Borderlands 2: Sir Hammerlock's Big Game Hunt Recenzja gry
Recenzja gry Borderlands 2: Sir Hammerlock's Big Game Hunt - to bagno nie wciąga
Trzecie rozszerzenie do Borderlands 2 nie miało łatwego zadania - poprzeczka ustawiona przez poprzednie dodatki była dość wysoko. Tragedii co prawda nie ma, ale do zachwytu też daleko.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- jak zwykle mocno rozbudowany dodatek, oferujący kilka godzin zabawy;
- klimatyczne lokacje;
- nowy środek lokomocji;
- sporo premierowych przeciwników;
- stosunkowo wysoki poziom trudności;
- miła dla ucha, nastrojowa muzyka.
- słabiutka kampania bez polotu, najkrótsza spośród wszystkich dotychczasowych;
- zmarnowany potencjał bohaterów niezależnych, niezbyt imponujący powrót Claptrapa;
- nie tak efektowny w kwestii nowego sprzętu, jak poprzednicy.
Po kilku tygodniach oczekiwania, w Internecie zadebiutował trzeci z czterech planowanych add-onów do Borderlands 2. Przygotowaniem Sir Hammerlock’s Big Game Hunt zajęło się studio Triptych Games, czyli ten sam deweloper, który kilka miesięcy wcześniej opracował pierwsze rozszerzenie: Captain Scarlett and Her Pirate’s Booty. Jak na tle tego poprzedniego dzieła prezentuje się najnowsze DLC? Czy Amerykanom udało się godnie zastąpić firmę Gearbox Software w charakterze producenta dodatkowej zawartości do ubiegłorocznego hitu? Odpowiedź na te pytania nie jest taka oczywista, jak mogłoby się to wydawać.
Dodatek przenosi nas do krainy Aegrus, która umiejscowiona jest w południowej części Pandory. Obszar ten pokrywają mokradła i rozbudowane formacje skalne, przez co poszczególne tereny sprawiają dość ponure, przygnębiające wrażenie. Usiane bagnami terytoria mają specyficzną atmosferę, zwłaszcza, że wędrówkę umilają urozmaicone plemiennymi motywami utwory muzyczne, ale jestem pewny, że nie wszystkim takie klimaty przypadną do gustu. Mnie się akurat podobało, głównie dlatego, że na tle znanych już doskonale lokacji, te nowe prezentują się zaskakująco świeżo i co tu dużo mówić – oryginalnie.
Sir Hammerlock’s Big Game Hunt oferuje szeroki asortyment premierowych oponentów. Już na początku zmagań natkniemy się na budzące respekt Driftery, czyli ogromne stwory, przemierzające leniwie teren na czterech, piekielnie długich odnóżach. Wrogowie Ci mieli, co prawda, swoje pięć minut w dodatku The Secret Armory of General Knoxx do „jedynki”, ale w drugiej odsłonie cyklu były do tej pory nieobecne. Miejscową faunę uzupełniają fruwające i zarazem bardzo wytrzymałe zarodniki, które raz zaatakowane, potrafią napsuć sporo krwi oraz dwie odmiany zwierząt stadnych – Boroki i przypominające skorpiony Scayliony. Oprócz tego w rozszerzeniu sporo czasu poświęcimy na eksterminację piechurów, reprezentowanych tutaj przez różnego rodzaju dzikusów. Rdzenni mieszkańcy krainy Aegrus potrafią być sporym utrapieniem w walkach na krótkim dystansie, ale prawdziwym wyzwaniem okażą się dopiero szamani, określani tutaj (podobnie zresztą jak w Diablo III) mianem Witch Doctorów. To elitarne jednostki tubylców, które w zależności od reprezentowanej klasy, dysponują zupełnie innymi zdolnościami. Na przykład „wampiry” potrafią zmienić się w rój nietoperzy i zapewnić sobie chwilową odporność na ciosy, a podczas tradycyjnego ataku faszerują bohaterów niemożliwą do wymanewrowania czerwoną wiązką ze swojej różdżki. Wysysana w ten sposób energia życiowa regeneruje im zdrowie. Starcie z tymi przeciwnikami to prawdziwy koszmar.
Te oraz inne atrakcje sprawiają, że dodatek charakteryzuje się zaskakująco wysokim poziomem trudności. Co prawda rozszerzenie dedykowane jest doświadczonym bohaterom (trzydziesty poziom postaci jest wymagany na starcie), ale nawet dobrze rozwinięty i uzbrojony po zęby Vault Hunter nie jeden raz będzie zmuszony uznać wyższość wrogów. Ciężko traktować to jako wadę, nie zmienia to jednak faktu, że poprzednie DLC były mniej stresogenne.
Do mocnych stron dodatku nie można za to zaliczyć części fabularnej. Studio Triptych Games nie popisało się w tej kwestii już przy okazji swojego pierwszego rozszerzenia (Captain Scarlett and Her Pirate’s Booty), ale teraz możemy śmiało mówić o kompletnej porażce. Historyjka kręci się wokół planu sklonowania Przystojnego Jacka, a celem bohatera jest sprawienie, by ów plan spalił na panewce. Zadanie sprowadza się do zniszczenia kilku pojemników zawierających DNA nieżyjącego już szefa Hyperionu, a także unicestwienie inicjatora całego zamieszania, profesora Nakayamę. Autorzy postawili przed graczem wzniosły cel, ale zapomnieli przy tym nadać odpowiedniej głębi całej opowieści, w rezultacie w ogóle nie czuje się, że bierzemy udział w jakiejś większej przygodzie.
Scenariusza nie uratowali niestety bohaterowie niezależni, w tym Claptrap, który dał o sobie znać po dłuższej nieobecności. Niewiele dobrego można też powiedzieć o samym Hammerlocku, który powinien – przynajmniej w teorii – napędzać całą opowieść. Znany z pierwowzoru myśliwy jest kompletnie nijaki, a po wykazaniu szczątkowej aktywności w pierwszej fazie rozgrywki, potem robi już wyłącznie za słup ogłoszeniowy z kolejnymi zadaniami.
Budzących respekt Drifterów mieliśmy okazję spotkać już w The Secret Armory of General Knoxx, czyli trzecim dodatku do pierwszego Borderlands. To jeden z bardziej udanych tworów w bestiariuszu gry, dlatego z radością przywitałem ich powrót. Słabym punktem poruszających się na czterech długich odnóżach gigantów jest głowa i to na niej należy się skupić podczas nierównej walki.
Główny wątek fabularny składa się z raptem pięciu zadań, ale niewielka ich liczba może być myląca. Co prawda dodatek ustępuje w długości kampanii poprzednim DLC, ale poszczególne zadania są stosunkowo obszerne, nierzadko wymagają przebiegnięcia przez lokację z jednego końca na drugi, a wędrówka – ze względu na wymagające starcia – do szybkich w tym dodatku nie należy. Nieobowiązkowych zadań pobocznych jest dwanaście, przy czym niektóre z nich zajmą nam sporo czasu – w jednej z misji należy znaleźć dużą liczbę nieoznaczonych na mapie jaj, w innej z kolei trzeba ubić przeróżne stwory według podanego klucza, co sprowadza się do żmudnego ich poszukiwania w całym Aegrus. Generalnie na brak zajęć nikt tu narzekać nie będzie, choć kiepska kampania wyraźnie psuje końcowy efekt – można było z tego wszystkiego wycisnąć znacznie więcej. Na koniec warto dodać, że wzorem poprzednich rozszerzeń, po ukończeniu przygody otwiera się dostęp do scenariusza raidowego dla doświadczonych śmiałków, z wymagającym bossem do ubicia. Gracze polujący na kryształy Seraph, które pojawiły się po raz pierwszy w Captain Scarlett and Her Pirate’s Booty i są niezbędne do zakupienia unikatowego asortymentu, przywitają nowe wyzwanie z otwartymi ramionami.
W grze uświadczymy też premierowy środek transportu – ślizgacz z napędem śmigłowym. Jest on równie zwrotny i szybki co poduszkowiec z pierwszego dodatku, a dzięki mniejszym rozmiarom, łatwiej nim manewrować na ograniczonej przestrzeni, np. w jaskiniach obecnych w Scylla’s Grove. Pojazd dostępny jest tylko w dwóch spośród pięciu nowych lokacji, a wyposażyć można go w rakiety powodujące korozję, miotacz ognia lub pociski elektryczne – do wyboru, do koloru. Próbę poszerzenia oferty maszyn stojących w wirtualnym garażu należy oczywiście docenić, choć łódka nie jest w tym DLC tak przydatna, jak samochody w Mr. Torgue’s Campaign of Carnage, a tam przecież nowych wehikułów w ogóle nie uświadczyliśmy.
Ostatnie rozszerzenie do Borderlands 2 ma dwa oblicza. Z jednej strony oferuje sporo nowości – ciekawe lokacje, jakże odmienne od tego, co oferowano nam do tej pory, czy bogaty garnitur nie widzianych wcześniej przeciwników, którzy nie są przefarbowanymi modelami oponentów z podstawki. I to liczy się na plus. Z drugiej jednak strony totalnie zawodzi sama kampania, nie dość, że krótsza, to na dodatek kompletnie nijaka. W bezpośrednim zestawieniu wszystkich trzech add-onów, Sir Hammerlock’s Big Game Hunt prezentuje najniższy poziom. W niczym nie zmienia to jednak faktu, że gracze zastanawiający się nad kupnem tego DLC, powinni wziąć go pod uwagę. Bez względu na wyraźnie słabszą formę firmy Triptych Games, nadal jest to produkt wart swojej ceny, ośmieszający – co zwykłem już podkreślać wcześniej – innych wydawców gier, próbujących wcisnąć mniejsze dodatki za podobne pieniądze. Polowaniom u boku sir Hammerlocka mówię więc „tak”, choć jednocześnie dodaję „mogło być lepiej”.