Medal of Honor: Allied Assault - Breakthrough - recenzja gry
"Breakthrough" to drugi, oficjalny, dodatek do słynnej gry akcji/FPP “Medal of Honor: Allied Assault”. Tym razem stajemy się sierżantem Armii Amerykańskiej Johnem Bakerem, a zawarta w „Breakthrough” kampania poprowadzi nas od walk w Afryce Północnej...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Wojna nie jest tania. Także w elektronicznym wydaniu. Popatrzmy. Mamy taką serię „Medal Of Honor”. Odbiorcami są osoby: 1) lubiące gry FPP 2) tolerujące brak obecności sił nadprzyrodzonych 3) preferujące tematykę wojenną. I co one muszą zrobić, aby w pełni nacieszyć się wydawaną przez EA PeCetową serią? Te, które mieszkają w Polsce, zmuszone są do pomniejszenia swojego domowego budżetu o prawie 300 złotych. Właściwy „Medal Of Honor” to wydatek rzędu 130 złotych (zakładam, że kupowany jest tuż po premierze), a dodatki do niego średnio kosztują 80 złotych. O ile co do pełnej gry nie mam żadnych zastrzeżeń, to już żądanie niemałych przecież kwot pieniędzy za add-ony, które można skończyć w jeden dzień, jest lekką przesadą. W szczególności widać to na przykładzie „Spearheada”, który najprawdopodobniej przejdzie do historii jako jedno z najkrótszych rozszerzeń, na jakich wydanie kiedykolwiek się zdecydowano. Nie ma co ukrywać, panowie z EA wykonali udany skok na kasę. Mówię udany, a to dlatego, że „Spearhead” ukazał się jeszcze wtedy, gdy „MoH” nie miał zbyt dużej konkurencji, a wiele osób pogrywało w niego w Sieci. Teraz jednak wszystko się pozmieniało. Lada dzień ma ukazać się „Call Of Duty”, który już teraz uzyskał status pozycji kultowej. EA musiało się więc „trochę” bardziej postarać. Owocem ich prac jest drugi dodatek do „MoH”-a - Breakthrough. I faktycznie, jest lepiej. Jest on znacznie dłuższy od „Spearheada”, a zarazem od niego ciekawszy. Co więcej, panom z EA udało się go wydać w najbardziej odpowiednim do tego momencie. „Call Of Duty” jeszcze nie ma, tak więc teoretycznie „MoH” w dalszym ciągu pozostaje liderem na polu nie do końca realistycznych wojennych FPS-ów. Są spore szanse na to, że wiele osób umili sobie czas oczekiwania na hit Activision, decydując się na opisywany dodatek. Zobaczmy jednak, czy poza większą ilością poziomów (oczywiście w stosunku do „Spearheada”; gra i tak jest dużo krótsza od właściwego „MoH”-a) ma on coś interesującego do zaoferowania.
Autorzy drugiego dodatku do „Medal Of Honor” przenoszą nas do trzech ogarniętych działaniami wojennymi miejsc (lata 1943-44). Pierwszą kampanię osadzono w Tunezji. Gracz, stając oczywiście po stronie Aliantów, bierze udział w zadaniach mających na celu wyzwolenie Afryki Północnej spod okupacji państw Osi. Zaczynamy od słynnej bitwy o przełęcz Kasserine. W grze składają się na nią dwa stosunkowo duże etapy. Druga część „wycieczki” po Tunezji zaprowadzi nas do jednego z tutejszych miast - Bizerty. Pierwszy etap to inwazja Aliantów na miasto, a drugi jest próbą dotarcia do tutejszej przystani, gdzie zacumował niemiecki frachtowiec. Zadaniem gracza jest znalezienie ważnych dokumentów, a następnie zatopienie okrętu. Po zakończeniu działań w Bizercie jesteśmy zrzucani na Sycylię (dosłownie :-)). Weźmiemy udział w ogromnym Alianckim desancie. W rzeczywistości przeobraził się on w słynny „rajd”, którego zwieńczeniem było zdobycie Messyny. Na gracza czekają: zinfiltrowanie lotniska w Caltagirone oraz walki w usytuowanym na południowym wybrzeżu Sycylii mieście Gela. Trzeci z przedstawionych rejonów zapalnych obejmuje terytorium Włoch. Przede wszystkim należy wspomnieć o bitwie o Monte Cassino. Podobnie jak w przypadku przełęczy Kasserine, podzielona ona została na dwie części. Ostatnie etapy „Breakthrough” to desant w Anzio oraz bitwa pod Monte Battaglia. Mimo iż wymienione batalie faktycznie miały miejsce i odegrały niemałą rolę w trakcie wojny, autorom „Medal Of Honor” udało się je zaprezentować w taki sposób, aby rozgrywka mogła być zorientowana na zręcznościową zabawę. Osoby, które wcześniej nie miały kontaktu z serią powinny wiedzieć, iż nie jest to tytuł pokroju „Ghost Recona”, gdzie jedna otrzymana kulka najczęściej oznaczała śmierć sterowanej postaci.
„Medal Of Honor” jest pod tym względem znacznie bardziej tolerancyjny. Szkoda tylko, że nie rozszerzono wątków ze „Spearheada”, oscylujących wokół działań w grupach. W poprzednim dodatku momentami faktycznie można było poczuć, jak gdyby sterowany przez gracza żołnierz był tylko małym trybikiem wielkiej machiny wojennej. „Breakthrough” wraca niestety do tego, co zaprezentowano we właściwej grze. Wcielamy się w amerykańskiego sierżanta Johna Bakera. Przez znaczną część gry odgrywa on rolę jednoosobowej armii. Nasz heros wychodzi cało nawet z najgorszych opresji, samotnie sabotuje liczne cele o znaczeniu militarnym (np. całe wrogie centra dowodzenia!), nie mając z tym żadnych większych problemów. Po drodze pozbywa się też setek wrogich żołnierzy. Nic dziwnego, że umieszczono go w grze o takim tytule, bo gdyby faktycznie taka osoba istniała, bez wątpienia otrzymałaby Order Zasługi :-). Nie byłoby to jeszcze tak uciążliwe, gdyby nie kilka irytujących „szczegółów”. Po pierwsze, pomimo tego, że żadna z zaprezentowanych batalii nie jest fikcyjna, zdecydowanie przeceniono w nich rolę Amerykanów. Po części wiąże się to z postacią głównego bohatera. Po drugie, brakuje notatek czy jakichś dokładniejszych informacji dla tych, którzy chcieliby wiedzieć, po co strzelają albo jak to się wszystko zaczęło, a nie tylko biec przed siebie i zabijać kolejnych wrogów. Autorzy „Brakethrough” powinni od czasu do czasu zerkać na to, co robi konkurencja. Świetnym wzorem do naśladowania może być „Vietcong”. Po trzecie, w grze nie ma krwi. To już jest jednak wina wydawcy gry. Electronic Arts chciał, aby gra mogła być sprzedawana ze znaczkiem 12+. Pozbycie się flaków jest jedynym sposobem, aby do tego mogło dojść. I wreszcie po czwarte, razi dość niski poziom trudności gry. Nie wiem jak Wy, ale ja się przyzwyczaiłem do tego, że dodatki są o wiele trudniejsze od produkcji, na których bazują. I tak chyba powinno być. W końcu decydują się na nie osoby, które przynajmniej raz skończyły właściwą grę. A co my tu mamy? Poza kilkoma wyjątkami, „Breakthrough” jest znacznie prostszy od pierwszego „Medal of Honor”. Przykładowo, aleja snajperów pojawiająca się w drugiej odsłonie bitwy o Monte Cassino jest banalnie prosta. Nie ma żadnych problemów z apteczkami, snajperzy są podani jak na tacy, a i sam etap nie jest zbyt długi. Tak naprawdę to można się zaciąć tylko w dwóch-trzech miejscach (w całej kampanii singleplayer). Zdecydowanie najtrudniejsza jest końcówka, ale bardziej z racji niewielkiej ilości apteczek i amunicji, a nie wymagających przeciwników czy konstrukcji levelu wymagającej od gracza posunięcia się do niestandardowych zachowań.
Tak jak już wspomniałem na początku, poprzedni dodatek do „Medal Of Honor” był karcony przede wszystkim za skandalicznie krótki czas zabawy. Dziewięć etapów dla wielu graczy okazało się nijakim wyzwaniem. Nie pomylę się chyba mówiąc, iż większości osób „Spearheada” udało się skończyć w jeden, na dodatek niezbyt długi, wieczór. EA, siłą rzeczy, musiało usłuchać graczy i zapowiedziało, że „Breakthrough” będzie znacznie dłuższy, a zarazem ciekawszy. Do tego drugiego elementu wrócę za chwilę. Teraz na pewno mogę natomiast powiedzieć, iż obiecanki odnośnie ilości i stopnia skomplikowania etapów były nieco przesadzone. Fakt, poziomy są trochę dłuższe, ale i tak nie jest rewelacyjnie. Każdy z nich średnio kończy się w 20-30 minut. Trochę to mało, tym bardziej, że gracz rzadko kiedy gdzieś się zacina albo musi powtarzać jakiś fragment misji. Mając ustawiony normalny poziom trudności, sierżant Baker przebija się przez wrogów bez większego wysiłku. Problemem dla niego mogą być tylko zadania na czas i takie, w których kogoś lub coś należy chronić.
Pojawiają się one znacznie częściej - trzeba kogoś uratować albo nie pozwolić, aby wyznaczone osoby zostały zabite. Niejednokrotnie trzeba się solidnie napocić, aby nie ujrzeć znienawidzonego napisu Game Over. Nie ma się co oszukiwać, gdyby nie obecność takich zadań „Breakthrough” byłby jedynie nieznacznie wydłużonym „Spearheadem”. Autorzy gry w sumie przygotowali jedenaście etapów, składających się na trzy kampanie singleplayer (chociaż może i słowo kampania jest tu nieco na wyrost). Miłośnicy zabaw sieciowych mogą się natomiast wyżyć na dziewięciu nowych mapach. Z ciekawszych warto wymienić dwie. Są to klasztor w Monte Cassino oraz plaża przy Anzio. Oprócz tego dodano jeden zupełnie nowy tryb prowadzenia rozgrywek. Nazywa się on Liberation Mode. Zadaniem graczy jest uwalnianie swych kolegów (zabitych - respawnują się w więzieniu) przy użyciu wszelkich dostępnych środków. A jest w czym wybierać! Można korzystać z pojazdów (przede wszystkim czołgów), zajmować się przygotowywaniem zasadzek (na przyszłość), wzywaniem nalotów czy odminowywaniem okolicy. Gracz może się wcielić w żołnierza jednego z czterech państw. Są to: Niemcy, Włosi, Brytyjczycy oraz Amerykanie. Nie ma co jednak ukrywać, „Medal Of Honor” nie zdobył w Sieci tak dużej popularności, jak chociażby „RTCW”, i to właśnie tryb singleplayer dla wielu graczy będzie głównym czynnikiem decydującym o zakupie gry. Multiplayer nie zachwyca. Równie dobrze można poszukać jakichś dobrych MOD-ów, które to samo zaoferują bez konieczności wnoszenia żadnych opłat. Nie bez znaczenia jest również niedawna premiera BEZPŁATNEGO „RTCW: Enemy Territory”. Podsumowując, „Breakthrough” jest wyraźnie dłuższy od „Spearheada” (w singlu), ale to i tak za mało. W dalszym ciągu grę można skończyć w jeden wieczór, teraz trzeba tylko go sobie trochę wydłużyć.
Innowacji i ulepszeń jest całkiem sporo, z pewnością więcej niż w „Spearheadzie”. Przede wszystkim, o wiele częściej zasiada się za sterami różnorakich pojazdów. Pomimo tego, iż w ogromnej większości przypadków gracz jest ograniczany niewidzialnymi ścianami, a wszystkie walki są wyreżyserowane, to korzysta się z nich z przyjemnością. Z ciekawszych warto wymienić czołg Sherman M4, którego przyjdzie poprowadzić na samym początku kampanii (przełęcz Kasserine) oraz pojazd opancerzony AB41. Ciekawe jest w nim to, że porusza się on po szynach. Gracz może nim oczywiście sterować. Jeśli zechce, to równie dobrze może zacząć się cofać. Wóz jest dobrze wyposażony, tak więc walki z wrogami i demolowanie otoczenia sprawiają niemałą frajdę. Szkoda tylko, że jest to bardzo króciutki epizodzik, na dodatek w wielu momentach wyreżyserowany. O wiele lepiej będą mieli ci, którzy zdecydują się na multiplayera. Tam z pojazdów można korzystać w znacznie szerszym zakresie. Autorzy gry dodali kilku nowych broni. Świetnie korzysta się na przykład z wyrzutni PIAS, która równie dobrze radzi sobie z wrogimi czołgami, jak i zgrupowaną piechotą. Wyciszony karabin DeLisle jest z kolei wymarzonym narzędziem zagłady w rękach osoby pragnącej pozostać w ukryciu. Szkoda tylko, że z racji nieco zręcznościowego wizerunku serii rzadko kiedy jest okazja, aby się solidnie poskradać. Mimo iż spora część etapów rozgrywa się w nocy, to i tak najczęściej nie ma możliwości organizowania ataków z zaskoczenia. A szkoda, takie poziomy mogłyby nieco urozmaicić rozgrywkę, a przy okazji wydłużyć czas zabawy. Jedynym wyjątkiem jest etap w porcie, kiedy to w przebraniu niemieckiego oficera należy dostać się na zacumowany frachtowiec. Oprócz pojazdów i giwer, warto też wymienić często pojawiające się stacjonarne stanowiska maszynowe czy wręcz wielkie działa.
W każdej chwili można z nich skorzystać. Szkoda tylko, że większość z tych sytuacji jest odgórnie ustalona. Przykładowo, po dotarciu do jednego z dział podczas rozgrywania bitwy o Monte Cassino pojawia się czołg, którego innym sposobem raczej nie będzie można się pozbyć. Zbliżenie się do niektórych ckm-ów powoduje, iż nadjeżdżają ciężarówki wyładowane wrogimi żołnierzami. Trochę z tym przesadzono. Momentami nawet dochodzi do tego, iż gracz, zbliżając się do takiego obiektu, w myślach już się zastanawia, jaką niespodziankę autorzy tym razem dla niego przygotowali... „Breakthrough” charakteryzuje się zresztą całym ogromem wyreżyserowanych scenek. Ich obecność uważam za coś pozytywnego, ale tylko wtedy, gdy mają one za zadanie utożsamiać gracza ze sterowanym bohaterem i sytuacją, w której się znalazł. Niestety, momentami można odnieść wrażenie, że pod tym względem autorzy najbardziej przyłożyli się do kilku pierwszych etapów. Bitwa o przełęcz Kasserine została ukazana przepięknie. Jadąc przez obóz, widzimy ćwiczących żołnierzy, rannych dostarczanych na noszach do polowych szpitali, a po zbliżeniu się do linii frontu - żołnierzy szturmujących upatrzone pozycje. Dopracowany jest również ostatni etap. Bitwa pod Monte Battaglia momentami przypomina swym klimatem obronę wieży radarowej z „Vietcongu”. Akcja jest szybka. Zdecydowanie najlepiej zrealizowano tu momenty, w których należy bronić kolejnych bunkrów. Wyraźnie widać przewagę przeciwnika. Gracz panicznie próbuje objąć wszystkich ogniem zaporowym, ale mu się to nie udaje. Przeciwnicy zaczynają się w końcu przedzierać przez barykady. Trzeba się wycofać i panicznie czekać na posiłki. Dwie ostatnie ciekawostki związane są z pierwszymi etapami gry. Podczas rozgrywania bitwy o przełęcz Kasserine, dodatkowym utrudnieniem jest szalejąca burza piaskowa. Co ciekawe, nasila się ona wraz z postępami gracza. Mimo że do takiego „Morrowinda” dużo jej jeszcze brakuje, to z pewnością jest ciekawym urozmaiceniem misji. Trzeba się solidnie rozglądać! Podczas rozgrywania drugiego etapu gracz będzie musiał również skorzystać z wykrywacza min. Szkoda tylko, że jest to czynność wykonywana jednorazowo. Na dodatek przez pole przechodzi się bardzo szybko. Nie ma większych problemów z odkrywaniem min.
Nieznacznej poprawie uległo AI komputerowych przeciwników, przy czym po raz kolejny jest to w głównej mierze zasługa odgórnie przygotowanych scenek. Za to, że wrogowie powalają stoły w celu uniknięcia strzałów albo rzucają w stronę gracza granatami dymnymi możecie podziękować wyłącznie twórcom poziomów. Wszystko to zostało ukartowane, AI nie ma tu nic do rzeczy. Oczywiście, za pierwszym razem takie rzeczy się podobają. Gorzej, jeżeli chciałoby się do czegoś wrócić, np. jakiegoś ciekawego momentu i rozegrać go w inny sposób. Wtedy na takie rzeczy jest się przygotowanym, a więc i grywalność płynąca z zabawy ulega znacznemu obniżeniu.
Do wymienionych już minusów gry muszę dodać jeszcze kilka innych. „Brakethrough” jest kolejnym FPS-em, w którym przeciwnicy mają nieznośną tendencją do pojawiania się na planszy dosłownie znikąd. Przykładowo, po oczyszczeniu CAŁEGO kompleksu i dotarciu do ważnych dokumentów w magiczny sposób teleportowani są do sąsiednich pomieszczeń, utrudniając tym samym drogę powrotną. Jaki z tego wniosek? Ano taki, iż w tej grze nie można sobie niczego planować. Trzeba iść z palcem na spuście i być w każdej chwili przygotowanym na wrogie ataki. Kiepściutko zrealizowano niektóre pościgi. W szczególności widać to na przykładzie motocyklistów atakujących broniony przez gracza pojazd w jednej z misji. Okazuje się bowiem, iż nie można ich tradycyjnie zabić, strzelając w korpus. Trzeba celować w motocykle! Jedyną szansą na ich pozbycie się jest wysadzenie w powietrze dosiadanych przez nich mechanicznych rumaków. Podobnie zachowują się niektóre ciężarówki. Nie można ich zniszczyć, dopóki nie wyskoczą z nich wrogowie.
Wydany na początku 2002 roku „Medal Of Honor” powstał na mocno wysłużonym silniku „Quake’a III”. Nikogo nie powinno dziwić, iż oprawa wizualna dodatku drastycznie się nie zmieniła. Grafika wyraźnie się już zestarzała, aczkolwiek niektóre jej aspekty mogą się jeszcze podobać. Na szczególne pochwały zasługują animacje żołnierzy, które nawet i dzisiaj zachwycają swą szczegółowością. Może to tylko złudzenie, ale wydaje mi się, iż podczas tworzenia „Brakethrough” trochę więcej popracowano nad grą świateł. Widać to na przykładzie niektórych budynków. Zdecydowanie najgorzej wypadają natomiast pojazdy. Czołgi przypominają jeżdżące pudełka. Gąsienice wyglądają po prostu tragicznie. W niektórych miejscach ujawnia się też niechlujność w nakładaniu ruchomych obiektów. Świetnym przykładem może być pojazd szynowy AB41, którego koła w ogóle nie pokrywają się z szynami! „Breakthrough” ma nieco wyższe wymagania niż „Spearhead”. Tyczy się to wyłącznie ilości potrzebnej pamięci RAM. 256MB to absolutne minimum. Oprawa dźwiękowa pozostała praktycznie niezmieniona, co akurat grze wyszło na dobre. Dynamiczne wojskowe melodie pasują do stylu zabawy. Autorzy zadbali też o nowe okrzyki i odgłosy wystrzałów niektórych broni.
„Medal Of Honor Allied Assault: Breakthrough” jest dodatkiem niezłym. Do bycia rewelacyjnym dużo mu jeszcze brakuje. Powinien być znacznie dłuższy, autorzy w niektórych momentach przesadzili też z ilością wyreżyserowanych scen. Mogliby też zadbać o wyższy poziom trudności i obecność większej ilości „cichych” poziomów. Jeśli nie przeszkadza Ci to, że dodatek kosztujący tyle, co niejedna nowa gra ukończysz w góra dwa wieczory, to możesz zdecydować się na jego zakup. Powtórzę to, co kiedyś napisałem przy okazji recenzowania add-onu „Ghost Recon: Desert Siege”: recenzowany tytuł zapewnia zabawę krótką, ale na najwyższym możliwym poziomie. Gorąco polecam!
Jacek „Stranger” Hałas