Deadpool: The Video Game Recenzja gry
Recenzja gry Deadpool - parodia komiksów Marvela i gier wideo
Deadpool nie porywa mechanizmami rozgrywki, potrafi też zdenerwować licznymi błędami i niedoróbkami. Jednocześnie zachwyca humorem, scenariuszem i sposobem, w jaki nabija się ze schematów rządzących różnymi gatunkami gier.
- scenariusz;
- poczucie humoru;
- liczne urozmaicenia trybu fabularnego.
- sterowanie na myszce i klawiaturze;
- system walki szybko nudzi;
- krótki czas potrzebny na ukończenie gry;
- niedopracowana praca kamery i okazyjne blokowanie się bohatera.
Wbrew pozorom pyskaty najemnik Deadpool jest postacią, którą trudno dobrze pisać scenarzystom. Większość jego występów w komiksach zamiast bawić irytuje, jego filmowy debiut w X-Men Geneza: Wolverine również ciężko zaliczyć do udanych. Kiedy jednak trafia w ręce kogoś, kto ma odpowiednie wyczucie, staje się jednym z najzabawniejszych i najciekawszych popkulturowych antybohaterów. Twórcy z High Moon Studios udowodnili, że takowe wyczucie posiadają. Szkoda tylko, że pełen gagów i nabijania się z gier komputerowych scenariusz nie jest w stanie ukryć tego, że jako gra Deadpool okazuje się zwyczajnie słaby.
Czwarta ściana jest dla frajerów
Ponieważ główny bohater, zwłaszcza w naszym kraju, ustępuje popularnością najbardziej rozpoznawalnym postaciom z uniwersum Marvela, na początek kilka słów o tym, kim on właściwie jest. Wade Wilson to doskonale wyszkolony najemnik, który miał (nie)przyjemność stać się ofiarą programu Weapon X – tego samego, który swego czasu znęcał się nad Wolverine’em. Eksperymenty te dały Wade’owi zdolności regeneracyjne, jednocześnie jednak dramatycznie przyspieszyły rozwój raka, na którego chorował, sprawiając, że całe jego ciało pokryły blizny i obumarłe komórki. Doprowadziły też do zaburzeń umysłowych, czyniąc z Deadpoola osobę niebezpieczną, nieprzewidywalną i – przede wszystkim – zabawną. Wade dużo gada, rzuca żartami na poziomie podstawówki, niczego nie traktuje poważnie, codziennie odwiedza 4chana i non stop burzy czwartą ścianę, nawiązując kontakt z czytelnikami czy w tym przypadku z graczami.
Zabawa rozpoczyna się w brudnym mieszkaniu bezczelnego najemnika, gdzie ten, negocjując przy użyciu bomby, przekonuje High Moon Studios, by zrobiło o nim grę. Otrzymany scenariusz nie zawiera obrazków i ma za dużo słów, Deadpool dokonuje więc dość licznych modyfikacji i wyrusza, by ocalić świat. Prawdopodobnie, bo całego skryptu nie przeczytał, a gdy ktoś próbuje mu wytłumaczyć, o co w tym wszystkim właściwie chodzi, niespecjalnie ma ochotę słuchać. Ważne, że jest dużo wybuchów, biustów i zabijania. Nawet za dużo, stąd bywa, że budżet na produkcję zostaje przekroczony i w ramach oszczędzania otoczenie robi się ośmiobitowe. Brzmi nietypowo? Poczekajcie, aż zostaniecie wyzwani od nerdów za zastanawianie się, dlaczego Rogue lata, mimo że w komiksach nie potrafi tego od dawna, albo przeprawicie się przez kanał ściekowy, skacząc po dymkach myślowych. Pomysłów twórcom nie zabrakło i przez całą rozgrywkę raczeni jesteśmy prostackimi żartami, akcjami przywodzącymi na myśl najbardziej zwariowane misje z Saints Row: The Third oraz nietypowymi przerywnikami zmieniającymi konwencję gry.
Co mnie zaskoczyło – przy całym tym niepoważnym podejściu Deadpool jest absolutnie wierny swoim korzeniom. Nie ograniczono się do kilku występów gościnnych najbardziej znanych superbohaterów Marvela, zamiast tego osadzając fabułę w komiksowym uniwersum i zapełniając ją nawiązaniami do wydarzeń z historii obrazkowych. Stąd istotną rolę w opowieści odgrywa Cable, z którym swego czasu Wade dzielił kilkudziesięcionumerową serię, pojawia się też Śmierć, w której nasz bohater jest zakochany, odkąd przywróciła go do życia, ale z którą z powodu swojej nieśmiertelności nie może być. Wśród przeciwników spotykamy głównie czwartoligowych złoczyńców służących Sinisterowi, co zresztą Deadpool bardzo chętnie im wypomina, ale gdy już pojawia się X-Men, to oprócz Wolverine’a i Rogue w skład drużyny wchodzą też mniej znane Domino i Psylocke. Każdemu debiutowi komiksowej postaci towarzyszy krótka notka biograficzna ze zwięzłą charakterystyką, równie humorystyczną jak cała reszta scenariusza. Nie ma tu łopatologicznego tłumaczenia, kto jest kim, autorzy wyszli raczej z założenia, że gracze to wiedzą i zrozumieją dowcip, a jak nie... Cóż, ich problem. O dziwo, to się sprawdza, sam zostałem zmobilizowany do doczytania w sieci o platonicznym związku Śmierci i Deadpoola.
Zrobimy Maxa Payne’a skrzyżowanego z God of War, tylko lepszego. Na pewno się uda.
Scenariusz i historia to jedno, ale w grę przede wszystkim się gra. Nowa produkcja High Moon Studios to przez większość czasu hybryda trzecioosobowej strzelanki i slashera. Deadpool biegle włada zarówno bronią białą, jak i palną, płynnie przechodzi od korzystania z jednego typu oręża do drugiego, a w razie niebezpieczeństwa dysponuje też przenośnym urządzeniem teleportującym, którego kilkumetrowy zasięg pozwala na wydostanie się z opresji. Jest też jednym z nielicznych bohaterów gier komputerowych, w przypadku których samoczynna regeneracja zdrowia ma jakiś sens z fabularnego punktu widzenia. I wszystko byłoby super, gdyby nie szereg pomniejszych wad, pojedynczo mało istotnych, ale z powodu ich nagromadzenia psujących przyjemność z zabawy.
Problem pierwszy to sterowanie. Rozumiem, że konsole to priorytet, że dopasowanie poruszania się postaci do myszy i klawiatury bywa problematyczne, ale można było pokusić się przynajmniej o sensowne rozłożenie domyślnego ustawienia klawiszy. Przemieszczanie się za pomocą W, S, A, D, ataki bronią białą przy użyciu Q i E, strzelanie i obsługa kamery myszą – to wszystko jeszcze jest w porządku. Kontekstowy przycisk akcji pod U już trochę dezorientuje, ale nie używa się go w trakcie walki, więc można to przeżyć. Jednak teleportacja, jedna z najbardziej przydatnych umiejętności, przypisana do B jest tak nieintuicyjna jak to tylko możliwe. Podobnie jak fakt, że ten sam klawisz służy do kontrowania wrogich ataków. Kiedy chcemy uciec spod ostrzału, a zamiast tego nasz wyszczekany bohater zaczyna wykonywać efektowną animację kontry, konsekwencje bywają przykre. Jeszcze gorzej działa autocelowanie, którego mogłoby w grze nie być wcale, gdyby nie to, że bywa mniejszym złem od wyjątkowo nieprecyzyjnego celowania ręcznego. W czym problem? Ano w tym, że aby celownik zablokował się na wrogu, należy wcisnąć odpowiedni klawisz i... puścić mysz, gdyż najmniejszy nią ruch sprawia, że wracamy do trybu celowania ręcznego. Jednym słowem – bez pada lepiej nie podchodzić. Litanię problemów ze sterowaniem zamyka kiepska praca kamery oraz okazyjne blokowanie się bohatera w różnych miejscach.
Kolejnym zarzutem jest niewielka różnorodność uzbrojenia. W sumie do naszej dyspozycji oddano trzy typy broni białej: silne, lecz powolne młoty, zadające niewielkie obrażenia, ale za to bardzo szybkie sztylety oraz zbalansowane pod względem mocy i prędkości miecze. W praktyce różnice te są mało istotne, zdarzało mi się, że przez przypadek zmieniałem preferowane przeze mnie sztylety na miecze i orientowałem się w tym dopiero po dłuższej chwili. Również rodzajów broni palnej jest niewiele. Zaczynamy z pistoletami, z czasem otrzymujemy też strzelbę, karabiny i działo pulsacyjne. Amunicji bywa na tyle mało, że gdy zachodzi potrzeba, i tak strzela się z wszystkiego jak leci. Pewne urozmaicenie stanowią występujące w kilku wariantach granaty i miny, ale walki są na tyle chaotyczne, że niewielki z nich pożytek. Po pokonaniu co silniejszych przeciwników możemy też przejąć ich ciężki sprzęt, najczęściej w postaci karabinu maszynowego czy granatnika. Uzbrojenie, a także samego Deadpoola da się ulepszać za zdobywane w trakcie rozgrywki punkty – do tego systemu nie mam żadnych zastrzeżeń.
Największym problemem jest jednak to, że wszystkie te strzelaniny i siekaniny bardzo szybko przestają bawić. Walka na krótki dystans okazuje się dziecinnie prosta, jedyne zagrożenie stanowią wrogowie z bronią palną, która zadaje zaskakująco duże obrażenia i jeśli przypadkiem znajdziemy się pod ostrzałem kilku z nich, szybko giniemy. Wszystko sprowadza się więc do szturmu, ucieczki, odczekania na regenerację energii i kolejnej szarży. Kombinacji ataków mamy sporo, ale jakoś nie odczuwałem potrzeby ich opanowywania, używanie w losowej kolejności silnego i szybkiego ciosu dawało i tak zadowalające rezultaty. Broń palną należy oszczędzać na silniejszych wrogów, których – gdy już się pojawią – trzeba po prostu ostrzelać całym posiadanym arsenałem, aż padną albo skończy się amunicja i dobijemy ich z bliska. Szybko staje się to nudne i jedynym, co zachęca do dalszej rozgrywki, jest scenariusz, teksty głównego bohatera oraz krótkie sekwencje, w których tytuł bawi się konwencją różnych gatunków. W jednej chwili udaje ośmiobitowe RPG, w innej dwuwymiarową platformówkę, w kolejnej naśmiewa się z wszechobecnego spowolnienia czasu albo pozwala na cichą eliminację wrogów. To właśnie te krótkie momenty sprawiają, że mimo wszystko chce się dotrzeć do napisów końcowych, które ja ujrzałem już po pięciu godzinach. Bardzo słaby wynik jak na produkcję z najwyższej półki pozbawioną trybu multiplayer. Zamiast tego niby dodano wyzwania, w większości polegające na odpieraniu fal wrogów w wyznaczonym czasie. Jednak te, bez zachęcającej do gry obietnicy zabawnych przerywników filmowych, nudzą po trzech minutach.
Kupą, mości panowie, kupą!
Inteligencja naszych przeciwników, a raczej jej brak, sprowadza się do atakowania kierowanej przez gracza postaci za pomocą jednego, ewentualnie dwóch ataków, braki w taktyce wrogowie nadrabiają więc ilością, wytrzymałością, siłą ognia lub kombinacją wszystkich wspomnianych. Najbardziej dobitnie widać to w końcowych etapach, gdzie złoczyńców można liczyć w setkach. Szkoda, że nawet w przypadku bossów nie pokuszono się o jakieś urozmaicenie, wszystkich zabija się według tej samej zasady. Mimo to łatwo wcale nie jest, chwila nieuwagi skutkuje śmiercią.
Oprawa graficzna stoi na średnim poziomie, zdecydowanie zmarnowano potencjał Unreal Engine 3. Modele bohaterów i animacje są jeszcze w porządku, ale otoczenie wygląda mało szczegółowo i bardzo szaroburo. Strasznie sztampowo dobrano też poziomy – wieżowiec złego biznesmena, kanały czy więzienie to miejsca, które odwiedzamy w co drugiej grze tego typu. Nawet gdy trafiamy na wyróżniającą się z tłumu Genoshę, wyspę z ruinami wielkiego państwa-miasta mutantów, zdziesiątkowanego przez potężne roboty, jedynym, co świadczy o niezwykłości tej lokacji, są znajdujące się tu i ówdzie szczątki Sentineli, wspomnianych machin. Marvelowe uniwersum ma znacznie ciekawsze zakątki, które można było wykorzystać, chociażby Savage Land, tropikalną dżunglę ukrytą przed światem, zamieszkiwaną między innymi przez dinozaury.
Deadpool miał szansę stać się jedną z lepszych adaptacji komiksów na rynku gier komputerowych. Scenariusz, założenia oraz olbrzymia dawka humoru w zupełności wystarczyłyby do udźwignięcia tej pozycji, należało jedynie doszlifować mechanizmy rozgrywki. Te rażą jednak niedopracowaniem i szybko nudzą, a okazyjne urozmaicenia nie wystarczają, by uratować sytuację. Autorzy z High Moon Studios stworzyli dzieło nabijające się ze schematów rządzących grami komputerowymi, sami jednak wpadli w pułapkę najczęstszych błędów popełnianych przy produkcji tytułów akcji. Poleciłbym Deadpoola jedynie fanom tytułowej postaci oraz miłośnikom zwariowanych klimatów w stylu Saints Row: The Third.