Poziom trudności rozpoczyna się od trybu hardcore. Czy ultra realistyczne symulatory to jeszcze gry?
Spis treści
Poziom trudności rozpoczyna się od trybu hardcore
Jak widać, ogólny schemat grania, czy to jako wielki rycerz z mieczem, czy pilot samolotu bojowego, jest dość podobny. I tu, i tu wykonujemy pewne zadanie z dość dużą porcją emocji w jego kulminacyjnym momencie, z różnymi opcjami ataku i uników. Główna różnica polega na tym, że realistyczny symulator to takie Dark Souls na dzień dobry – czuć, że wszystko działa tu na najwyższym poziomie trudności. Nie można też zasiąść do niego z marszu i „wymasterować” wszystkiego metodą prób i błędów.
Tutaj naprawdę trzeba przeznaczyć trochę czasu na przejrzenie instrukcji, obejrzenie poradników oraz na misje instruktażowe. Jak w każdym przypadku jednak – im bardziej fascynuje nas jakiś temat, tym bardziej ta nauka jest przyjemna i szybka. Dużo zależy też od modelu konkretnego samolotu. Te starszego typu, bez ekranów wielofunkcyjnych i z kabiną opisaną cyrylicą, na pewno okażą się większym wyzwaniem niż całkiem przyjazne, nowoczesne maszyny amerykańskich sił powietrznych.
Nie takie latanie straszne...
Widok kilkusetstronicowej instrukcji i kabiny, w której można kliknąć każdy możliwy przełącznik, a start samolotu wymaga kilku minut aktywacji szeregu kolejnych systemów, może być na początku nieco przytłaczający. Tak naprawdę jednak opanowanie wszystkiego od razu nie jest ani potrzebne, ani nawet wskazane.
W zupełności wystarczy skupić się na obsłudze systemów broni oraz na podstawach nawigacji, by z sukcesem zaliczać pierwsze loty bojowe. Do reszty dojdziemy z czasem. Wszystkie te informacje o hardcorowym poziomie trudności dotyczą oczywiście wspomnianych na początku samolotów „high fidelity", bo sterowania uproszczonymi modelami da się nauczyć stosunkowo szybko. W każdym przypadku za to przyda się dobry joystick ze skrętną osią i grzybkiem, a najlepiej od razu z dodatkową przepustnicą HOTAS.
Podniebny balet wciąż urzeka
W zamian za poświęcony trud i czas symulator samolotu bojowego zapewnia nieco bardziej finezyjną formę bitwy na ekranie komputera. Taką trochę jak miecz świetlny przy blasterze – na miarę bardziej cywilizowanych czasów. Trudno odmówić walce powietrznej jej specyficznego uroku – pełnego niezwykłej gracji i dostojności, z tymi smukłymi maszynami i białymi wstęgami po pociskach na tle sielankowego nieba. Z kolei lecący nisko, pękaty, obwieszony bombami A-10, pozostawiający za sobą gąszcz płomieni i wraków, to obraz czystej mocy i potęgi. Oglądanie misji po jej wykonaniu z kamer zewnętrznych często jest równie ciekawe i wciągające jak branie udziału w samej akcji! Dla takich chwil warto trochę przysiąść, by opanować podstawy oznaczania celu laserem oraz szukania wrogich samolotów na radarze.
Jedyne, czego brakuje symulatorom współczesnych maszyn (a w zasadzie symulatorowi, bo modularny Digital Combat Simulator nie ma konkurencji), to tej wspomnianej wcześniej otoczki dodającej klimatu. Przydałyby się ciekawe losowe skrypty, easter eggi, trofea, dodatki z sekwencjami pomiędzy samymi misjami. To prawda, że większość z tych rzeczy przestaje mieć po pewnym czasie znaczenie, zwłaszcza w grze, przy której spędza się lata, ale gracze też raczej tęsknią za takimi detalami, co widać chociażby w zawartości udostępnianej przez społeczność skupioną wokół DCS. Znajdziemy tu wyjątkowe skiny na samoloty, pomysłowe misje z edytora z autorskimi dialogami między załogami czy ponad godzinny airshow nad tłumem zgromadzonych na lotnisku cywili, gdzie gracze w kooperacji kręcą akrobacje, puszczając kolorowy dym z końcówek skrzydeł.
Modern Air Combat raczej na pewno nie wróci już do tych małych, klimatycznych szczegółów, niewątpliwie jednak może być atrakcyjną pozycją, by w miarę bezboleśnie, bez długiej nauki, zacząć tego typu przygodę lub powrócić do świata starć lotniczych. Do świata gier, który fascynował kiedyś – i do dziś nic nie stracił ze swojej „miodności”!