autor: Marcin Cisowski
Władca Pierścieni: Powrót Króla - recenzja filmu
Bardzo dobrze, że już teraz możemy przez to wszystko przygotować się na „Powrót Króla”, gdyż Peter Jackson ostatnio w jednym z wywiadów powiedział: „Nie chcę mówić, co się stanie na końcu, ale będzie to niewiarygodnie smutne”.
Bardzo dobrze, że już teraz możemy przez to wszystko przygotować się na „Powrót Króla”, gdyż Peter Jackson ostatnio w jednym z wywiadów powiedział: „Nie chcę mówić, co się stanie na końcu, ale będzie to niewiarygodnie smutne”.
Zacytowana wyżej myśl była jedną z ostatnich w zeszłorocznej recenzji „Dwóch Wież” mojego autorstwa. Już wtedy reżyser sugerował co dla niego stanowi o sile trzeciej części trylogii. Przez ostatni rok, co jakiś czas wypływały na fale internetowego oceanu coraz to nowe wypowiedzi aktorów, członków ekipy realizatorskiej i producentów. Każde z nich, bez wyjątku, podkreślało emocjonalny aspekt finalnej części „Władcy Pierścieni”. Liv Tyler grająca Arwenę powiedziała:
„Płakałam przez całą ostatnią godzinę. Płakałam i płakałam. Film naprawdę budzi emocje”.
Te wypowiedzi potwierdzały tylko co jest w opowiadanej historii najważniejsze. Utwierdzały w przekonaniu, że to nie wielkie bitwy z udziałem tysięcy zbrojnych będą kwintesencją obrazu, ale równie wielka, wewnętrzna batalia jednostki.
Z bagażem przemyśleń, oczekiwań i niepokojów wyruszyłem na trzecią, ostatnią już zagraniczną wyprawę. „Drużynę Pierścienia” dane mi było obejrzeć po raz pierwszy w Czechach, „Dwie Wieże” to z kolei pokaz premierowy w Gerlitz w Niemczech. Na miejsce tegorocznego pokazu został wybrany Wiedeń. W recenzji sprzed roku zadawałem sobie pytanie:
Czy warto pokonywać te kilkaset kilometrów do obcego kraju dla trzech godzin w kinie?