autor: Maciej Kurowiak
Darkwatch - recenzja gry
Neo-westernowa strzelanina z domieszką The House of the Dead – tak w dużym skrócie można by scharakteryzować Darkwatch. Czy taka mieszanka wyszła tej grze na dobre?
Dawno, dawno temu, na odległym Dzikim Zachodzie, żył sobie drań mieniący się Jericho Cross. Jak to z draniami bywa, trafiają w końcu na większych drani i kończą swój drański żywot. Historia nie miałaby jednak sensu, gdyby naszego bohatera spotkał taki właśnie wredny acz sprawiedliwy los. Cóż więc z tym fantem zrobić? Wystarczy zamienić łotrzyka w wampira-kowboja, a u jego boku postawić piękną partnerkę w obcisłych fatałaszkach. Tą właśnie drogą poszli panowie High Moon Studios w Darkwatch – swojej pierwszej i jedynej jak na razie produkcji. Zbyt banalne? Być może... ale gra wysysającym krew kowbojem może być naprawdę całkiem zabawna.
Neo-westernowa strzelanina z domieszką The House of the Dead – tak w dużym skrócie można by scharakteryzować Darkwatch. W grze wcielamy się w typka spod ciemnej gwiazdy, wspomnianego już Jericho Cross’a. Jego ostatni napad na pociąg stanowi zarazem koniec kariery łotra i początek zupełnie nowego życia. Zamiast oczekiwanego wora z logiem dolara na Jericho spada klątwa Lazarusa, która zamienia go w wampira. Od tej chwili musi żywić się krwią innych istot, a pomóc mogą mu tylko członkowie Darkwatch – organizacji zajmującej się profesjonalnie usuwaniem wszelkiego zła z naszego padołu. Jak się jednak okaże, droga wcale nie będzie usłana różami...
Świat Darkwatch bynajmniej nie przypomina tego, co mogliśmy widzieć w sławnych produkcjach westernowych. Autorzy nie udają, że atmosfera Dzikiego Zachodu stanowi jedynie podkład do szerszej wizji, w której roi się od żywych szkieletów, Indian-umarlaków czy wrzeszczących Banshee. Jakby tego było mało, to obok parowozów i kowbojów, w najlepsze funkcjonują nowoczesne działa, wyrzutnie rakiet, karabiny snajperskie i jeep’y z napędem na cztery koła. Mimo pozornego miszmaszu trzeba przyznać, że od strony artystycznej wizji gra nie zawodzi. Także historia, jak na tego typu strzelaninę, wydaje się być wyjątkowo sprawnie skonstruowana i co najważniejsze, nawet interesująca. Przygody Jericho mają swój specyficzny, bardzo komiksowy smak i mogą się podobać. Trzeba dodać, że autorzy nie stronili od brutalności i w grze aż roi się od zmasakrowanych zwłok czy po prostu bardzo krwawych scen rodem z horrorów gore.
W Darkwatch świat obserwujemy oczami naszego bohatera, a więc powinniśmy spodziewać się standardowego fpp. Podczas gry czasem ulega to zmianie (na przykład gdy jeździmy konno lub przemieszczamy się łazikiem), jednak generalnie nie ma zbyt wielu odstępstw od reguły. Mamy do czynienia ze strzelaniną fpp, od której nie powinniśmy wymagać niczego więcej ponad to, co widzieliśmy w pierwszych częściach Doom’a. Brzmi to może nieco odpychająco, ale jest to fakt, świadczący właśnie o sile tego tytułu. Choć gra nie dysponuje potężnym arsenałem środków, który zmiótłby nas sprzed telewizora, to jako bezpretensjonalna strzelanina z dodatkiem wampirycznych smaczków może się podobać. Jak na tego rodzaju produkcję przystało, do dyspozycji mamy wszelkiej maści lufy rozmaitego kalibru. Zaczynamy z rewolwerem, ale szybko zdobędziemy shotgun lub karabin, a z czasem znajdziemy kuszę z wystrzeliwanymi ładunkami wybuchowymi czy też snajperkę z zoomem optycznym. Jednorazowo możemy mieć przy sobie dwa rodzaje broni, zaś lewa ręka służy do ciskania lasek dynamitu. Wąpierza ustrzelić niełatwo i także nasz Jericho posiada swoistą aurę ochronną podejrzanie przypominającą zbroję Master Chief’a. Działa ona na tej samej zasadzie – gdy uderzenia wroga zredukują ją do zera, zaczynamy tracić właściwą energię.
Domyślacie się pewnie, że Darkwatch grą wybitną nie jest. Niestety sporo w tym prawdy. Pierwszym grzechem jest dziwaczna narracja i rwany tok wydarzeń. Krótkie etapy są często ni z gruszki, ni z pietruszki przerywane wstawkami, po których następuje teleportacja do innej lokacji i tak aż do końcowych napisów. Można by to jeszcze przetrawić, ale największą zgagę powodują zaniechania w najbardziej interesujących elementach rozgrywki, które mogłyby uczynić z Darkwatcha coś więcej niż tylko miłą strzelaninę na dwa popołudnia. Pierwszą sprawą są wampirze umiejętności, które ograniczają się jedynie do podwójnego skoku i tzw. krwawego widoku. Objawia się tym, że z daleka widzimy kluczowe miejsca czy przedmioty. Szkopuł, że widok właściwie nie jest potrzebny, gdyż broń czy magazynki zwykle znaleźć nietrudno, a miejsca, które wymagają użycia tego talentu, są właściwie dwa w całej grze. By nie czynić z Darkwatcha kompletnie siermiężnej strzelaniny, autorzy dodali możliwość wyboru, po której stronie duszy Jericho chcemy stanąć. Zależnie od naszej decyzji otrzymujemy punkty zła lub dobra, których odpowiednia ilość wystarczy do zdobycia nowej umiejętności. Nie wnosi to jednak tak naprawdę nic do samej gry czy stosowanej taktyki, gdyż umiejętności (np. wzbudzanie strachu wśród wrogów) przydają się raczej rzadko i zwykle wystarczy shotgun z pełnym magazynkiem.
Dość psioczenia i czas opowiedzieć, co interesującego mogą znaleźć w Darkwatch miłośnicy gatunku. Ano właśnie, dobre wrażenie robią sceny pościgów konnych, gdy musimy strzelać do nadjeżdżających szkieletów. Będziemy mieli też okazję pojeździć łazikiem niczym w Halo. Sterowanie pojazdem i jego wygląd są bardzo podobne do produkcji Bungie, więc starzy wyjadacze poczują się jak w domu. Najważniejsze jest jednak to, że mamy do czynienia z niezłą, srodze zakrapianą na czerwono, strzelaniną w starym stylu: strzelaj i nie daj się zabić. Żadnych labiryntów, żadnego błądzenia, żadnego poszukiwania kart czy kluczy. Tylko i aż krwawa rąbanka w pełnym tego słowa znaczeniu. By trochę przedłużyć żywot gry po jej ukończeniu, autorzy dodali w wersji na konsolę Xbox opcję rozgrywki sieciowej poprzez Xbox Live. Nie jest to żadna rewelacja, ale możemy pograć w szesnaście osób równocześnie na znanych z gry mapach. Do wyboru mamy dwa rodzaje deathmatch’y i „zdobądź flagę”. Posiadacze PlayStation 2 będą musieli się zadowolić jedynie opcją dla dwóch graczy przy dzielonym ekranie.
Jeśli chodzi o grafikę, to wypada podkreślić przede wszystkim dbałość o koncepcyjną spójność i dopracowanie artystyczne gry. Komiksowy, westernowy styl widoczny jest wszędzie, począwszy od przyzwoicie zrobionych przerywników filmów, na typie czcionki skończywszy. Interesujący są też bohaterowie, tacy jak chociażby nasza późniejsza partnerka – Tala odziana w tradycyjny czarny, błyszczący kostium czy sam Jericho w długim płaszczu i wyjątkowo paskudną gębą pod kapeluszem. Od strony technicznej nie jest już tak efekciarsko... Choć Darkwatch nie wygląda źle, niczym specjalnym się nie wyróżnia. Tekstury są bardziej kolorowe i przekonujące w wersji na Xboxa, ale trzeba przyznać, że i na czarnuli gra wygląda całkiem, całkiem. Na obu konsolach dostrzeżemy jednak tu i ówdzie słabo wygładzone krawędzie. Inna sprawa, że nie rzuca się to specjalnie w oczy, gdyż na podziwianie widoków czasu jest bardzo niewiele. Najważniejsze, że gra nie chrupie i silnik graficzny funkcjonuje fenomenalnie aż po napisy końcowe. Być może nie ma tu technologicznych fajerwerków, ale dzięki swej naprawdę zdumiewającej płynności Darkwatch wychodzi tutaj obronną ręką. Nie inaczej jest z muzyką.. Przyjemne westernowe pobrzękiwanie, wstawki z harmonijką czy gwizdanie sprzyjają budowaniu odpowiedniej atmosfery. Dobrze opracowano też dialogi i dźwięk, który oczywiście najlepiej zabrzmi na Xboxie z odpowiednim zestawem 5.1.
Podsumowując: dobry średniak. Nic ponad to, czego moglibyśmy spodziewać się po rasowej strzelaninie. Wszystko jest tu wykonane na przyzwoitym poziomie, nie wyróżniając się jednak spośród nawałnicy innych pozycji tego gatunku. Na rynku mamy wiele innych, lepszych produkcji od Darkwatch i to zarówno w kwestii kampanii dla jednego gracza, jak i rozgrywki sieciowej. Jeśli jednak masz trochę pieniędzy na zbyciu i poszukujesz czegoś na dwa, góra trzy wieczory, to ta gra może okazać się całkiem niezłym wyborem. Bezpretensjonalna strzelanina, która mimo swoich wad wciąga. No a chyba o to w tym wszystkim chodzi.
Maciej „Shinobix” Kurowiak
PLUSY:
- wciągająca i przyjemna strzelanina;
- przyzwoita grafika i oprawa dźwiękowa.
MINUS:
- w zbyt wielu szczegółach zbyt płytka.