Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 6 lutego 2009, 08:14

autor: Radosław Grabowski

Burnout Paradise: The Ultimate Box - recenzja gry

Rok trzeba było czekać na Burnout Paradise w wersji dla komputerów osobistych, a osiem lat na jakąkolwiek pecetową odsłonę serii Burnout. Cierpliwość graczy została jednak wynagrodzona i to jakże hojnie.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

„Ale to podobne do FlatOut!” – okrzyk o takiej treści usłyszałem kiedyś, myszkując w pewnym sklepie pomiędzy półkami z grami. Wydał go z siebie pewien młodzieniec, który wraz z kolegą okupował stanowisko demonstracyjne konsoli PlayStation 2. Grali w Burnout Revenge i było to niechybnie pierwsze w ich życiu spotkanie z serią Burnout. Nie jest naprawdę ważne, czy byli to pecetowcy, czy konsolowcy. Istotne jest, że w temacie wyścigów z destrukcją na szeroką skalę to właśnie do cyklu Burnout cokolwiek może być podobne, a nie odwrotnie. Od 2001 roku nie ma bowiem w tej materii nic, co wyprzedza produkcje ze stajni Criterion Games. Najświeższą spośród nich jest Burnout Paradise – najlepsze, do spółki z Race Driver: GRID, wyścigi ubiegłego roku. Nie mogli się jednak o tym przekonać gracze pecetowi, ponieważ tytuł ten został oryginalnie wydany wyłącznie na konsole Xbox 360 i PlayStation 3. Jednak teraz na sklepowe półki wjeżdża Burnout Paradise: The Ultimate Box, czyli pierwsza pozycja w ośmioletniej historii marki Burnout, dostępna w wersji PC. Kamień milowy nie tylko dla serii, ale również w dziedzinie komputerowych gier wyścigowych.

Widoczek niczym w testach zderzeniowych Euro NCAP. Tylko prędkość większa.

Już ubiegłoroczna edycja była czymś wyjątkowym w ramach cyklu tworzonego przez Criterion Games. Po raz pierwszy developerzy z tego studia zdecydowali się na wprowadzenie do burnoutowego słownika pojęcia otwartego świata. Tak powstało Paradise City – wirtualne miasto o powierzchni circa 70 kilometrów kwadratowych, na której rozpościera się siatka dróg o łącznej długości 350 kilometrów. Jest tu pięć rozległych dzielnic o zróżnicowanym wyglądzie. W centrum ku niebu wznoszą się błyszczące wieżowce z metalu i szkła, w porcie wojskowym stoi ogromny lotniskowiec, a z górskich zboczy rozpościera się wspaniały widok na metropolię. Warto podkreślić, że cały ten teren jest dostępny od razu po rozpoczęciu zabawy. Jeżdżąc po ulicach, odkrywa się rozmaite konkurencje, w których można wziąć udział w dowolnej chwili i kolejności. Są tu wyścigi z innymi kierowcami, z czasem etc. Jednak zabawa na dobre zaczyna rozkręcać się dopiero w zmaganiach kaskaderskich i rywalizacji piratów drogowych. Wtedy Burnout Paradise pokazuje swoje największe atuty, wśród których prym wiodą niesamowicie widowiskowe kraksy. Seria Burnout to od ośmiu lat niekwestionowany lider, jeśli chodzi o gnącą się blachę, sypiące iskry, odpadające koła itd. Każdy wypadek pokazany jest w zwolnionym tempie i to nierzadko przy pomocy kilku różnych kamer. Do tego dołączają ciekawe sztuczki graficzne, jak chociażby charakterystyczny efekt regulującej się ostrości. Żaden screenshot tego nie odda. Trzeba zobaczyć to w ruchu przy sześćdziesięciu klatkach na sekundę.

Równie efektownie prezentuje się kolejna kluczowa zaleta gry, czyli model jazdy. Każdy Burnout to wyścigi na wskroś arcade’owe, a zatem mamy tu długie poślizgi na zakrętach, spektakularne obroty na ręcznym i prędkości rodem z pasa startowego dla odrzutowców. Dynamika jazdy jest na poziomie nieosiągalnym dla Need for Speed i podobnych pozycji. Pod względem szybkości, płynności i wywoływanych emocji w tej samej lidze może startować jeszcze tylko legendarny OutRun oraz gościnnie Zygzak McQueen z filmu Auta. Grając w Burnout Paradise, czuje się konkretną moc pod pedałem gazu – niezależnie od tego, który spośród ponad siedemdziesięciu dostępnych wozów się prowadzi. Powtórzę przy okazji to, o czym napomknąłem już w beta teście The Ultimate Box. Aby naprawdę poczuć tę całą burnoutową dynamikę, trzeba grać na padzie. Klawiatura i mysz niech dalej rządzą w FPS-ach i RTS-ach, a kierownica w produkcjach o zapędach symulacyjnych. Poza tym pad posiada zazwyczaj force feedback, więc dostarcza dodatkowych wrażeń podczas „dzwonów”. Tymczasem jedyne emocje dotyczące klawiatury i „przydzwonienia” w cokolwiek, kojarzą mi się z pewnym popularnym filmikiem internetowym o sfrustrowanym pracowniku biurowym i jego komputerze.

Asortyment bogaty jak na kryzys, a będzie jeszcze lepiej.

Doskonale znane i przez wielu znienawidzone hasło „gra wymaga połączenia z Internetem” nabiera w przypadku Burnout Paradise: The Ultimate Box interesującego wymiaru, zupełnie niezwiązanego z procedurą aktywacji produktu. Bowiem zabawa wieloosobowa za pośrednictwem globalnej sieci to przypadku dzieła Criterion Games istny majstersztyk. Rozgrywkę online’ową można rozpocząć w każdej chwili, wykonując dosłownie trzy kliknięcia. Multiplayer obsługuje maksymalnie ośmiu graczy, którzy mogą sobie dowolnie jeździć po całym obszarze Paradise City, brać udział w wyścigach, próbować swoich sił w kilkuset wyzwaniach itp. Zaimplementowany system rozmów głosowych pozwala uczestnikom zabawy sprawnie się komunikować – rzecz jasna pod warunkiem posiadania przez nich mikrofonów, najlepiej w formie headsetów. Burnout Paradise umożliwia też kontakt wizualny przy pomocy kamery internetowej. Jeśli nasz online’owy rywal ma podłączone takie urządzenie, a my skasujemy jego samochód, to zostanie do nas wysłane zdjęcie z danej chwili. Bawiąc się przez cały ubiegły rok xboksową wersją gry, zobaczyłem na burnoutowych fotkach tyle wściekłych twarzy, nieparlamentarnych gestów i innych osobliwości (szczegóły przemilczę), że już ciężko mi wyobrazić sobie, co jeszcze nowego mógłbym zobaczyć. W tym roku będę jeździć jednak także z graczami pecetowymi, więc może oni czymś mnie zaskoczą.

Gdy dwa lata temu ujawniono, że akcja gry, znanej wtedy jeszcze jako Burnout 5, ma toczyć się w mieście o nazwie Paradise City, miałem pewne przeczucia w kwestii soundtracku. Ponieważ developing odbywał się pod skrzydłami Electronic Arts, można się było spodziewać ścieżki muzycznej na wysokim poziomie. Brałem pod uwagę, że na liście utworów znajdzie się kawałek autorstwa Guns N’ Roses, zatytułowany właśnie Paradise City. Jak się okazało, zrobiono z tego motyw przewodni Burnout Paradise i zadbano, aby towarzyszyły mu inne klimatyczne dźwięki. Brzmienie zaserwowanej tu playlisty spod znaku EA Trax jest różnorodne do tego stopnia, że w ciągu chwili można przelecieć od Jane’s Addiction i LCD Soundsystem, przez Avril Lavigne, a skończyć na Vivaldim. Supermarket, ale z klasą.

Burnout Paradise: The Ultimate Box nie pojawił się wyłącznie w wersji pecetowej, ponieważ dostępny jest też dla posiadaczy X360 i PS3. A przecież te konsole mają Burnout Paradise od roku, więc po co teraz wydawać grę po raz drugi? Rzecz w tym, że nie jest to dokładnie ten sam produkt co w momencie pierwotnego debiutu.

The Ultimate Box zamyka w jednym opakowaniu sporą ewolucję, którą przeszła podstawowa edycja gry od chwili swojej premiery w styczniu 2008. Jest tu więc wszystko, co znalazło się w dwóch rozszerzeniach – m.in. dodatkowe tryby zabawy online’owej, zmieniające się pory doby oraz motocykle (pojawiające się po raz pierwszy w historii serii Burnout). Ponadto developerzy przygotowali zupełnie nowy tryb, nazwany Party i pozwalający na offline’ową rozgrywkę maksymalnie ośmiu osób przy jednym komputerze lub konsoli. Uczestnicy rywalizują na punkty w serii krótkich zadań, a zabawa dzieli się na tury. Miła imprezowa rozrywka, przystępna nawet dla mających zerowe doświadczenie w wyścigach. Po prostu świetna propozycja na trwający właśnie karnawał. The Ultimate Box zawiera również Burnout Store, czyli specjalny sklep wewnątrz gry. Posłuży on w przyszłości do pobierania kolejnych dodatków, szykowanych przez Criterion Games – zarówno płatnych, jak i darmowych. Przykładowo w najbliższych miesiącach zadebiutują trzy pakiety z nowymi samochodami, a także bonusowy obszar (Big Surf Island). Jest więc na co czekać, a przecież developerzy trzymają jeszcze parę asów w rękawie. I to z całą pewnością tych pikowych.

Nocnej jazdy motocyklem w żadnej poprzedniej części Burnout nie było.

Szczęśliwie The Ultimate Box nie podzielił losu Grand Theft Auto IV, gdyż konwersja z konsol na PC udała się wybornie. Animacja momentami okazuje się nawet płynniejsza niż w przypadku Xboksa 360 i PlayStation 3. Widać to szczególnie w zbliżeniach kraks oraz w trybie rozwałki, gdzie na ekranie pojawia się mnóstwo wozów i dochodzi do wielu jednoczesnych wypadków. The Ultimate Box w wersji dla PC i PS3 poddano pełnej polskiej lokalizacji językowej. Nie było to zbyt wielkie przedsięwzięcie, wystarczyło przetłumaczyć trochę tekstu i zatrudnić przyzwoitego lektora, potrafiącego udawać radiowego DJ-a. Polonizacja wypadła dobrze, aczkolwiek ścieżka narracji mogłaby zostać nagrana nieco głośniej, ponieważ czasami zagłusza ją ryk silników (w angielskiej wersji językowej ta niedogodność nie występuje).

Musiał minąć rok, aby posiadacze PeCetów otrzymali możliwość przekonania się, że ekipa z Criterion Games dokonała wielkiej rzeczy, wypuszczając w styczniu 2008 grę Burnout Paradise. Developerzy przez dwanaście miesięcy stale ulepszali swe dzieło i tak właśnie powstał The Ultimate Box. Obok tego tytułu nie może przejść obojętnie żaden gracz komputerowy, mieniący się fanem wyścigów. Naprawdę najmniej istotny jest tu brak licencjonowanych wozów, tuningowych body kitów oraz naklejek podnoszących moc silnika o 2,7 KM. A że samochody poruszają się bez kierowców – co z tego, skoro i tak widok jest zza auta lub z okolic przedniego zderzaka. Poza tym przy tak szybkiej rozgrywce, jaką serwuje Burnout Paradise, siedząca za kółkiem figurka byłaby ostatnim elementem dostrzeganym w ferworze jazdy. Paradise City to miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia, nie tylko dlatego, że jak śpiewał Axl Rose: „(...) tam trawa zielona i dziewczyny piękne (...)”.

Radosław „eLKaeR” Grabowski

PLUSY:

  • drogowa destrukcja na wielką skalę;
  • dynamika jazdy;
  • rozbudowany system rozgrywki online;
  • udana konwersja z konsol.

MINUSY:

  • trzeba było aż ośmiu lat, aby marka Burnout zawitała wreszcie na PC.
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

ElMundo. Ekspert 19 listopada 2010

(PC) Take me down to the Paradise City, where the grass is green and the girls are pretty! Po długim i niezwykle owocnym kontakcie z dziełem wielbionego przez wielu studia Criterion aż chce się, w myśl piosenki Guns N’ Roses, wykrzyczeć: „Tak, weź mnie! I rób to częściej!”

9.0

eJay Ekspert 25 września 2010

(PC) Pecetowego Burnouta Paradise dorwałem na Steamie w promocji za 3 Euro. Jeżeli miałbym być szczery to cieszę się, że zapłaciłem za niego tylko tyle.

5.5
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo
Recenzja gry TDU: Solar Crown. Cud nie nastąpił, ale i tak pełna wersja jest o wiele lepsza niż katastrofalne demo

Recenzja gry

Wersja demo Test Drive Unlimited: Solar Crown gotowała nas na najgorsze. Z ulgą donoszę, że najgorsze nie nastąpiło. I choć TDU ma wielkie problemy, broni się na tyle, by rozpatrzeć go jako odświeżającą odskocznię od Forzy Horizon… za rok, może dwa.

Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra
Recenzja Forza Motorsport - dziś „wczesny dostęp”, jutro wielka gra

Recenzja gry

Forza Motorsport wreszcie powraca, by upomnieć się o należną jej koronę królestwa simcade’owych wyścigów. I choć potrafi poprzeć swe roszczenia wieloma mocnymi argumentami, nie jest jeszcze w pełni gotowa, by objąć władanie.

Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem
Recenzja The Crew Motorfest - hawajska Forza zjadliwa nawet z ananasem

Recenzja gry

The Crew Motorfest nawet nie próbuje udawać, że nie jest klonem Forzy Horizon. Ale – jak się okazuje – to klon całkiem niezły, oferujący sporo radości z jazdy.