jaskiń, toksyczną atmosferę, ekstremalnie wysoką bądź niską temperaturę. Do tego dochodzą występujące w niektórych miejscach burze zmuszające do szybkiego szukania schronienia. Dzięki zastosowaniu pastelowej palety barw różnorodność ta została jeszcze bardziej podkreślona i potrafi cieszyć oczy, przynajmniej w ten sposób próbując zrekompensować brak oryginalnej zawartości. Szkoda tylko, że oprócz dzikich zwierząt na powierzchni nie spotykamy innych wędrowców – przedstawiciele obcych ras występują jedynie na posterunkach czy w przyczółkach handlowych. Po dłuższej eksploracji naprawdę zaczyna brakować jakichś większych miast czy chociaż osad wśród tych wszystkich pustyń i lasów.
Many Bugs’ Sky
Oczywiście generowanie olbrzymich planet (w przypadku największych obejście ich pieszo potrafi zająć nawet kilka dni), na powierzchnię których dostać się można bezpośrednio z orbity, musiało zostać okupione pewnymi kompromisami. Poza kreskówkową stylistyką ukrywającą małą szczegółowość modeli największy minus rozmachu No Man’s Sky stanowi dorysowywanie się obiektów na naszych oczach. Zdarza się to zarówno w kosmosie, jak i podczas podróży po powierzchni, ale najbardziej wyraźnie i odpychająco wygląda, gdy wchodzimy do atmosfery i przed naszymi oczami masowo zaczynają wyrastać pagórki, drzewa i inne obiekty. Oprócz tego wyjątkowo brzydkiego efektu, oprawa wizualna jest też bardzo nierówna. Niektóre planety, zwłaszcza te porośnięte gęstą trawą i drzewami, na które niestety trafiamy wyjątkowo rzadko, wyglądają bardzo ładnie. Większość odwiedzanych ciał niebieskich to jednak tereny albo całkiem jałowe, albo z rzadką florą – i tam już gra bywa zwyczajnie brzydka. W porównaniu do pierwszych prezentacji gry sprzed dwóch lat nastąpił widoczny na pierwszy rzut oka downgrade graficzny. Na plus wyróżnia się natomiast bardzo klimatyczna ścieżka dźwiękowa, co ciekawe, ponoć również wygenerowana proceduralnie na podstawie próbek.
Wydawanie niedopracowanych gier na premierę powoli staje się bardzo przykrym standardem, ale No Man’s Sky pod tym względem wysuwa się na czoło niechlubnej stawki. Raz niefortunne lądowanie na planecie zaklinowało mi statek i zmusiło do wielogodzinnych wędrówek w poszukiwaniu stacji umożliwiających zdalne jego przyzwanie, gdyż nie było innego sposoby na wydostanie się. Innym razem po wejściu w atmosferę planeta nie chciała się załadować i nie dość, że mogłem podziwiać feerię artefaktów graficznych, to w dodatku nie dało się na niej wylądować. Zdarzyło mi się też utknąć w kosmosie, gdyż gra postanowiła uniemożliwić mi lot z większą prędkością od minimalnej, używanej w atmosferze. Najgorsze jest jednak to, jak często gra potrafi się zawieszać. Czasem może przez siedem godzin działać bezproblemowo, by następnie w trakcie ósmej zblokować się sześć razy. Piszę tu o wersji konsolowej, a edycja na PC ponoć jest w jeszcze gorszym stanie.
UV O NO MAN’S SKY – 5/10
Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych w kosmosie mogę się w zasadzie przychylić do opinii recenzenta – No Man’s Sky to produkt o ogromnym potencjale, który najwzwyczajniej w świecie nie został wykorzystany. Grze brakuje ewidentnie treści, dzięki czemu już po dwóch solidnie przepracowanych wieczorach wydaje nam się, że widzieliśmy praktycznie wszystko, co ma ona do zaoferowania. Dzieło studia Hello Games trudno traktować w tym momencie inaczej, jak solidny fundmanent do perełki, którą być może będzie ona za rok lub dwa, jeśli deweloperzy wykażą się determinacją i faktycznie dostarczą zawartość za pośrednictwem darmowych dodatków DLC. Gromy sypiące się na tytuł w jego obecnym kształcie są moim zdaniem w pełni uzasadnione – eksploracja nowych planet to potężny magnes przyciągający do tytułu, ale para idzie w gwizdek, kiedy zorientujemy się, że pod płaszczykiem tego ogromu wszechświata kryje się zestaw powtarzalnych czynności, niewielka liczba niespodzianek, identyczne budowle w każdym systemie i obrzydliwie upierdliwe mikrozarządzanie, aż proszące się o automatyzację w większym zakresie. Nie ukrywam, wciąż w No Man’s Sky gram, ale nie ma już to nic wspólnego z zainteresowaniem, które towarzyszyło zmaganiom gwiezdnego podróżnika na starcie przygody. Irytujące są też niewyobrażalne problemy techniczne i to w tej rzekomo bardziej dopracowanej wersji, na PlayStation 4. Grze kilka razy udało się zawiesić konsolę w taki sposób, że konieczny był twardy reset, nie jestem w stanie zliczyć, ile razy aplikacja wysypywała się też bez ostrzeżenia.
Niektóre planety oferują również atrakcje wizualne pod wodą, ale rozgrywka nie motywuje nas do eksploracji tych głębin.
Niewykorzystana przestrzeń
O ile pierwsze godziny zabawy z No Man’s Sky są bardzo przyjemne, magia pryska bardzo szybko i nie mija dużo czasu, a każda kolejna podróż przez kosmos staje się powtarzalnym i mało ciekawym obowiązkiem. Początkowy rozmach zachwyca, szybko jednak przekształca się w serię powtarzanych w kółko tych samych czynności, które równie prędko przestają bawić. Po jakimś czasie jedynym motorem napędowym do dalszej zabawy była dla mnie nadzieja, że może jeszcze spotka mnie coś nowego i interesującego – nadzieje te jednak okazały się całkowicie płonne, a w centrum wszechświata odnalazłem jedynie rozczarowanie wywołujące poczucie zmarnowania olbrzymich ilości czasu. Ekipa Seana Murraya zmarnowała potencjał niesamowitej technologii, nie dostarczając wystarczająco dużo interesującej treści mogącej wypełnić gargantuiczny wszechświat. Tytułowi zdecydowanie nie pomaga też fatalny stan techniczny i kontrowersje związane z niespełnionymi obietnicami dotyczącymi trybów sieciowych. Choć był to ciekawy eksperyment technologiczny, jako gra niestety się nie sprawdził.