Uwe Boll - czarodziej kinematografii
Trudno zaprzeczyć, że Uwe Boll zrobił w ciągu kilku ostatnich lat oszałamiającą karierę. Niestety, wielu graczom oglądającym wypociny niemieckiego reżysera daleko do oddawania pokłonów na jego cześć. I doprawdy, trudno im się dziwić...
Już po kilkudziesięciu minutach poszukiwań materiałów do poniższego artykułu, złapałem się za głowę. W ciągu dwóch ostatnich lat, Uwe Boll przysporzył sobie ogromną liczbę wrogów, a krytyczne wypowiedzi ciągną się za nim jak nieuleczalna choroba. Mimo to niemiecki reżyser ma wszystkich przeciwników głęboko gdzieś i konsekwentnie uprawia swoje poletko.
Uwe Boll
W czerwcu ubiegłego roku skończył czterdzieści lat. W ciągu tego okresu dorobił się kilku fakultetów i oficjalnie posługuje się tytułem doktora, co bez trudu można sprawdzić na stronach internetowych, poświęconych którejkolwiek z jego ostatnich produkcji filmowych. Karierę naukową rozpoczął od reżyserii, którą studiował w Monachium i Wiedniu. Oprócz tego Uwe Boll brał się za literaturę, filmoznawstwo i ekonomię. Z tego ostatniego kierunku Niemiec wyniósł zdecydowanie najwięcej. Filmów wszak kręcić nie potrafi, ale kombinować pieniądze na swoje kolejne hity, owszem.
Kamerą zainteresował się będąc dzieckiem. W swojej oszczędnej nocie biograficznej wspomina, że zanim poszedł na studia, nakręcił kilka krótkich filmów. Hobby szybko przerodziło się w prawdziwą pasję. Kilkunastoletni Boll zdecydował się na szkołę filmową, gdzie mógł rozwijać swój dyskusyjny talent. W 1984 nakręcił krótkometrażowy film o wymownym tytule Forest (Las). Młody Uwe zapewne nie przypuszczał wówczas, że 20 lat później będzie u szczytu popularności.
Od samego początku „kariery” reżysera, Uwe Boll koncentrował się na produkcji filmów grozy: Death (1985), The Valley of the Ancients (1986), Suicide (1989), Amoklauf (1992). Owszem, zdarzały się mu również komedie, ale generalnie Niemca ciągnęło w kierunku szeroko pojętej fantastyki. Być może właśnie dlatego, kiedy wreszcie mógł się pokazać poza granicami Niemiec, również postawił na horror. Sanctimony (2000) opowiada historię maklera giełdowego, który jest również seryjnym mordercą, pozbawiającym swoje ofiary oczu, uszu i języków. Przez kolejne dwa lata, Boll intensywnie produkował kolejne dzieła. Paradoksalnie, zarówno Blackwoods (2002), jak i Heart of America (2003) zebrały przyzwoite recenzje. Duża w tym zasługa scenarzysty, Roberta Deana Kleina, któremu udało się opowiedzieć ciekawe historie (pierwszy film to thriller psychologiczny, drugi to dramat). Uwe Boll nie miał jednak zamiaru rezygnować ze swojego ulubionego gatunku. Równolegle z Heart of America przygotowywał horror w konwencji splatter gore. Jego tytuł po dziś przeklinają niemal wszyscy fani gry, służącej filmowi za pierwowzór. Chodzi oczywiście o House of the Dead...
Uwe Boll, rozpychając się łokciami pomiędzy graczami, stał się w tym środowisku personą niezwykle popularną. Niestety, w negatywnym kontekście. Niemal każdej wieści o filmach Niemca towarzyszą złośliwe komentarze. Łatwo to zresztą sprawdzić, choćby i na naszym forum.
Reżyser pozostaje jednak niewzruszony. Z uporem godnym maniaka pozyskuje kolejne licencje i otwarcie deklaruje, że będzie na ich podstawie tworzył nowe filmy. Wspomniany wyżej House of the Dead, Alone in the Dark, rzucony w styczniu do kin BloodRayne i aktualnie produkowany Dungeon Siege. W planach na najbliższą przyszłość Postal, Far Cry, Fear Effect i Hunter: The Reckoning. Grafik jest dość napięty. Ostatni film z powyższej listy ma się ukazać już w 2008 roku.
Skąd Uwe Boll bierze na to pieniądze? Jest kilka teorii. Główny zainteresowany przyznaje, że filmy kręci dzięki licznym sponsorom i jest to chyba najbardziej logiczne rozwiązanie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, że wszystkie obrazy produkowane są przez firmę będącą własnością reżysera (Boll KG). Niemiec nie puka do dużych wytwórni, które byłyby gotowe wyłożyć kasę. Zamiast tego pozyskuje środki od licznych przyjaciół, a także osób trzecich, przyciąganych np. nazwiskami aktorów. W przeszłości mówiło się też o sumie 100 milionów dolarów, które rzekomo Boll miałby przeznaczać na produkcję filmów z własnych środków. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę budżet wszystkich obrazów, jakie już ukazały się lub ukażą się w najbliższej przyszłości.