filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 6 sierpnia 2020, 09:30

autor: Marek Jura

Umbrella Academy udowadnia, że kochamy patologiczne rodziny

Umbrella Academy – to nie miało prawa się udać. Kolejny serial superbohaterski? Podróże w czasie? Drużyna walcząca o uratowanie świata? Potężni telepaci i zwierzoludzie? A jednak serial ogląda się świetnie. Dlaczego?

Wszyscy kochamy dysfunkcyjne rodziny. Współczujemy zmagającym się z demonami przeszłości dzieciom i próbujemy zrozumieć nazbyt surowych rodziców. Netflix doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego coraz częściej wykorzystuje ten schemat do tworzenia lepszych i gorszych seriali. Umbrella Academy to pod tym względem produkcja oryginalnie nieoryginalna. Bo ta, owszem, wykorzystuje motyw superbohaterski, gra na prostych emocjach, ale jednocześnie robi to na tyle zgrabnie, że nie pozwala oderwać się od ekranu.

Drugi sezon na początku trochę ugina się pod własnymi ciężarem – poza losami wyrazistego rodzeństwa mamy tutaj zimną wojnę, kilka niechlubnych wydarzeń z historii powojennej Ameryki, podróże w czasie i przełamywanie społecznych tabu. Po kilku odcinkach, w czasie których możemy się poczuć trochę zagubieni w tym natłoku lejtmotywów, wszystko układa się w dość spójną całość. I w tym tkwi właśnie największa siła Parasolkowej Akademii. Nie mam pojęcia, jakim cudem Netflixowi się to udało, ale to naprawdę trzyma się kupy.

Dobry, szalony i martwy

W rodzinie Hargreevesów nie ma miejsca na przeciętność. I nie mówię tu wcale o supermocach rodzeństwa, które w gruncie rzeczy są tylko dodatkiem służącym za pretekst do wzbogacenia scen akcji. Mamy tutaj nadwrażliwego narkomana Klausa (genialnie odegranego przez Roberta Sheehana), próbującego ukryć poczucie chronicznej pustki pod płaszczykiem wiecznego zblazowania i ciętego dowcipu, brutalnego i cynicznego sześćdziesiąciolatka w ciele dziecka, zmagającą się z konsekwencjami rozpadu małżeństwa Allison, ślepo posłusznego ojcu Luthera, cierpiącego na kompleks bohatera samotnika Diego i borykającą się z zaniżonym poczuciem własnej wartości Vanyę.

A, jest jeszcze Ben, tyle że to akurat niespecjalnie rozbudowana pod względem psychologicznym postać. Wyróżnia go głównie to, że… jest martwy. Zdecydowana większość bohaterów jest jednak na tyle wyrazista, że ani przez chwilę nie musimy się zastanawiać, kto jest kim. Jednocześnie twórcom udaje się uniknąć przerysowania, a zachowanie balansu pomiędzy tymi dwiema skrajnościami bywa naprawdę niełatwym zadaniem.

No dobrze, ale dlaczego perypetie dysfunkcyjnej rodziny są dla nas tak atrakcyjne? Szlak, który dawno temu przetarła Rodzina Addamsów zdążył przez te wszystkie lata całkiem zarosnąć. Przez długi czas tematem znacznie częściej eksplorowanym przez mały i duży ekran byli samotni bohaterowie, mierzący się z przeciwnościami losu bez udziału rodziny czy przyjaciół (vide Rambo, Terminator, Ripley, nawet growa Lara Croft).

Więzi rodzinne – czy to biologiczne, czy psychologiczne – zaczęły stanowić o sile produkcji filmowych i seriali dopiero w XXI wieku – na polu superbohaterskim byli to X-Meni (może formalnie nie jest to rodzina, ale w praktyce Charles Xavier pełni przecież rolę ojca), ostatnio natomiast Strażnicy Galaktyki czy Runaways. Poza tym mamy też przecież Współczesną rodzinę, Synów anarchii, Nie z tego świata, itd., itp. W tym kierunku poszedł nawet thriller i horror (Bates Motel, Nawiedzony dom na wzgórzu, Locke & Key).

Teen drama – edycja dla milenialsów

Nieprzypadkowy jest w serialu również wiek głównych bohaterów. Dotychczas Netflix koncentrował się zazwyczaj na nastolatkach i ich rodzicach. Tutaj w roli najmłodszego pokolenia (pomijając córkę Allison, która jednak sprowadzona została właściwie do epizodu) mamy natomiast trzydziestolatków. W zasadzie nie zmienia to zbyt wiele – ich problemy to wciąż problemy młodych ludzi zmagających się z traumami z dzieciństwa. Po prostu przemysł filmowy (i serialowy) w końcu dostrzegł, że granica młodości zdążyła przez ostatnie kilkanaście lat znacznie się przesunąć i nie wszyscy widzowie oczekują w głównych rolach jedynie nastolatków. Cechą łączącą całe rodzeństwo jest zresztą niedojrzałość w różnych sferach życia – wszyscy oni w gruncie rzeczy nigdy nie odnaleźli się w dorosłym życiu.

Pod względem oprawy dźwiękowej Umbrella Academy to prawdziwy majstersztyk. Do grona namiętnie przeze mnie zapętlanych kawałków z pierwszego sezonu (Instambul!) dołączył niezwykle klimatyczny soundtrack z drugiego. Dawno nie słyszałem dźwięku tak sprawnie dopasowanego do obrazu. Rytmika serialu przypomina pod tym względem najlepsze filmy Guya Ritchiego – ciężko nie poddać się magii tak zmontowanego widowiska.

Wszystkie kolory szaleństwa

Pamiętacie matkę Hannah z 13 powodów? Jeżeli tak, to ciężko będzie Wam rozpoznać ją w nonszalanckiej członkini komisji naprawiającej błędy w czasoprzestrzeni. Kate Walsh olśniewa i zachwyca w roli jednego z lepiej napisanych szwarccharakterów Netflixa ostatnich lat. Kroku dorównuje jej Robert Sheehan. Jego Klaus jest zabawny, irytujący, narcystyczny i skłonny do poświęceń… Niekoniecznie w tej kolejności. Oczywiście szaleńców gra się z reguły łatwiej (jeśli ma się talent). Tyle że w rodzinie Hargreevesów jest nim w zasadzie każdy, a mimo to na pierwszy plan wysuwa się właśnie postać chłopaka uzależnionego od narkotyków, alkoholu i wszystkiego, od czego można się uzależnić. Pozostała część obsady spisuje się przyzwoicie. Może po Ellen Page spodziewałem się trochę więcej, ale to wcale nie znaczy, że gwiazda Hollywood zagrała źle – po prostu nie wyróżniała się na tle serialowego rodzeństwa.

Jeżeli spodobał Wam się pierwszy sezon Umbrella Academy, musicie obejrzeć też drugi. Scenariusz jest jeszcze lepszy, dostarcza też dużo wrażeń estetycznych. A przy okazji nie jest też głupi. Oczywiście to nie poziom Jokera, ale na tle innych produkcji tego typu wyróżnia się całkiem dojrzałym podejściem do relacji dziecka z rodzicem. Dodajmy – bardzo specyficznych dzieci. Z jeszcze bardziej specyficznym rodzicem. To po prostu trzeba zobaczyć!

Serial został stworzony na podstawie komiksu o tym samym tytule. Nie wszyscy jednak wiedzą, że wykreował go Gerard Way – założyciel i lider zespołu My Chemical Romance (wokalista odpowiadał za warstwę fabularną, rysunki stworzył natomiast Gabriel Ba). Został zresztą dzięki temu uhonorowany The Will Eisner Comic Industry Award – jedną z najbardziej prestiżowych nagród dla twórców komiksów.

O AUTORZE

Chociaż w kwestii seriali superbohaterskich niedoścignionym ideałem są dla mnie kończący się właśnie (chlip, chlip) Agenci TARCZY, to z dużym zainteresowaniem śledzę również inne produkcje. Wśród nich znajduje się Umbrella Academy. Nawet gdybym nie znał komiksowego pierwowzoru, nie mógłbym nie umieścić tego serialu w swojej topce bardzo wysoko. Nie mówiąc już nawet o liście youtubowych soundtracków. Every gal in Constantinople lives in Istanbul, not Constantinople…

Marek Jura

Marek Jura

W 2016 ukończył filologię na UAM-ie. Od tamtej pory recenzuje dla GRYOnline.pl prozę, poezję, filmy, seriale oraz gry wideo. Pierwsze kroki w branży dziennikarskiej stawiał zaś jako newsman w lokalnym brukowcu. Prowadził własną firmę – projektował, składał, testował i sprzedawał planszówki. Opublikował kilka opowiadań, a także przygotowuje swój debiutancki tom wierszy. Trenuje sporty walki. Feminista, weganin, fan ananasa na pizzy, kociarz, nie lubi Bethesdy i Amazona, lubi Lovecrafta, Agentów TARCZY, P:T, Beksińskiego, Hollow Knigt, performance, sztukę abstrakcyjną, mody do gier i pierogi.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Kto robi lepsze seriale o superbohaterach?

Marvel
35,8%
DC
18,5%
Ani jedni, ani drudzy
45,6%
Zobacz inne ankiety