Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 24 kwietnia 2003, 10:45

autor: Krzysztof Marcinkiewicz

Line of Sight: Vietnam - recenzja gry

Kolejna wojenna propozycja zespołu nFusion Interactive, który poprzednio zaserwował graczom dwie całkiem udane gry akcji osadzone w realiach II Wojny Światowej, tj. Deadly Dozen i Deadly Dozen: Pacific Theater.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Panująca ostatnio moda na produkcje strzelanin FPP, których akcja toczy się w realiach prawdziwych konfliktów zbrojnych, dalej zbiera swoje żniwo z portfeli graczy. Jak dotąd najbardziej eksploatowanym tematem była I i II Wojna Światowa i różne wariacje na ich temat. Graliśmy w Medal of Honor: Allied Assault, Deadly Dozen, Battlefield 1942, czy Iron Storm. Bardzo ciepło została też przyjęta Operation Flashpoint, której akcja ma miejsce w zupełnie innym konflikcie. Mimo swej atrakcyjności tematyka II Wojny Światowej powoli popada w stagnację, w związku z czym producenci szukają innych konfliktów zbrojnych, które mogliby wziąć na tapetę. W chwili obecnej na rynek trafiają dwie strzelaniny, których akcja rozgrywa się w Wietnamie. Mowa o Vietcongu i omawianym właśnie Line Of Sight: Vietnam. Niedługo wydane zostaną kolejne FPP nawiązujące do tej wojny, między innymi twórców Medal of Honor pracujących właśnie nad Medal of Valor: Vietnam. LOS:V to trzecia już gra zespołu Nfusion, który jak dotąd wydał dwie części Deadly Dozen. Gra funkcjonuje na zmodyfikowanym silniku drugiej części tego cyklu. Grywalność jednak bardzo różni się od DD. W Line of Sight główny nacisk zdecydowano się położyć na amerykańskich snajperów. Oczywiście nie zabraknie walki z użyciem M16, jak i innych rodzajów broni, ale karabin snajperski jest najczęściej używaną bronią w Vietnamie.

Być jak Thomas Beckett

Jest rok 1968. Armia Stanów Zjednoczonych wysyła do Wietnamu jednego ze swoich najlepszych snajperów – Chrisa Egana, należącego do Zielonych Beretów. Chris właśnie leci do bazy w Nha Tong, kiedy jego śmigłowiec zostaje zestrzelony przez siły vietcongu. Egan wyposażony jedynie w nóż i pistolet wyskakuje ze śmigłowca nim ten rozbija się. Znajduje się teraz na wrogim terenie, a nieprzyjaciel z pewnością zauważył jego skok i już idzie jego tropem. Chris nie ma innego wyjścia, musi dotrzeć do wraku śmigłowca, ocalić pilotów (jeśli przeżyli), skontaktować się z bazą i dotrzeć w jednym kawałku do Nha Tong.

Tak wygląda początek przygody, która czeka na nas w Line of Sight: Vietnam. Przed nami 12 misji, rozgrywających się w podobnym środowisku – gęstej, wietnamskiej dżungli. Część zadań będzie miała miejsce w jej sercu, inne w wioskach, a jeszcze inne w jaskiniach, w których znajdują się tajne bazy Vietcongu. Obszary misji są bardzo rozległe i aby ukończyć każdą z nich będziemy musieli przemaszerować nawet i dziesiątki kilometrów. Pomimo, że cele naszych misji są zróżnicowane – rozwalenie ciężarówek transportowych Vietcongu, uwalnianie wiosek spod reżimu wietnamskich generałów, czy eliminacja konkretnych wrogich dowódców - to na dłuższą metę wszystkie są do siebie bliźniaczo podobne. Największa zaleta i największa wada Line of Sight to wietnamska dżungla, dzięki której misje mają swój niepowtarzalny klimat, ale stają się jednocześnie monotonne. Z jednej strony mamy ciekawe zadanie, których realizacja wymagać od nas będzie opracowania wymyślnych taktyk. Z drugiej jednak cały czas jesteśmy w dżungli i tylko zróżnicowane ukształtowanie terenu przekonuje nas, że mapa czymś różni się od poprzedniej.

Pod względem fabularnym Nfusion tym razem chciało stworzyć jakąś historię, której głównym bohaterem jest Chris. Czas między misjami to zaledwie kilka dni, a czasem następują one bezpośrednio po sobie. Egan zaczyna przy rozbitym śmigłowcu, później uwalnia spod reżimu jedną z wietnamskich wiosek i przechwytuje tajne papiery Vietcongu, co zmusza nas do jak najszybszego przedarcia się przez linię frontu do najbliższej amerykańskiej bazy, że przekazać zdobyte papiery wywiadowi. Dzięki rozszyfrowanym danym Chris dostanie kolejną misje, których celem będzie pokrzyżowanie planów Vietcongu. Wszystko w jego rękach. Jeśli uda mu się zrealizować zadania, wówczas amerykańskim żołnierzom łatwiej będzie opanować najbliższe strefy wojny. Fabuła nie jest wygórowana, a jej narracja polega na monologu Egana przed misją, oraz na jego przemyśleniach jakie słyszymy zaraz po ukończeniu misji, na temat jej przebiegu. Od czasu do czasu monologi Chrisa uatrakcyjniane są archiwalnym materiałem filmowym jaki nakręcony został podczas wojny w Wietnamie.

Wracając jeszcze do podobieństw map... w tym właśnie tkwi piękno tej gry. Zaczynamy misje gdzieś w dżungli. Podręczna mapa mówi nam gdzie mamy się udać. Ostrożnie przedzieramy się przez dżunglę, nasłuchując i wypatrując przyczajonych lub patrolujących okolicę przeciwników. Jeśli będziemy biec, wówczas będziemy bardzo głośnym snajperem, które Vietcong szybko zlokalizuje i spróbuje zabić. Grywalność Line of Sight opiera się o taktyczną rozgrywkę. O ile w Deadly Dozen można sobie było pozwolić na chwilę zapomnienia i próbować rozwiązać problem niczym John Rambo, o tyle tutaj będziemy musieli być jak Thomas Beckett – główny bohater filmu Snajper z 1993 roku. Najkrótsza droga do celu to pewna śmierć. Korzystanie ze szlaków to również kula w łeb. I tutaj zaczyna się piękno gry: absolutna i ograniczona jedynie pomysłowością gracza dowolność taktyczna. To w jaki sposób wykonamy misję zależy tylko od nas. Cel jest znany, dzięki mapie możemy zaplanować z której strony podejdziemy obóz nieprzyjaciela i wymierzymy mu śmiertelny cios. Dzięki takiemu pomysłowi twórców na misje, każdą z nich można ukończyć na wiele sposobów, przez co rozgrywka staje się bardzo atrakcyjna. Jeśli nasz pierwszy plan był gwoździem do naszej trumny, wówczas obmyślamy kolejny i próbujemy go zrealizować.

Snajper i zwiadowca

W większości misji zadania będziemy wykonywać w asyście drugiego żołnierza. Oczywiście podobnie jak w Deadly Dozen w każdej chwili możemy się na niego przełączyć. Chris jest snajperem i specjalistą od zadań specjalnych. Zwiadowca, którego dostajemy jako pomoc przy wykonywaniu danej misji to marines. Uzbrojony w M16 zapewnia nam ogień zaporowy i błyskawicznie rozprawia się z żołnierzami Vietcongu, którzy staną na naszej drodze. W momencie w którym wcielamy się w jedną postać z zespołu, drugą przejmują Sztuczna Inteligencja. Nie jest ona może zbyt wygórowana, ale jest na tyle skuteczna, że często uratuje nas z kłopotów o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Jeśli jako Chris będziemy przedzierać się przez dżunglę może się zdarzyć, że nie zauważymy jakiegoś wroga. Nasz zwiadowca ma znacznie lepszy zmysł obserwacji od nas i gdy tylko wróg pojawi się w zasięgu widoku od razu przystępuje do akcji.

Dzięki wprowadzeniu do gry dodatkowych żołnierzy, którzy są członkami naszej drużyny, znacznie urozmaicono grywalność. W wielu misjach będziemy musieli ustawić snajpera w punkcie mapy, z którego wyrządzi on najwięcej szkód nieprzyjacielowi. Zwiadowcę natomiast ustawimy w zupełnie innym miejscu mapy. Akcje możemy przeprowadzać na wiele sposobów – jeśli mamy taki kaprys to możemy kazać zwiadowcy atakować obóz nieprzyjaciela od frontu, zaś sami będziemy go wspierać za pomocą karabinu snajperskiego z wzniesienia oddalonego o kilkaset metrów dalej. Lub możemy wcielić się w zwiadowcę i spróbować zrealizować cele misji a’la John Rambo. Podczas gdy my będziemy pruć seriami w nadbiegających wrogów, snajper będzie zabijał tych, którzy umknęli naszej uwadze lub po prostu nie mogliśmy wiedzieć o ich istnieniu. Ważne jest, aby pamiętać, że gra jest realistyczna. Jeden postrzał w głowę kończy się śmiercią – również naszą, jeśli to nasza głowa. Dlatego w większości przypadków szturm na obóz nieprzyjaciela szybko skończy się niepowodzeniem lub utratą zwiadowcy. To jednak zależy od planu – jak obmyślimy wszystko w najdrobniejszych szczegółach to każda akcja może się nam udać. Grywalność jest jednak tak skonstruowana, że każdy gracz skończy jako snajper i pozwoli Sztucznej Inteligencji kierować poczynaniami zwiadowcy. Walka w takich zespołach podnosi przyjemność zabawy w Line of Sight.

Jeden strzał, jeden zabity

Jak wspomniałem Line of Sight: Vietnam stawia na bardzo realistyczną rozgrywkę. Przede wszystkim strefy ciała. Bezpośredni strzał w głowę jest śmiertelny. Korpus i kończyny mają modyfikatory określające ile punktów energii zostanie nam odebranych. Realizm dotyczy również broni którymi się posługujemy. Każda zachowuje się tak jak w rzeczywistości. Niektóre karabiny mają tendencję do zacinania się, co sprawi, że będziemy musieli zabierać broń zabitym Wietnamczykom. I tutaj ważna informacja: arsenał dzieli się na ten, którym dysponuje armia amerykańska i wietnamska. Łącznie będziemy mogli walczyć za pomocą 12 rodzajów broni palnej, w których skład wchodzą między innymi CAR-15 Assault Rifle, M-21 Sniper Rifle, M-60 Light Machine Gun, M-1 Carbine, czy tradycyjny Shotgun. Część tego uzbrojenia będziemy mogli zdobyć jedynie zabijając wroga i zabierając mu broń. Prędzej czy później każdy gracz przekona się, że trzeba pozbyć się amerykańskiego karabinu z powodu braku amunicji i kontynuować walkę bronią nieprzyjaciela. Oczywiście jest ona o wiele mniej precyzyjna od tej, w jaką wyposażyła nas U.S. Army, ale kiedy magazynek jest pusty to każdy karabin jest dobry, a większości przypadków będzie to poczciwe AK-47. Największy problem jest z karabinem snajperskim, bo jeśli będziemy marnować amunicję wówczas szybko zostaniemy z pustym magazynkiem. Dlatego wcielając się w snajpera musimy być pewni, że każdy strzał zabije jednego przeciwnika. Jeśli nie będziemy postępować według reguły Thomasa Becketta, wówczas będziemy musieli sporo się natrudzić odnajdując żołnierza Vietcongu uzbrojonego w karabin snajperski – o ile taki w ogóle będzie na danej mapie. Jeśli go nie będzie, wtedy zostanie nam tylko usiłowanie ukończyć zadanie ze zwykłym karabinem maszynowym.

W kwestii realizmu ważną rolę odgrywa też roślinność wietnamskiej dżungli. Różnego rodzaju krzaku są idealną kryjówką przed patrolem Vietcongu. Poza tym, jeśli przykucniemy lub padniemy i będziemy eliminować wroga zza ukrycia (krzaki, głazy itp.) to wówczas jemu ciężej będzie nas namierzyć. Vietcong to bardzo przebiegłe bestie. Ciężko ich zaszufladkować jeśli chodzi o ich tok rozumowania. Niektórzy przeciwnicy będą wykorzystywać wszelkiego rodzaju osłony i starać się wpakować nam kulkę z ukrycia. Inni zaś wolą szturm podobny do bezgłowych mięśniaków kamikadze z Serious Sama. Jeszcze inni padną lub przykucną, albo po prostu zatrzymają się w miejscu i będą próbowali nas zastrzelić.

Najciekawsze i najtrudniejszą są misje nocne. Mamy wówczas ograniczoną widoczność i nawet noktowizory nie ratują całkiem sytuacji. W dodatku Vietcong jest przyzwyczajony do tego rodzaju walk i nocami jest wyjątkowo czujny. Misje nocne wymagają jeszcze większej ostrożności. W misjach nocnych widać tez niedopracowania w Sztucznej Inteligencji. Dla przeciwników nie ma właściwie różnicy czy misja toczy się nocą, czy dniem. Tak, czy siak mają tak samo dobrą widoczność i potrafią „zdjąć” gracza z odległości kilkuset metrów pomimo braku noktowizorów. Trzeba dodać, że widoczność nocą bez tego urządzenia to zaledwie kilkanaście metrów i nie ma fizycznej szansy precyzyjnego namierzenia jakiegokolwiek celu. Ten błąd jeszcze bardziej podnosi adrenalinę podczas nocnych misji i zmusza do jeszcze większej ostrożności.

Dżungla, a oczopląs

Nfusion w zadziwiający sposób odzwierciedliła realia wietnamskiej dżungli. Zróżnicowane ukształtowanie terenu, rzeczki, strumyki, wąwozy, doliny, wyżyny... do tego dochodzi gęste zalesienie, bujne krzaki i trawa. Wszystko to sprawia, że Line of Sight: Vietnam to doskonały symulator wietnamskiej dżungli. Gracze bardzo szybko wczują się w klimat gry i będą mieli wrażenie, że naprawdę znajdują się w Wietnamie. Roślinność się porusza pod wpływem wiatru i modeli postaci. Widoki są po prostu zabójcze, a misje toczące się w lekkiej mgle są jeszcze piękniejsze. Jedyny kłopot to zieleń. To główny kolor tej gry. W dodatku niektórzy gracze mogą doznać uczucia oczopląsu kiedy będą w tej gęstwinie wypatrywać wrogów. Niby to minus, ale o to właśnie chodzi. Dżungla – czyli główne środowisko gry – zostało odzwierciedlone celująco.

Zresztą grafika generalnie stoi na wysokim poziomie i jedyne do czego można się przyczepić to modele postaci, które widać, że zatrzymały się na etapie Deadly Dozen 2. W porównaniu z modelami na silnikach Lithtech Jupiter (No One Lives Forever 2) i Unreal Warfare (Unreal 2) te w Line of Sight: Vietnam wypadają dosyć ubogo. Są co prawda ładne, ale prymitywnie niska ilość detali jest widoczna od razu. Na szczęście podczas misji rzadko kiedy będziemy mieli okazję podejść nieprzyjaciela tak blisko, aby móc mu się przyjrzeć i nie zostać przezeń wykrytym. Tę niedoskonałość głównie będziemy zauważać podczas eliminacji wrogów za pomocą karabinu snajperskiego.

Elitarna grywalność

Nie chodzi bynajmniej o to, że w Line of Sight: Vietnam zagrywać się będzie jakaś elita, lecz o to, że ten rodzaj grywalności odpowiadać będzie wyłącznie pewnej grupie graczy. Przeciętny fan strzelanin FPP stwierdzi, że LoS jest po prostu prymitywny: poziomy są takie same i w ogóle niezróżnicowane; fabuła praktycznie nie istnieje; ciągłe skradanie się doprowadzać może do szału; a w dodatku od tej zieleni bolą oczy. Jeśli jesteś graczem, który szuka w grach zaskakującej i rozbudowanej fabuły, zróżnicowanych i powalających poziomów, a do tego oczekujesz różnych modeli grywalności to Line of Sight: Vietnam z pewnością nie jest gra dla Ciebie i musisz ją sobie odpuścić. Ewentualnie radzę najpierw zagrać w demo nim zdecydujesz się na zakup tego tytułu.

Z nią jest jak z Operation Flashpoint – albo rozumie i czuje się klimat gry od razu, albo się ryzykuje i w większości przypadków wyrzuca grę do śmietnika. LoS ma olbrzymi potencjał taktyczny, zarówno w trybach dla pojedynczego, jak i dla wielu graczy. W tym drugim zresztą jest on jeszcze większy, gdyż producenci dali możliwość przejścia misji z single playera w trybie multi. Wtedy dopiero gra staje się bardzo atrakcyjna – gdy wraz z kumplami realizujesz zadanie, a każdy z Was musi odegrać w nim określone role.

Wszyscy ci, którzy rozumieją co sobą reprezentuje ten produkt i odpowiedzi na zadane powyżej pytania ich satysfakcjonują, powinni jak najszybciej zakupić LoS:V. Spędza przy niej sporo godzin świetnej zabawy, która dostarczy im wiele satysfakcji. Przy okazji zachęcamy wszystkich, aby oglądnęli sobie film z 1993 roku pt. „Snajper” z Tomem Berengerem w roli głównej. I pod żadnym pozorem nie wypożyczać jego kontynuacji. Pierwsza część filmu da wam przedsmak tego, co może na was czekać w Line of Sight: Vietnam!

Krzysztof „Kokosz” Marcinkiewicz

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.