Bloodforge Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Monochromatyczne faux pas – recenzja gry Bloodforge
Bloodforge ma wszystko, co teoretycznie powinien mieć interesujący slasher. Ciekawy koncept, niezłą grafikę, hektolitry wylewającej się z ekranu krwi, broni do wyboru, do koloru. Coś jednak nie zagrało.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
- interesujący koncept świata i ładne modele postaci.
- bezładna sieczka z fatalną sztuczną inteligencją i pijanym kamerzystą;
- mało zróżnicowane lokacje.
Za oknem temperatura rośnie, a tymczasem po dwóch niezmiernie udanych środach na Xbox Live Arcade kolejna przynosi spore rozczarowanie. Bloodforge, brutalny slasher, którego kwintesencją jest rywalizacja ze znajomymi z listy w widowiskowym zabijaniu mobków, okazuje się nieudaną próbą uczynienia z prostej nawalanki wyrobu artystycznopodobnego.
Głównym bohaterem tytułu jest Crom. Wiele osób z pewnością kojarzy to imię z serii o Conanie, gdzie barbarzyńca powoływał się na nie równie często jak Asterix na Teutatesa. Crom Climaxu i Crom Roberta E. Howarda to raczej nie ten sam osobnik, niemniej faktem jest, że autorzy inspirację do stworzenia Bloodforge’a czerpali z celtyckich wierzeń. W które nawet dość mocno się zagłębili, bowiem od wszelkich dziwacznych imion bogów i bogiń w grze aż się roi. To fajny, oryginalny zabieg. W końcu ktoś przedstawił nieco inny panteon niż już niemal zupełnie odarte z tajemniczości mity skandynawskie czy greckie. Problem w tym, że fabuła nie ma za grosz oryginalności. Crom mści się na bogach za śmierć ukochanej, którą zresztą sam zabił, biorąc ją za wroga. Halo, halo? Wam też nasuwa się skojarzenie z Kratosem i God of War?
Poza interesującym konceptem świata i próbą stworzenia wrażenia, że Bloodforge to coś więcej niż tylko sama sieczka, niewiele tu oryginalności. Przez cały czas rozgrywki towarzyszyło mi wrażenie, że to, co dzieje się na ekranie telewizora, już gdzieś widziałem. Czasem było to tylko delikatne ukłucie deja vu, być może zupełnie niesłuszne, ale w głowie non stop telepały mi się takie tytuły jak Too Human (to chyba to ciągłe obcowanie z bogami) czy Mark of Kri (tu znowu ptak, z którego zwiadu korzystał główny bohater – w Bloodforge’u pod postacią kruka występuje pewne wiedźma przewodniczka). Choć to niemożliwe, by ktoś od kogoś zrzynał, owa wiedźma pojawia się i znika w sposób identyczny jak pewien stwór z Alan Wake’s American Nightmare, a na dodatek wygląd pierwszego ogromnego bossa, z którym walczy Crom, sugeruje, że typek urwał się z Resident Evil 4. A to nie koniec tego typu natręctw, jednak nie będę już Was nimi zanudzał.
Mechanika rozgrywki polega na mashowaniu przycisków pada. Co prawda w każdej chwili można podejrzeć, jaka kombinacja wyprowadza różne ataki, ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. Wystarczy zapamiętać, że X to cios lekki, Y mocniejszy, i jazda. Sens nawalania w guziki jest znacznie mniejszy niż w Ninja Gaiden 3 (ha! miało już nie być porównań), bo tam było to przynajmniej dużo bardziej widowiskowe, a i widz ciekaw był rozgrywanej na jego oczach historii.
Crom używa różnorodnych typów broni, ale to mizerne pocieszenie. Miecz, wielki młot czy nakładki na ręce w postaci pazurów nie wymuszają specjalnie zmiany taktyki walki. Co prawda animacje poszczególnych ataków wydłużają się lub skracają, ale w ogarniającym pole bitwy chaosie kłębowiska kilkunastu ludków nie ma to większego znaczenia, bo taktyka zawsze sprowadza się do klasycznego uderz i uciekaj. Crom może wykonywać uniki, więc to drugie nie jest problemem.
Jucha zalewa ekran, odcinane są członki, głowy w powietrzu furkocą aż miło, ale nie sprawia to szczególnej frajdy. Głównie z powodu powtarzalności samych animacji, jak i mało zróżnicowanych przeciwników. Ponadto głupich, jak nie przymierzając beczka kapusty. Wszyscy tłumnie ganiają za Cromem, sprawiając wrażenie bandy szczerbatych przedszkolaków biegających za cukierkami. Nie lepiej jest z potężniejszymi przeciwnikami, wyprowadzającymi tak sygnalizowane ataki, że wręcz nie da się ich nie uniknąć. Za to załatwienie takiego draba wymaga kilkunastu uderzeń miecza lub młota, przez co przy dziesiątym kolesiu z nudów rozrywa człowiekowi zawiasy w szczęce. Crom posługuje się także kuszą, ale jej skuteczność jest tak wątpliwa, że prawie zupełnie bym o niej zapomniał. Co nie znaczy, że jest ona całkiem nieprzydatna. Jako że przeciwnicy grzecznie przemieszczają się za bohaterem, więc kuszą bez strat własnych można ich wypunktować, czemu nie? No i na koniec jeszcze jedno porównanie – każde starcie podsumowywane jest odpowiednią oceną. A, B i tak dalej. Pewien diabeł zapłacze się ze śmiechu.
To jednak nie walka rozkłada Bloodforge’a na łopatki. Czyni to bowiem pijany kamerzysta. W trakcie biegu obraz telepie się w tę i we w tę tak, że można nabawić się choroby morskiej. Kojarzycie taki serial Klasa na obcasach? Zamysł artystyczny gry dorównuje mniej więcej tamtemu gniotowi, z tym że w grze jeszcze skutecznie przeszkadza w starciach z przeciwnikami.
W trakcie rozgrywki Crom rozwija także różne umiejętności pomocnicze. Może to być na przykład wielki wąż, który aktywowany razi przeciwników skupionych wokół bohatera. Umiejętności te są nawet przydatne i potrafią wyratować z opresji, szczególnie gdy zrobi się zupełnie ciasno. Koleś dysponuje również potężnymi ciosami, które ładujemy w specjalnie do tego przeznaczone miejsca, oraz wpada w berserkerski szał. Czas wtedy zwalnia, a my wyprowadzamy przez kilka sekund potężne uderzenia. Pod kupkami kamieni znajdują się też różne dopalacze i zdrowie, co nieco urozmaica zabawę.
Monochromatyczna oprawa gry może się podobać. Z tym że po kilkudziesięciu minutach staje się zwyczajnie monotonna. Sytuacji nie ratuje jakość samej grafiki, której dalszy plan został potraktowany zupełnie po macoszemu. Lokacje są podobnymi do siebie, zachlapanymi krwią tunelami. I to pomimo faktu, że odwiedzamy kilka krain. Nic, na czym można zawiesić oko. Niezłe wrażenie sprawiają za to modele postaci, choć Crom z wielką maską z potężnymi rogami na głowie wygląda tyleż groźnie, co głupkowato. Paleta cieplejszych barw pojawia się w niektórych przerywnikach.
Bloodforge ma ciekawą koncepcję świata. Zupełnie niewykorzystaną. Grę pogrąża chaotyczny system walki z nieistniejącą sztuczną inteligencją przeciwników i kamera. Artystyczne zabiegi legły pod gruzami niedoróbek i złych decyzji. Może, gdyby nie był to tytuł skierowany jedynie do dystrybucji sieciowej, autorzy rozwinęliby skrzydła, oferując większy rozmach? Tego się już, niestety, nie dowiemy.