Venom nie musi być dla dorosłych, żeby się obronić. Prawie żaden film nie musi
Jeżeli boli Cię fakt, że Venom 2: Let There Be Carnage nie otrzymał kategorii R, i uzależniasz swoje filmowe preferencje od tego, jaką literką oznaczone zostało dane dzieło, to zapraszam do przeczytania tego tekstu. Powiem Ci, co robisz źle.
My, konsumenci szeroko pojętej popkultury, pochłaniamy monstrualne ilości filmów, seriali, komiksów i gier. Większość z nas potrafi więc jasno określić swój gust czy też po prostu zdecydować, co chce obejrzeć lub przeczytać danego wieczora. Niektórzy ubóstwiają filmy grozy rzeczywiście przyprawiające o gęsią skórkę, innym wystarczą horrory klasy B wywołujące salwy śmiechu. Jedni chcą obserwować „epickie” superbohaterskie widowiska, a drudzy muszą doznać katharsis przy którymś ze skandynawskich dramatów Ingmara Bergmana.
Co chcę powiedzieć przez ten jakże ogólnikowy wstęp? Ano przede wszystkim to, że przywiązujemy się najbardziej do pewnych schematów opowieści, konkretnych gatunków czy konwencji, a także stylistyk oraz estetyk. Nigdy nie słyszałem, by któryś z moich kumpli czy nowo poznanych kompanów przy piwie w barze swoje popkulturowe sympatie uzależniał od tego, ile w danym dziele padnie wulgaryzmów i jak wiele krwi zostanie przelanej przez bohaterów (nie wspominając o latających gdzieś w tle kończynach). Dlaczego więc, do cholery, mamy tak wielkiego fioła na punkcie kategorii wiekowych segregujących poziom brutalności słownej i fizycznej?
Wydaje mi się, że to pytanie jest zasadne zwłaszcza teraz, kiedy lada chwila w kinach wyląduje drugi Venom. Stosunkowo niedawno Sony Pictures przyznało swojemu dziełu kategorię PG-13 (materiał nieodpowiedni dla dzieci poniżej 13. roku życia), czym tak naprawdę sprowadziło na siebie gniew wielu potencjalnych odbiorców. Bo spójrzcie chociażby na reakcje pod naszym informującym o tym newsem.
Pojawiły się wśród ludzi całkiem spore obawy. A to przed tym, że Venom znowu zostanie ugrzeczniony, mimo że to tak przerażająca i mroczna postać, a to przed tym, że twórcy chcą nakręcić bezpieczny blockbuster pod publiczkę bez cienia charakteru (tak jakby pierwsza część nie była wyjęta z generatora wakacyjnych hollywoodzkich „wysokobudżetówek”).
I choć ja również obawiam się, że Let There Be Carnage może mnie zanudzić na śmierć, co zdają się sugerować byle jakie trailery i robione na chybcika plakaty (choć casus marvelowskiego Shanga-Chi pokazał, że kiepska kampania marketingowa nie świadczy o finalnej jakości filmu), tak na pewno nie uważam, iż winę za taki stan rzeczy będzie ponosić brak tej jakże nobilitującej „erki”.
Bo przecież nie szata zdobi człowieka... znaczy – nie kategoria wiekowa określa tekst kultury. Jej zadaniem jest przede wszystkim wskazanie, dla kogo głównie przeznaczony został dany film. Poza tym proces stojący za jej przyznawaniem nie ma żadnego podtekstu moralnego. Co to, to nie. To zwykły kapitalistyczny wytwór. Mocno ugrzeczniona i nieco zbędna pozostałość po pochodzącym z czasów wielkiego kryzysu gospodarczego kodeksie Haysa, przez który cenzura była nawet niekiedy zmuszona liczyć, ile trwa w filmie dany pocałunek, by sprawdzić, czy nie powinien on zostać z niego wycięty.
Dziś trudno odbierać kategorie wiekowe jako odgórne ograniczenia. Nie mamy też jednak żadnego powodu, by traktować je jako świadectwo pewnej wartości artystycznej danego dzieła. Jakie to bowiem debiutujące w ostatnich latach obrazy kinowe reklamowały się literką R?
W wakacje premierę miał Legion samobójców Jamesa Gunna. Reżyser od samego początku obiecywał sporo flaków na ekranie i te rzeczywiście się tam pojawiły – nawet w postaci środków stylistycznych (napisy początkowe układane z wnętrzności zmarłych tragicznie bohaterów). Tu brutalność odgrywa naprawdę sporą rolę, odwołując się tym samym do komiksowego oryginału – ugrzecznioną wersję wyobrazić można sobie jednak dość łatwo. Wystarczy wspomnieć film Ayera sprzed paru lat.
Jest też oczywiście Deadpool, czyli film stanowiący żart. Łamanie czwartej ściany następuje tu co chwilę, z ust tytułowego bohatera pada wiele wulgarnych one-linerów, a rozcinanie ciał na pół funkcjonuje w tym przypadku raczej jako element slapstickowego humoru niż próba zszokowania widza. Po raz kolejny jednak mówimy o filmie czerpiącym pewne wzorce z materiału źródłowego – nikt tu nie sili się na kontrowersje dla czczej pokazówki. Chęć zabawy konwencją kina superbohaterskiego odgrywa w Deadpoolu kluczową rolę.
Na sam koniec posłużę się przykładem dość nieszablonowym – i to nie tylko dlatego, że nie odniosę się do filmów z kategorią R. Chciałbym bowiem cofnąć się hen, hen, do czasów kina niemego, a konkretnie do okresu funkcjonowania pewnego nurtu artystycznego, który odnalazł swoje odzwierciedlenie także na taśmie filmowej – ekspresjonizmu niemieckiego. W latach 20. i 30. XX wieku tworzono bowiem prawdziwie przerażające i trzymające w napięciu filmy grozy. Te jednak – również ze względu na pewne ograniczenia technologiczne – nie uciekały się do pustej brutalności czy gore’u. Bazowały na zabawie światłem i cieniem, kostiumach, charakteryzacji oraz teatralnej grze aktorskiej. Zapisały się w historii kina na zawsze i do dziś funkcjonują jako relikty X muzy.
Poza tym bądźmy szczerzy. Czytam te komiksy o Venomie od lat 90. (ach, pamiętne „marvele” wydawnictwa TM-Semic) i owszem, trochę krwi oraz przemocy się w nich pojawiało, ilekroć Eddie Brock wpadał z pasożytem z wizytą do Pająka (i później w solowych seriach), ale naprawdę okrutne sceny rzezi były raczej sugerowane niż pokazane, nawet w kultowym, kochanym paździerzu Maximum Carnage, gdzie Cletus Kassady wraz z patologiczną rodzinką zastępczą postanowił zmasakrować Nowy Jork. Pewnie, mroczniejsze i mocniejsze historie o Venomie też się zdarzały, zazwyczaj w imprintach w stylu Marvel Knights, ale przez większość czasu ten antybohater spokojnie operował w obrębie kategorii PG-13. Zagrywki najbardziej gore, w stylu odgryzanych głów, tylko sugerowano albo okazywały się sadystycznym żartem rzuconym, by zastraszyć przeciwnika.
Hubert Sosnowski
Ani Nosferatu, ani Zmęczona śmierć nie muszą więc mieć przylepionej „erki”, aby stać się wartościowymi dziełami dla dojrzałych widzów. W tym sensie nie różnią się nawet od Deadpoola oraz Legionu samobójców, czyli obrazów o przede wszystkim ściśle określonej konwencji, będących dla dorosłych tylko od strony czysto... prawnej, ustawowej, niemającej za wiele wspólnego z magią audiowizualnego doświadczenia. To nigdy nie powinno być kategoryzowane, nigdy też nie powinno stać się ofiarą oczekiwań czy roszczeń. Dlatego też nie mówcie po seansie Venoma 2, że wszystko zepsuło to głupie PG-13. Bo to by była nieprawda. Wszystko, przy założeniu, że film okaże się porażką, zepsuli twórcy. Nikt inny. A już na pewno nie cenzorzy bawiący się w przylepianie literek symbolizujących mniej lub bardziej drastyczne treści.
O AUTORZE
Cześć, jestem Karol. Lubię filmy i dla dorosłych, i dla dzieci. I dla fanów popcornu, i dla miłośników arthouse’u. I dla niepoprawnych romantyków, i dla skończonych nihilistów. I dla pieniędzy, i dla chęci powiedzenia czegoś o życiu. Wszystko to lubię. Bez wyjątku.