Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 8 września 2005, 12:00

autor: Piotr Lewandowski

Advent Rising - recenzja gry

Samotny bohater i walka z groźnymi obcymi. Stare? Kapitalna fabuła, świetna muzyka, rewelacyjna grywalność. Taka jest na pierwszy rzut oka nowa produkcja od firmy Majesco. Bez wątpienia warto jej skosztować. Ale...

Recenzja powstała na bazie wersji XBOX.

Konflikt ziemian z kosmitami. Z czego to wynika, że niemal zawsze obca rasa przedstawiana jest w filmach, grach czy kinematografii jako wróg? Prawdopodobnie z naszego strachu, niewiedzy przed nieznanym, bardziej rozwiniętą cywilizacją. Już sama myśl, że to przecież oni mogą przylecieć do nas, a nie my do nich, część osób przeraża. Nic to, przecież człowiek ma na co dzień milion innych, ciekawszych rzeczy do roboty, niż zaprzątanie sobie głowy takimi sprawami. Jeśli chodzi o obcych, to, jeśli ich nadal nie ma, można po raz kolejny stworzyć nową historię udziałem alienów. Po czym, co oczywiste, zaprzęgnąć ją na przykład do gry komputerowej. Tak moi drodzy powstał Advent Rising.

Patrząc obiektywnie, w obecnych czasach ogromnie trudno wyczarować coś nowego. Szczególnie razi kinowy świat, gdzie każda nowość jest potem plagiatowana w wielu innych produkcjach. Weźmy taki efekt zwolnienia czasu z ogromnie popularnej serii Matrix. W ilu filmach i grach już to było? Niestety, coraz mniej jest na rynku wizjonerów i firm stawiających na coś oryginalnego. Producenci po prostu boją się porażki, wydają więc kolejny sequel i gotówka sama leci im do kieszeni. Na szczęście, świat jeszcze nie umarł, prawdziwi gracze także jeszcze żyją. Póki co trzyma się Nintendo, Konami, Square i kilka innych gigantów. Wielcy mają w swoich zespołach takie osobistości jak panowie Myiamoto czy Kojima, nie powinno być więc tak źle. Są jeszcze mniej znane firmy, które także starają się coś osiągnąć i przynajmniej na początku, szukają sukcesu w produkcjach mniej standardowych. Jedną z nich jest Majesco, znana graczom z tytułu Psychonauts. Gierka, mimo że bardzo dobra, wielkiej kariery nie zrobiła. Może zawiniła oprawa, może specyficzny klimat. Ciężko oceniać. Z Advent Rising może być jednak inaczej. Przynajmniej jak na razie, wszystkie znaki na ziemi i niebie na to wskazują.

Eksterminacja obcych w praktyce.

Przed chwilą wspomniałem o plagiatach w branży gier i kinematografii. Advent Rising zapożycza również sporo z innych produkcji, jednak robi to na tyle umiejętnie, że nic z tego nie razi, a wydaje się być integralna częścią produkcji. W każdym razie, wypada zacząć od początku.

Przygotowanie kolejnej historii o obcych to wcale nie taka prosta sprawa. W kwestii fabuły ciężko będzie Majesco pobić takie hity jak obie części Halo. Po prostu część gier wbija się na zawsze do głowy gracza i nie za bardzo chce z niej wyjść. Wszystko, co podobne do prekursora, razi czy wywołuje wręcz obrzydzenie. Na szczęście Advent Rising to nie Halo. Cech wspólnych troszkę jest, choćby wręcz kapitalna fabuła. Może ktoś z Was kojarzy legendę fantastyki, czyli Orsona Scotta Carda. Autor zadebiutował na rynku opowiadaniem Gra Endera. Ono po czasie przekształciło się w bardzo popularną serię, która do dziś cieszy się uznaniem na całym świecie. Bohaterem jest tytułowy Ender Wiggin, który posiada moce podobne bohaterom komiksów. Dzięki nim sprawnie radzi sobie z eksterminacją obcych.

Fabuła w Advent Rising jest autorstwa właśnie pana Carda. Główny bohater w grze przypomina Endera, jest też dość sporo odwołań do książkowych motywów. Co z tego – to nie przeszkadza. Powiem Wam tyle: tak kapitalnej opowieści dawno w grach nie było!

Motywem opowieści jest konflikt ludzi z obcymi. Na początku wszystko wygląda spokojnie i rozgrywa się wyłącznie na szczeblu dyplomatycznym. Ty, bohater o imieniu Gedeon, masz za zadanie pilotować wahadłowiec z ambasadorem na pokładzie. Zadanie stojące przed Wami jest na pozór proste i fascynujące – poznać osobiście przybyszów z odległego kosmosu. Oni niestety nie czekają na nas z chlebem i winem, tylko mają w zanadrzu coś z ich punktu widzenia zdecydowanie ciekawszego – inwazję, a jakże. Na dodatek okazuje się, że obcy mają niemal wszystko zapięte na ostatni guzik i w ekspresowym tempie zaczyna przechodzić od słów do czynów. Zaraz ktoś z Was powie – stare, ile razy można serwować nam podobne opowieści. Widać, można, jeśli jest się autorem czegoś tak wspaniałego.

Grafika często zachwyca.

Szczegółów zdradzać nie mam zamiaru, recenzja to nie spoiler i część osób niecnego postępku mogłaby mi nie wybaczyć. Opowieść w tej grze nadaje się na świetny film, nadaje się na dobrą książkę. Jest doprawdy fascynująca. Łączy w sobie, czy też porusza, aspekty celu istnienia, śmierci czy narodzin. Zaskakuje kapitalnymi dialogami, masą filmowych zagrań, jest niezwykła, chwyta za serce i nie pozwala oderwać się od konsoli. Gracz jest świadkiem narodzin i przyjaźni, ogromu zagłady czy tak codziennych zjawisk, jak trwanie i przemijanie. Czasami człowiek ma ochotę chwycić za pada i powiedzieć wszystkim wątpiącym w fenomen gier – masz, skosztuj czegoś nowego i pięknego. Chyba, że się boisz, może stąd te liczne krytyczne dewiacje pod adresem naszego sposobu na oderwanie się od (często znacznie mniej ciekawej) rzeczywistości. Ucieczka jak w alkoholizm czy narkomanię? Co mnie to obchodzi, ważne, że działa i w nadmiarze nie szkodzi zdrowiu. Czy ja nie wychodzę za daleko? Mniejsza z tym, choć zobaczcie ten tytuł. Taki nałóg jak gry przecież groźny nie jest.

Tommy Tallarico, znacie tego pana? Kolejna legenda odpowiedzialna za pracę na naszym tytułem. Jego zadanie to oprawa muzyczna produkcji. Wystarczy powiedzieć, że wyszło mu wszystko znakomicie i obok fabuły, właśnie muzyka potrafi chwilami wręcz zachwycić. Jest filmowa, pompatyczna, przypomina troszkę tę z Halo. Jednak, nie można odebrać jej własnej siły, oryginalności i tego, że po prostu jest cholernie dobra. Eksterminacja obcych z czymś takim w tle? Paluszki lizać!

Sama gra, uspokajam, to nie kolejny fpp. Wszystko przedstawione jest z perspektywy trzeciej osoby i przypomina połączenie Soul Reavera z Maxem Paynem. Głupie? Nic z tych rzeczy! Walka ze Seekerami (tak zwą się obce paskudniki) daje sporo satysfakcji, choć nie do końca. Bohater dysponuje pokaźnym arsenałem i umiejętnościami, które z czasem stają się coraz większe. Można sobie postrzelać do woli, rzucić jakiś granat czy przedmiot, zwolnić sobie czas, aktywować pole siłowe – jest młodzieżowo. Ba, człowiek gra nawet tylko po to, aby zobaczyć, jak potoczy się fabuła. Nie, nudno nie jest, bowiem w walce mamy sporo możliwości i tutaj leży główna siła grywalności Advent Rising. Wpadam do pomieszczenia, włączam zwolnienie czasu i jazda. Coś jak F.E.A.R. w wydaniu tpp. W każdym razie „och jak przyjemnie kołysać się wśród fal”. Tak, power ta gierka ma spory. Dlaczego tylko spory?

Jeden z pojazdów dostępnych w grze.

Do tej chwili dałbym temu tytułowi pewnie niemal maksymalną ocenę. Nie mogę tego jednak zrobić. Po prostu, czego bym nie napisał, uwaga – już jako fan tej gry, programiści po prostu dali ciała. Grafika jest bardzo dobra, ma swój klimat. Lokacje często zachwycają ogromem i rozmachem przygotowania. Są także fajne efekty świetlne. Minusy są jednak dwa; czasami gra chrupie niemiłosiernie, poza tym tylu baboli w grze nie widziałem od bardzo dawna. Po prostu jest mi w tej chwili strasznie przykro, bowiem nie mam pojęcia, jakim cudem tak niezoptymalizowana gra trafiła na konsolę. Gdy na ekranie pojawi się kilku przeciwników, robi się po prostu strasznie. Człowiek ma ochotę rzucić padem o ścianę. Co z tego, że rozgrywka jest super, jeśli ja nawet nie mogę poprawnie wycelować? Animacja rwie zbyt często. Co ja mam zrobić? To nie PC, nie zmniejszę jakości detali, nie zjadę z rozdzielczością. Ech... Dajmy na to, że jakimś cudem powybijam tałatajstwo i będę grał dalej. Widzę przed sobą pojazd (tak, tak, można ich używać), po czym wsiadam do niego i rozpoczynam wycieczkę. Wpadam znienacka na jakąś ścianę, a ta działa jak rzep – już nie wyjadę. Nic to, czas na dalsze atrakcje. Czasami przeciwnik wyskoczy nie wiadomo skąd tuż przed samym nosem. Można tak wymieniać i wymieniać. Kurcze, jaka ogromna szkoda! A mogło być tak cudownie. Nawet sterowanie jest bardzo dobre, tylko ten nieszczęsny kod gry.

Jest jednak w tej grze wiele momentów, w których pracuje poprawnie. Animacja jest płynna, z głośników płynie świetna muzyka wraz z bardzo dobrymi efektami do towarzystwa. Na ekranie telewizora widnieje małe dzieło sztuki. W takiej chwili grywalność tego tytułu jest przeogromna, można się tylko zachwycać. Po kilku chwilach już jesteśmy dalej i animacja zaczyna się rwać lub trafimy na jakiś błąd. Powiem Wam szczerze, że mam spory kłopot, jak sprawiedliwie tę grę ocenić. Z jednej strony wypada nie więcej 7/10. Po prostu jakieś 30 procent zabawy to walka z kodem gry. Jednak może ktoś popatrzy na ocenę i pomyśli, że to po prostu tylko kolejna dobra gra na Xboxa. Ja jednak twierdzę, że ten Advent Rising to coś więcej i chciałbym, aby każdy gracz mógł pobawić się tym tytułem, choć z godzinkę. Dlatego też wystawiam osiem i basta. Po cichu liczę, że Advent przeniesiony na komputery PC jest lepszy. Przeciętny blaszak spokojnie ten tytuł udźwignie, to raz. Autorzy gry być może jakimś patchem usuną błędy, to dwa. Pięknie by było, doprawdy pięknie.

Kolejny wspaniały widok w grze.

Jeśli tak się nie stanie, chcąc nie chcąc zostaliśmy skazani na tytuł w takiej a nie innej postaci. Nie wiem, czy to będzie w takim przypadku dobrze, czy źle. Majesco już zapowiedziało kolejne dwie części tej przygody. Jest to bowiem trylogia. Miejmy nadzieje, że już druga część gry zostanie lepiej dopracowana i za jakiś czas wystawię moje 10/10. Z drugiej strony, to każda pierwsza część ma w sobie najwięcej siły i świeżości. Na podstawie pierwszych części gier rodzą się legendy i kasowe serie, na których twórcy gry zarabiają miliony dolarów. Advent Rising ma nikłe szanse na stanie się tytułem, o którym zawsze będziemy pamiętać. To po prostu kapitalna gra z równie kapitalną ilością niedoróbek.

Piotr „Bandit” Lewandowski

PLUSY:

  • fabuła;
  • muzyka;
  • dźwięk;
  • grafika;
  • grywalność.

MINUSY:

  • rwąca animacja;
  • liczne błędy.
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!