autor: Maciej Kurowiak
Ninja Gaiden - recenzja gry
W Ninja Gaiden nie skradamy się - nie ma takiej potrzeby gdyż przeciwników szatkujemy, młócimy, tniemy, rąbiemy – jeńców oczywiście nie bierzemy. A robimy to wszystko w pieknym stylu.
Recenzja powstała na bazie wersji XBOX.
Ninja Gaiden jest doskonały... no, może prawie doskonały. Tak mógłbym zacząć i zarazem zakończyć niniejszy tekst i byłoby to z mojej strony najzupełniej uczciwe. Na szczęście lub nieszczęście zadaniem recenzenta jest swe frazesy lepiej lub gorzej uzasadnić, więc pomimo wrodzonego lenistwa będę kontynuował.
O NG pisano już od dawna i chyba nie było X’owców (wersja żeńska to prawdopodobnie iXica), którzy nie czekaliby na ten tytuł. Screeny i trailery dozowane łaskawie graczom przez Tecmo wypalały oczy, a pierwszym pytaniem jakie się nasuwało było – czy to wszystko jest naprawdę liczone w czasie rzeczywistym? Atmosferę podgrzewało ciągłe przesuwanie daty premiery gry. Gdy w końcu nastała wiosna i dostałem ją w swoje lepkie ręce, wszystko inne przestało być ważne. Zastanawiałem się czy jestem w stanie w miarę obiektywnie ocenić tą grę, mam bowiem diablą słabość do gier gdzie bohaterami są zamaskowani faceci w czarnych ciuchach, ale nie w wersji gdzie atakują chmarą i gremialnie giną (wykluczam też opcję zieloną ze skorupami na plecach), a raczej wtedy gdy możemy wcielić się w rolę dawnych wojowników ninja. Długo by wymieniać... Shadow Dancer, The Last Ninja czy nawet pierwsze Tenchu to już absolutna klasyka. Ninja Gaiden także do niej należy, lecz niestety 8-bitowa odsłona nie miała szczęścia zagościć w polskich domach z prostej przyczyny – konsola NES, jak i jej super następca, nigdy nie zdobyły w naszym kraju poziomu popularności komputerów. Stworzony przez ekspertów do spraw ninja z Team Ninja, najnowsza odsłona tej serii, daje nam wreszcie okazje by poznać się bliżej z przygodami Ryu Hayabusy.
X’owcy mogli z Ryu (a raczej z jego pięściami lub podeszwami butów) zapoznać się lepiej przy okazji grania w Dead or Alive 3. W NG jest on głównym bohaterem, co oczywiście nie znaczy, że brakuje większej ilości nawiązań do uniwersum DoA. Mamy podobną kolorystykę, a niektóre lokacje wyraźnie zdradzają inspirację tymi, w których walczyli wojownicy DoA; gościnnie występuje też Ayane. Od strony fabuły NG nie zawiedzie, żadnego fana ninja – mamy wszystko, zdradę, magiczne miecze, walki klanów choć generalnie po każdym z tych słów, parafrazując reklamę pewnego piwa, można powtarzać „nieważne”. Jedyną rzeczą, która jest naprawdę ważna w NG jest – tutaj to wyrażenie zasługuje na wyraźne podkreślenie i należy je wypowiadać głośno i z szacunkiem – młócka. Młócka jakiej jeszcze nie uświadczyliście i być może długo nie uświadczycie. Zapewne dotarło do Waszych uszu wcześniej, że wersja PAL ma nieco zubożony poziom brutalności, owszem, obcięto to i owo i osobiście uważam to za skrajną dyskryminację, ale niech Was ręka boska broni przed wstrzymaniem się od zakupu NG z tego powodu. Brak kilku fajerwerków nie zmienia obrazu całości, która jest po prostu fantastyczna.
W Ninja Gaiden nie skradamy się - nie ma takiej potrzeby gdyż przeciwników szatkujemy, młócimy, tniemy, rąbiemy – jeńców oczywiście nie bierzemy. Ryu może wiele – potrafi biegać po ścianach niczym znajomy książę z Persji, turlać się, wspinać, pływać a przede wszystkim wykonywać czynności związane z fachem rzeźnika – rzucać shurikenami, strzelać z łuku i robić sałatkę przy użyciu ogromnego arsenału. Przez większość gry używamy miecza (Dragon Sword), z czasem zdobędziemy nunchaku, oraz jego cudowną wersję składającą się z dwóch czekanów połączonych łańcuchem. Jest też młot wojenny i liczne odmiany mieczy, shurikenów i strzał – wszystko możemy za gotówkę ulepszać. Programiści zadbali o to, żeby nic nam w rąbaniu nie przeszkadzało – sterowanie jest intuicyjne i sprawny gracz po paru godzinach wypracuje sobie taktykę szybkich, brutalnych ataków na przeciwników. Pomimo tego, że wrogów jest zawsze więcej lub dużo więcej zwykle najlepszą obroną jest atak. Bezmyślne natarcie jednak najczęściej skończy się napisem Game Over, jest bowiem w NG pewien szkopuł o którym jeszcze nie wspominałem: gra jest diabelnie wymagająca. Celowo nie użyłem słowa trudna, gdyż w przypadku NG o sukcesie tak naprawdę decyduje nasza zręczność i użyta taktyka. Gra nie zostawia żadnego marginesu – nie ma możliwości, by fuksem prześliznąć się do następnego rozdziału – przetrwają tylko najwięksi twardziele, a po zabiciu następnego bossa naprawdę poczujemy się jak zwycięzcy. Na szczęście autorzy nie pastwią się nad nami przez cały czas i wielu miejscach mamy swobodę beztroskiej rozwałki. Ilość ciosów i kombinacji combo swobodnie dorównuje mordobiciom i pozwala na wypracowanie swojej własnej, nawet bardzo zaawansowanej, taktyki walki. By jeszcze bardziej zwiększyć pacyfistyczne możliwości Ryu czynienia dobra, wyposażono go w ofensywną magię Ninpo, którą tak jak broń możemy rozwijać.
Jeśli można się do czegoś w NG przyczepić to jest to kamera, czasem po prostu tracimy naszego bohatera z ekranu, po paru godzinach gry dojdziemy jednak do wniosku, że było to zamierzone przez autorów – akcja w NG rozgrywa się w tak szalonym tempie, że będziemy błogosławić rozwiązanie wybrane przez gości z Team Ninja.
Pomimo ciągłej rozwałki Ninja Gaiden nie męczy – a gra jest naprawdę długa bo trwa spokojnie ponad 20 godzin. Tak, 20 godzin masakry, której nigdy dość. Gra podzielona jest na 16 rozdziałów w sposób podobny do Devil May Cry, zdarza nam się wracać do miejsc w których już byliśmy. Niewiele jednak tytułów może poszczycić się tak doskonale skonstruowanym środowiskiem gry – od fortecy ninja, przez wioskę aż do wspaniałego miasta Tairon, nawet na chwilę nie będziemy czuli znużenia, a w kondycji umysłowej utrzymają nas liczne zagadki. W NG, pomimo tego, że wyraźnie wybija się motyw destrukcji, nie brakuje elementów przygodowych – ot czasem trzeba coś gdzieś włożyć, coś rozbić, w coś strzelić – wszystko to jednak z gracją wyważone i nigdy ponad miarę absorbujące. Jak już wspominałem w grze możemy ulepszać swój arsenał broni dzięki sieci sklepów płacąc pieniędzmi zdobytymi od spacyfikowanych wrogów. Sprzedawca nagrodzi nas dodatkowo jeśli dostarczymy mu skarabeusze – artefakty, ukryte w różnych częściach poziomów.
Tak, wiem, nie wspomniałem ani słowem o grafice, a to grzech, gdyż Ninja Gaiden to jedna z najlepiej wyglądających gier na Xboxa. Co to oznacza? Ano to, że nie ujrzycie w NG żadnych rozmytych tekstur i gra nie dostanie czkawki gdy napadnie Was chmara wrogów. Postać Ryu jest wspaniale animowana, każdy jego ruch jest oddany wprost idealnie – a oczy wprost wypadają z oczodołów, gdy zaczyna mielić nunchakiem. Rozgrywka toczy się w trzeciej osobie, są jednak przypadki gdy musimy się rozejrzeć, wtedy prawym analogiem możemy przełączyć się w tryb pierwszej osoby (w trybie tym poruszać jednak nie można). W pierwszej osobie strzelamy także z łuku. Lokacje wprost pękają od kolorów, szczegółów, z pozoru nieważnych drobiazgów, tworzących jednak swoiste i wiarygodne środowisko gry. Co najważniejsze, grafika w NG ma styl – zapożyczony wprawdzie z DoA3, ale jest to styl natychmiast rozpoznawalny i staje się on powoli znakiem firmowym Team Ninja. Efekty świetlne nie są co prawda tak wyeksponowane jak chociażby w Prince of Persia: The Sands of Time, ale wkomponowane w środowisko gry robią piorunujące wrażenie. Nasi wrogowie, najczęściej „źli” ninja lub różnorakie monstra, są dopracowani nie gorzej niż Ryu – największe wrażenie robią jednak bossowie – wierzcie mi, tak wyrenderowanych bossów nie miała przed NG żadna gra. Prerenderowane przerywniki wykonane są na poziomie niczym nie odstającym od dokonań Squaresoftu – czyli rewelacyjnym. Także dźwięk jest światowej klasy - szczęk stali, eksplozje, strzały – wszystko brzmi wspaniale i realistycznie, być może autorzy mogli pokusić się o nieco bardziej brawurowe wykorzystanie możliwości Dolby Digital. Słuchając odnosi po prostu wrażenie, że autorzy nie włożyli w ten element gry tak wiele pracy jak chociażby w grafikę. Przy tak dynamicznej akcji aż prosi się o świszczące po pokoju gwiazdki i strzały. Muzyka pełni rolę ściśle ilustracyjną i ścieżka dźwiękowa nie zapada specjalnie w pamięć, choć trzeba przyznać, że jest bardzo różnorodna. Utworów jest multum i każdy znakomicie komponuje się z otoczeniem.
Ninja Gaiden musi, absolutnie musi mieć każdy posiadacz Xboxa. Polecam ją nie tylko miłośnikom nawalanek, ale zdecydowanie wszystkim graczom – jest po prostu zbyt dobra i zbyt piękna by ją przegapić. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest lepsza nawet od znakomitej Prince of Persia: The Sands of Time – Ninja Gaiden zostawił po sobie przyjemne uczucie sytości (nigdy przejedzenia), zaś po ukończeniu PoP, miałem jeszcze ochotę na więcej. Szczęściarzom posiadającym dostęp do serwisu Xbox Live, gra oferuje możliwość uczestnictwa w Master Ninja Tournament. Ponadto NG obsługuje ekrany panoramiczne, tryb PAL60 i jak już wspominałem dźwięk przestrzenny dla zestawów DD5.1.
Nie ma gier absolutnie doskonałych, ale są takie, które o doskonałość się ocierają. Team Ninja i ich dzieło mają już zapewnione miejsce na Olimpie wśród najlepszych z najlepszych.