autor: Szymon Błaszczyk
Children of Mana - recenzja gry
Children of Mana opowiada historię czwórki bohaterów, którzy przed laty utracili najbliższych. Co ciekawe, fabuła jest kontynuacją wydarzeń, jakie miały miejsce w części wydanej na GBA (Sword of Mana).
Recenzja powstała na bazie wersji NDS.
Szefostwo Nintendo od dłuższego czasu o nic nie musi się martwić – DS Lite sprzedaje się jak ciepłe bułeczki, konsola Wii pobiła w Japonii wszelkie rekordy popularności, natomiast zaplecze dobrych gier na obydwie konsole stale się powiększa. Żyć, nie umierać! A właściwie to liczyć kasę, bo skarbiec hydraulików z pewnością pęka w szwach. Nie ma się co dziwić, bowiem z dnia na dzień dochodzą do społeczeństwa graczy informacje na temat doskonale znanych produkcji, na które każdy posiadacz NDS czeka z wypiekami na twarzy. A jak czeka, to lekką ręką wysupła trochę gotówki na ulubioną zręcznościówkę, przygodówkę czy RPG-a. Tak to się kręci, moi Drodzy.
W niniejszej recenzji zajmę się dogłębnym omówieniem gry z ostatniego z wymienionych powyżej przeze mnie gatunków. Mam tu na myśli Children of Mana, czyli jRPG-a wydanego przez Square Enix. Zwracam uwagę na to, że firma ta nie zwykła brać pod swoje skrzydła gier słabych czy nawet przeciętnych, toteż spodziewałem się wiele po kontynuacji serii „... of Mana”. Z jednej strony nie zawiodłem się, a z drugiej zaś czuję lekki niedosyt. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – gierka reklamowana jako jRPG, okazała się dungeon crawlerem czy, inaczej mówiąc, prostym jak budowa cepa hack’n’slashem. Może nie do końca, gdyż dialogów jest dosyć sporo, ale jednak coś jest na rzeczy, skoro pierwszą grą, jaka skojarzyła mi się z Children of Mana było... Diablo. Wcale nie żartuję. Pomimo że w omawianej pozycji znajdziemy kolorową, wręcz bajkową grafikę, słodką muzyczkę i nieskalanych złem bohaterów, rodzaj rozgrywki może nam sugerować, że mamy do czynienia z tego rodzaju produkcją. Dla jednych będzie to wadą, a dla innych zaletą. Sami musicie zadecydować, czy wolicie bezstresowe wyrzynanie przeciwników, czy też cut-scenki, przy których uronicie hektolitry łez, oraz zabawę przesiąkniętą licznymi elementami fabularnymi. Nie ukrywam, że gra wielu osobom nie przypadnie do gustu. Mimo wszystko spróbuję przekonać nawet największych malkontentów do tego, że programiści z Next Entertainment odwalili kawał dobrej roboty.
Fabuła
Children of Mana opowiada historię czwórki bohaterów, którzy przed laty utracili najbliższych. Co ciekawe, fabuła jest kontynuacją wydarzeń, jakie miały miejsce w części wydanej na GBA (Sword of Mana). Tym razem miejscem akcji jest wyspa Illusia położona w centrum świata. Jej dzieje sięgają wielu wieków wstecz, kiedy to nieszczęśliwym trafem została ona nawiedzona przez kataklizm, który pochłonął setki ludzkich istnień. Z biegiem czasu zdeterminowanym tubylcom udało się usunąć zgliszcza i odbudować baśniowy zakątek. Pewnego pięknego poranka w Mana Village spotyka się kilku dzieciaków, dotychczas nie zdających sobie sprawy z tego, że przyjdzie im ratować świąt przed nowym zagrożeniem.
Krótko po tym, jak przejmiemy kontrolę nad jednym z młodych herosów, wydarzenia nabiorą tempa. Pęknie magiczny kamień symbolizujący Mana Tree i przybędzie posłaniec, aby przekazać niepokojące wiadomości napływające w szaleńczym tempie z niegdyś postawionej na wyspie wieży. Od tego momentu na przebieg rozgrywki wpływ mamy tylko my. Naprędce dokonujemy zakupu niezbędnego ekwipunku i wyruszamy na poszukiwania Tess. Kim jest Tess? Co tak naprawdę kryje się w Mana Tower? Tego zdradzić nie mogę, bo popsułbym Wam zabawę. Tak czy inaczej, jedno jest pewne – fabuła nie po raz pierwszy zeszła na drugi plan. Jakby nie patrzeć, to kolejny dowód na to, że Children of Mana typowym przedstawicielem gatunku jRPG nie jest. Co gorsza, im dalej brniemy, tym historyjka staje się coraz nudniejsza. Nie dzieje się absolutnie nic! Twórcy pokpili sprawę i wyraźnie nie przywiązali większej uwagi do stworzenia oryginalnej opowieści, która zauważalnie wpłynęłaby na odbiór ich produktu... Za to należy się spory minus!
Bohaterowie
Przygodę możemy przeżyć wspólnie z Ferrikiem, Wandererem, Tamber lub Poppenem. Wybierając jedną z wymienionych postaci, musimy się liczyć z tym, że potem już nie będziemy mieli możliwości jej zmiany. Bohaterowie różnią się od siebie oczywiście nie tylko wyglądem, ale również umiejętnościami bojowymi. Tak więc Ferrik to uzdolniony chłopak, który całkiem nieźle radzi sobie z wszelkiego rodzaju orężem. Ciosy wyprowadza dość szybko, a w krytycznych sytuacjach korzysta z mocy magicznych. Wanderer specjalizuje się w walce bezpośredniej. Wiadomo o nim tyle, że nie jest człowiekiem i pochodzi z dalekich krain. Perełka wśród męskiego towarzystwa, Tamber, niezgorzej posługuje się czarami. Jej pasją jest taniec, co w wymiernym stopniu przyczynia się do wyprowadzania przez nią dynamicznych oraz bardzo groźnych ciosów.
Ostatnią postacią, która bardzo ucierpiała w wyniku nietypowej mechaniki gry, jest Poppen – mag. Problem tkwi w tym, że system rzucania zaklęć jest fatalny. Nie dość, że ataków magicznych jest stosunkowo mało i w trakcie danej misji nie możemy używać zbyt wielu rodzajów czarów, to w dodatku ich rzucanie trwa niemiłosiernie długo. Twórcy posunęli się do granic absurdu, bo jak inaczej nazwać to, że jedynym sposobem na to, aby skorzystać z dobrodziejstw magii jest... przywołanie duszka. Z góry zaznaczam – o miotaniu kulami ognia bądź pociskami lodowymi możecie zapomnieć. Niezależnie od tego, jakiego stworka wybierzemy (w sumie jest ich osiem), efekt będzie w zasadzie ten sam. Możemy albo w ciągu kilku sekund pochłonąć jego moc i uzyskać czasowe wzmocnienie jednej z cech lub zdolności, albo poczekać i patrzeć, jak rozprawia się z przeciwnikami. Jedynym pozytywem jest to, że ataki magiczne wyglądają całkiem nieźle oraz są efektywne. Przy czym po pewnym czasie różnice pomiędzy bohaterami zanikają. Im dłużej gramy choćby nieszczęsnym magiem, tym mocniej utwierdzamy się w przekonaniu, iż to postać o cechach zwykłego wojownika...
Rozgrywka
Teren naszych działań nie zawęża się tylko i wyłącznie do wyspy Illusia. Odwiedzimy także Jadd, Topple czy Lorimar. Każde miejsce ma swój urok. Na wyspie Illusia mieści się wioska (Mana Village), która jest zarazem naszym domem, jak i swoistym centrum dowodzenia. To właśnie w tym miejscu dokonamy zakupu wyposażenia, podejmiemy się zadań głównych lub pobocznych bądź dotrą do nas najświeższe informacje ze świata. Jako że przenoszenie się pomiędzy lokacjami jest bardzo proste oraz bezpłatne, nie musimy się martwić o czasochłonne i zabójcze dla naszej kieszeni podróże. I bardzo dobrze, bo w początkowej fazie rozgrywki graczowi nie raz przyjdzie skorzystać z usług majora Motiego, który przywróci jego postać do świata żywych. Wiąże się z tym drobna niedogodność, ale tę kwestię na razie pominę.
Walkę prowadzimy w czasie rzeczywistym. To jeszcze jeden dowód na to, że nie mamy do czynienia z typowym jRPG-iem. Naszym głównym zadaniem jest przede wszystkim eliminowanie napotykanych przeciwników. Niektórzy z nich przechowują rozmaite przedmioty lub złoto, które możemy sobie przywłaszczyć. Oczywiście uprzednio gagatka musimy posłać do piachu. Przez pewien czas walka dostarcza satysfakcji, potem bezustanne wciskanie guziczka A zaczyna nudzić. Nic dziwnego, skoro kombosów jest jak na lekarstwo, a ich liczba zwiększa się bardzo powoli. Nim jednak ogarnie nas uczucie monotonii, minie sporo godzin. Jeżeli tylko lubicie hack’n’slashe, mogę Wam zagwarantować, że przez kilkanaście godzin będziecie się świetnie bawić. Mniej więcej tyle czasu zajmuje wykonanie zadań głównych. A do tego dochodzą jeszcze questy poboczne.
Jeżeli wciąż macie nadzieję, że Children of Mana na w sobie jakieś elementy RPG, uspokajam – rzeczywiście coś się znajdzie. Mam tu na myśli rozwój naszego bohatera. Za każdy zdobyty poziom doświadczenia otrzymujemy kilka punktów statystyk, które rozdzielane są automatycznie. Tak więc należy się spodziewać, że zaprawionemu w bojach Wandererowi wzrośnie przede wszystkim współczynnik energii życiowej, a nie mocy magicznej. Co istotne, poziom postaci rośnie dość szybko.
Śmierć postaci jest kłopotliwa. Wraz z przebiegiem rozgrywki misje stają się coraz dłuższe, więc także i trudniejsze. Są one podzielone na krótkie etapy. Na początku tych jest cztery, później liczba ta rośnie. Problem tkwi w tym, że stan gry możemy zapisywać niezbyt często. Jeśli zginiemy, musimy się liczyć z tym, że w takim wypadku zabawę należy rozpocząć od nowa lub od ostatniego save’a. Niby nie jest to bardzo irytujące, ale po pewnym czasie zabijanie jednych i tych samych potworków zaczyna nużyć. Sytuację ratuje losowy generator plansz.
Nie miałem okazji przetestować multiplayera. Ogromnie żałuję, bo wykonywanie questów wspólnie z przyjaciółmi musi być naprawdę przyjemnym doświadczeniem. Co gorsza, zabrakło trybu Nintendo Wi-Fi Connection (WFC) – zaimplementowanego między innymi w Mario Kart DS, Animal Crossing, Metroid Prime Hunters – więc o pogaduszkach i wymienianiu się przedmiotami z graczami z innych krańców świata możecie zapomnieć.
Przedmioty i przeciwnicy
Zróżnicowanie przedmiotów jest niewielkie. Dzielą się one na kilka kategorii: bojowe (oręż), ochronne, magiczne (pierścienie), regenerujące oraz dodatkowe, czyli takie, które nie mogą zostać sprzedane ze względu na właściwości specjalne. Są cztery rodzaje broni. Mieczami możemy wyprowadzać ciosy szybkie, ale niezbyt potężne, natomiast młoty zadają przeciwnikom ogromne obrażenia, jednak odstępy czasu pomiędzy kolejnymi uderzeniami są znacznie dłuższe. Łuk dobrze sprawdza się w momencie, gdy toczymy bitwę z bardzo licznymi wrogami i mamy niewielkie szanse w walce kontaktowej. Podobnie jak cep bojowy, którym jesteśmy w stanie ogłuszyć kilku przeciwników naraz, a następnie oddalić się na bezpieczny obszar. Sporym utrudnieniem jest brak możności przypisania do przycisków więcej niż dwóch rodzajów broni. To już jednak wynika bardziej z budowy konsolki, aniżeli z niedbalstwa autorów gry. Dla niektórych nienajlepszą wiadomością może być fakt, że ubierając postać w cudną, połyskującą zbroję z najtwardszego stopu metalu, jej wygląd nie zmieni się w najmniejszym stopniu.
Ciekawostką są klejnoty. Możemy je nabyć u lokalnego handlarza lub zabrać jednemu z pokonanych przeciwników. Niezależnie od tego, jakiego bohatera wybierzemy, będziemy mieli możliwość wzmocnienia jego cech przy pomocy magicznych kamieni. Nie ma również przeszkód po temu, aby nadać właściwości specjalne broni.
Przeciwników jest od groma. Będziemy zmuszeni wyrżnąć w pień nietoperze, zombie, węże pustynne, karaluchy i inne robactwo, a nawet niewielkie zwierzątka-kuleczki, które wyglądają niemalże identycznie jak Kirby z gry o tym samym tytule. Aż żal mordować te niewinne stworzenia! A i one same zanadto nie starają się nam w tym przeszkadzać – sztuczna inteligencja w Children of Mana stoi na dość niskim poziomie. Od czasu do czasu przyjdzie nam stoczyć walkę z bossem. Potyczki z bossami są łatwe i nie wymagają od gracza nadmiernego wysiłku. Gdyby producent ciekawiej rozwiązał te bitwy, to może znalazłoby się zastosowanie dla ekraniku dotykowego?
Questy
Im więcej zadań pobocznych, tym rozgrywka ciekawsza. Teza ta jednak nie znajduje swego odzwierciedlenia w tej grze. Pomimo że misji jest rzeczywiście naprawdę dużo, są one przeraźliwie nudne. Questy zwykle polegają na pokonaniu wszystkich przeciwników lub odnalezieniu jakiegoś przedmiotu, co również związane jest z totalnym wyczyszczeniem danego obszaru z wszelakiego plugastwa. Przez pewien czas nawet taki rodzaj zabawy sprawia nam przyjemność, ale z upływem godzin staje się to monotonne, o czym już wielokrotnie wspominałem. Zadania główne także do najciekawszych nie należą, lecz one przynajmniej są urozmaicone poprzez dialogi, cut-scenki czy walki z bossami.
Audio-video
Zdecydowanie najmocniejszym punktem Children of Mana jest oprawa audiowizualna. Ręcznie rysowana, dwuwymiarowa grafika robi piorunujące wrażenie! O ile niewielkie modele postaci niczym nie zachwycają, to otoczenie rzuca na kolana. Każdy element został stworzony z ogromną dbałością o szczegóły. Zwłaszcza imponuje wygląd wnętrz domków. Muszę raz jeszcze napomknąć o bossach, gdyż ich wykonanie także jest bliskie perfekcji. Design oraz animacje trójgłowego potwora, z jakim stoczymy pojedynek na pustyni, zapierają dech w piersiach. Nie ma w tym cienia przesady. To trzeba zobaczyć na własne oczy!
Złego słowa nie mogę powiedzieć na temat muzyki. Spokojna, przyjemna dla ucha i rytmiczna – idealnie pasuje do cukierkowej grafiki. Szczerze przyznaję, że utworku przygrywającego w wiosce każdorazowo słucham z niekłamaną przyjemnością. Kiedy wkraczamy na teren misji, charakter muzyczki zmienia się diametralnie. Staje się szybsza, a w efekcie mniej wpadająca w ucho, ponieważ nie zwracamy na nią uwagi i koncentrujemy się na walce. I tak być powinno.
Podsumowanie
Children of Mana to gra przynajmniej niezła. Grywalna, dopracowana pod względem grafiki oraz nadająca się dla osób w każdym wieku, a zarazem mało oryginalna, mająca płytką warstwę fabularną i nieco zbyt prosta. Jak ją w takim razie ocenić? Nie można zapominać o tym, że zupełnie spartolono system rzucania czarów, w efekcie czego zniknęły różnice pomiędzy bohaterami. Mimo tej słabości, grając w produkt Next Entertainment bawiłem się całkiem nieźle i nie mogę uznać tego czasu za stracony. Miłośnikom serii „... of Mana” mogę recenzowaną pozycję z czystym sumieniem polecić. Reszcie czytelników proponuję wstrzymać się z kupnem do momentu pojawienia się gry na serwisach aukcyjnych. Lepiej kupić kartridż używany, niż potem pluć sobie w brodę, gdy okaże się, że Dzieci Many zupełnie nie przypadły nam do gustu.
Szymon „SirGoldi” Błaszczyk
PLUSY:
- świetna oprawa audiowizualna;
- mnóstwo zadań pobocznych;
- zróżnicowani przeciwnicy;
- ładne lokacje;
- w ciekawy sposób rozwiązane ulepszanie rynsztunku;
- zaleta najważniejsza – wciąga!
MINUSY:
- niektóre osoby mogą być znużone ciągłym mordowaniem setek nieprzyjaciół;
- naciągana fabuła;
- każdą postacią gra się w zasadzie tak samo;
- spartaczone i niewygodne posługiwanie się magią;
- questy z czasem robią się monotonne.