[ZOBACZ MEMY]. Jak internetowa twórczość rządzi branżą gier
Zwiastuny? Pokazy prasowe? Zapomnijcie o tym: dziś w branży gier wideo wygrywa ten, kto spodoba się internautom. W świecie interaktywnej rozrywki memy mogą być dla deweloperów zarówno przepustką na salony, jak i gwoździem do trumny.
Spis treści
Pierwsze miesiące rozprzestrzeniania się koronawirusa były dziwaczne dla świata interaktywnej rozrywki – i to nie tylko ze względu na natłok opóźnień i przekładanych imprez. Po prostu z nagła największymi hitami okazywały się produkcje o niższych budżetach, czasem zyskujące na popularności kilkanaście miesięcy po premierze. Chociażby takie Fall Guys czy Among Us – o imponującym popycie na te tytuły niewątpliwie zadecydował aspekt towarzyski, tak pożądany u tych, których pandemia pozbawiła życia społecznego. Ale nierozważnie byłoby ignorować inny czynnik, który również odpowiada za niespodziewaną eksplozję wzrostu zainteresowania tymi grami: fakt, że przez długi czas nie można było przejść w sieci pięciu kroków bez potknięcia się o związanego z nimi mema.
Wiedziałem, co oznacza „być sus” i „ventować” na długo, zanim sam spróbowałem swoich sił jako impostor w Among Us, poznałem też dokładnie anatomię postaci z Fall Guys przed wzięciem udziału w pierwszym turnieju. Nie szukałem informacji na temat tych produkcji, początkowo nawet uważałem ich ciągłą obecność w mediach społecznościowych za jakiś błąd w symulacji – na półkach sklepowych dopiero co wylądowało The Last of Us: Part II i Ghost of Tsushima, tymczasem ja widziałem wyłącznie śmieszne stworki, spychające się z platform albo wyrzucające wzajemnie w przestrzeń kosmiczną.
Oczywiście z perspektywy czasu nietrudno zrozumieć, dlaczego o tych dwóch małych produkcjach mówiło się więcej. The Last of Us: Part II i Ghost of Tsushima mogły mieć za sobą kinowe zwiastuny, reklamy na wszystkich branżowych stronach oraz miliony wpompowane w marketing, ale za Fall Guys i Among Us stały memy.
Krótka historia memów
Czym jest mem internetowy? Jeszcze kilka lat temu odpowiedź byłaby prosta: to obrazek ze śmiesznym podpisem, przekazującym – w zależności od grafiki – pewną ideę. Coś w stylu kaczki dającej dobre (lub złe) rady albo Bad Luck Briana. Teraz jednak memem może być tak naprawdę każdy element internetowej twórczości, który da się łatwo przerobić i rozpowszechnić. Memami mogą być więc filmiki z pogrzebowymi tancerzami z Ghany, pojedyncze posty na Twitterze, pasty przerabiające nowotestamentowe przypowieści na przygody polskiej reprezentacji na tegorocznych mistrzostwach Europy, a nawet konkretna konstrukcja zdania. Stąd też w tym tekście, dla ułatwienia, określamy tym mianem praktycznie wszelkie elementy twórczości internautów, które da się łatwo zreplikować, które mają wspólne cechy i które rozpowszechniają się w wiralowy sposób. To szeroka definicja, fakt – ale to już nie nasza wina, że zjawisko tak się rozrosło.
Na długo, zanim słowo to zaczęło kojarzyć się z obrazkiem z zabawnym podpisem, hanuszką czy filmikiem z podkładem z muzyką z Titanica graną na flecie, oznaczało najmniejszą jednostkę informacji kulturowej. Jak twierdzi twórca tego pojęcia, jak i całej memetyki, Brytyjczyk Richard Dawkins – ewolucjonista równie wybitny, co nieznośny – memy, będące na przykład ideami, rozwijają się poprzez naśladownictwo i rozprzestrzeniają niczym wirusy.
Nietrudno dostrzec tu podobieństwo do memów internetowych. Też liczą na to, że zagnieżdżą się w czyimś umyśle, że ktoś podchwyci i rozwinie ich koncepcję, że będą trafiać do tak wielkiej liczby odbiorców, aż w końcu ich znajomość stanie się uniwersalna. Uniwersalna do tego stopnia, że dziś, kiedy tylko oglądam wideo z kimś na deskorolce i słyszę w tle intro do utworu Roundabout zespołu Yes, mentalnie szykuję się na widok skręconych kostek – mimo że te rzeczy nie mają ze sobą nic wspólnego. Memy potrafią tworzyć absurdalne połączenia w naszych umysłach, budować wspólną platformę do komunikacji, wpływać na język, którego używamy. Dla marketingowców to narzędzie z najskrytszych marzeń.