filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 22 grudnia 2020, 09:30

autor: Marek Jura

The Expanse udowadnia, że ambitne SF wciąż się sprzedaje

Wśród fanów (i twórców) SF utarło się przekonanie, że albo serial jest efekciarski, miałki i dobrze się sprzedaje, albo staje się przegadaną niszową ciekawostką dla geeków. The Expanse zadaje temu twierdzeniu kłam już od kilku dobrych lat.

Ci z Was, którzy nigdy nie mieli styczności z tym serialem, pewnie zastanawiają się, o co tyle szumu. Co The Expanse ma w sobie takiego, co odróżnia to dzieło od innych podobnych produkcji? Zacznijmy od tego, że owych podobnych produkcji nie ma wcale zbyt wiele. Albo inaczej – są, ale prezentują poziom o tyle niższy, że trudno je w ogóle z The Expanse porównywać. Teoretycznie można by wspomnieć o Nightflyers, Defiance czy mającym swoje momenty Killjoys, ale seriale te rzadko oferują coś więcej niż gatunkowe klisze.

Oglądając je, ma się wrażenie, iż ich twórcy wyszli z założenia, że albo robią w miarę dobrze sprzedający się produkt dla mało wymagającego widza, albo tworzą nieopłacalne przegadane niskobudżetówki dla wąskiego grona fanów niszy. Tymczasem The Expanse pokazuje, że ambitny serial fantastycznonaukowy ma szansę odnieść sukces nie tylko artystyczny, ale i komercyjny.

The Expanse intryguje fabularnymi niuansami... również w przypadku losów własnej kontynuacji

Fabuła może się na początku wydawać zawiła, ale kiedy ogląda się serial bez dłuższych przerw, da się dość łatwo wyłapać ogólne założenia narracyjne. Mars próbuje uzyskać pełną niezależność od Ziemi. Ta jednak nie zgadza się na zerwanie dotychczasowej relacji. Pomiędzy tymi dwiema potęgami znajdują się pasiarze – mieszkańcy pasa asteroid. Z ich interesami wpływowi świata przyszłości liczą się najmniej. Stąd tylko krok do nie globalnej, a kosmicznej wojny. To tło. Zaś głównymi bohaterami pierwszego sezonu są Miller – detektyw poszukujący zaginionej dziewczyny i James Holden – kapitan statku kosmicznego, który wyrusza ze swoją załogą, by sprawdzić sygnał SOS. A to dopiero początek skomplikowanej kosmicznej intrygi i niebanalnych scen akcji.

Po świetnie ocenionych zarówno przez widzów, jak i krytyków sezonach stacja SyFy dość niespodziewanie zadecydowała o zakończeniu The Expanse po trzeciej serii. Petycja, którą wystosowali widzowie, w połączeniu ze zmasowaną akcją w mediach społecznościowych przyniosła oczekiwany rezultat – po zwrotach akcji niczym z serialu prawa do emisji przejęła platforma Amazon Prime Video. Dzięki temu The Expanse nie tylko zostało uratowane od niechybnego końca, ale też zyskało nową jakość – widoczną w długości trwania odcinków, ilości CGI czy scenografii. Wypuszczono świetnie oceniony sezon czwarty, a aktualnie trwa emisja piątego. Amazon zamówił też szósty... i na tym dobre wiadomości dla sympatyków serialu się kończą. Ten będzie bowiem najprawdopodobniej ostatecznym finałem space opery. Fani żałują, że nie zobaczą ekranizacji wszystkich tomów książkowego oryginału, ale mogą się pocieszać tym, iż ich ulubiony serial i tak zyskał życie dłuższe niż zdecydowana większość tego typu produkcji.

O tym, jak zrobić pięć seriali w jednym i zostawić miejsce na szósty

The Expanse ma pewne minusy – główny bohater bywa mdły i przynudza, zdecydowanie więcej charyzmy zdają się mieć postacie, które nigdy nie dowodziły. Poza tym akcja czasami mocno zwalnia, a niektóre odcinki wydają się przegadane. W czwartym i piątym sezonie (a przynajmniej tej jego części, którą już mogliśmy obejrzeć) wady te zostały jednak zminimalizowane. Nawet James Holden zyskał na głębi. Nie zrozumcie mnie zresztą źle – grający go Steven Strait wcale nie jest słabym aktorem. Po prostu, gdy ustawi się go w jednym rzędzie z tak charyzmatyczną załogą, wydaje się postacią znajdującą się w niewłaściwym miejscu.

Największą bolączką serialu po przejęciu go przez Amazon Prime Video jest chyba mnogość niełączących się ze sobą wątków. Rzadko się one zazębiają, sprawiając wrażenie jakby osobnych nowel, opowieści wprawdzie dziejących się w tym samym uniwersum, ale niekoniecznie dotyczących tej samej historii. Ich okazjonalne zetknięcia wydają się zresztą zabiegiem wprowadzonym na siłę, jakby twórcy w połowie kręcenia sezonu rzucali nerwowe: „Tak, pamiętamy, to wszystko jeden serial, naprawdę WCALE O TYM NIE ZAPOMNIELIŚMY!”. Być może wrażenie to zniknie po emisji dalszych odcinków. Na razie jednak odczuwam (i – zważywszy na opinie widzów – nie jestem w tym osamotniony) pewien niedosyt spójności.

Internet: Bezos traktuje trzecioplanowych bohaterów SF lepiej niż własnych pracowników

Te niedoskonałości to jednak koniec końców tylko mało widoczne ryski na obrazie The Expanse. W ostatnich latach nie powstał żaden inny serial science fiction (myślę tu o kosmicznym SF, czyli po prostu space operze) dorównujący jakością produkcji SyFy – jednocześnie atrakcyjny wizualnie, oryginalny fabularnie i prezentujący się świetnie również jako akcyjniak. Do The Expanse niektórzy fani porównują Altered Carbon, ale w serialu Netflixa zabrakło czegoś więcej niż jednej angażującej historii. Takeshi Kovacs intrygował, podobnie jak jego śledztwo, ale szybko wyczerpał swój potencjał. Twórcy zresztą poszli potem w kierunku kina akcji. W konsekwencji drugi sezon okazał się dla tej produkcji zabójczy. Historia załogi Rocinante’a po kilku latach dopiero się rozkręciła.

Zaletą The Expanse od początku był również konsekwentny styl wizualny. W pierwszych odcinkach serialu nie uświadczyliśmy wprawdzie fajerwerków, ale stonowana stylistyka i oryginalny projekt kosmicznego statku skutecznie przykryły braki finansowe. Okazało się, że wszechobecne CGI wcale nie jest potrzebne, żeby nakręcić angażujący i nierażący taniością serial science fiction. SyFy na początku chyba samo nie spodziewało się zresztą, że zrobiło taki hit. Drugi i trzeci sezon stały się już bardziej bogate w scenograficzne smaczki, ale to wciąż nie był finansowy poziom produkcji z najwyższej półki. Zmienił to dopiero Amazon, słusznie wychodząc z założenia, że skoro już wydano na sam zakup praw całkiem niemałą sumę, warto również zainwestować w jakość. Krytycy polityki Bezosa szybko to zresztą skomentowali prześmiewczymi memami – w ich opinii szef spółki bardziej dba o fikcyjnych trzecioplanowych bohaterów serialu SF niż o własnych pracowników.

Załoga to podstawa! Rocinante niczym serialowy odpowiednik Normandii

Załoga Rocinante’a jest wyrazista, ale ani przez chwilę nie wydaje się przerysowana. To bardzo ważne, bo podobny błąd często był zmorą seriali fantastycznonaukowych – uczący się poznawania emocji android, bezwzględny mięśniak i uroczy podrywacz to schematy, po które sięgali nawet twórcy kręcący całkiem oryginalne pod względem fabularnym produkcje. The Expanse udało się tych błędów uniknąć. Co więcej – serial sam wprowadził do gatunku kilku bohaterów, których konstrukcyjny szkielet był w ten czy inny sposób później gdzieś powielany. Mowa przede wszystkim o detektywie Millerze (Thomas Jane) i Avasarali (Shohreh Aghdashloo). Oboje charyzmatyczni, przyciągający przed ekran zarówno w scenach akcji, jak i kolejnych potyczkach słownych, ale jednocześnie robiący to w sposób inny niż ten, do którego przywykliśmy. Dobre oceny od widzów zbiera też zresztą postać komandora Klaesa Ashforda, ale ta kreacja nie wydaje się w tym gatunku aż tak świeża jak dwie pozostałe.

Bardzo podobają mi się porównania The Expanse do Mass Effecta. Oczywiście gry rządzą się swoimi prawami i z konieczności fabuła musi być przynajmniej w pewnym stopniu podporządkowana założeniom gatunku (zarówno RPG, jak i kosmicznej strzelanki), ale trudno nie zauważyć tu również pewnych podobieństw. Przede wszystkim obie produkcje mogą pochwalić się całkiem udanym balansem pomiędzy przemycanymi po cichu przez twórców ambitniejszymi rozważaniami a angażującą rozrywką. The Expanse jest oczywiście bardziej kameralne, więcej tu też polityki niż w przygodach Sheparda, ale koniec końców fandom obu tych dzieł w dużej mierze się pokrywa.

Dobrze, lepiej, dobrze, najlepiej, czyli rzecz o progresie The Expanse

Pierwszy sezon The Expanse został oceniony dobrze, ale nie rewelacyjnie. Widzom spodobała się formuła widowiska, jednak narzekali na nierówność i taniość, która wyzierała jeszcze z niektórych scen. W drugim sezonie SyFy, zdając sobie sprawę, jak wielu ta produkcja zyskała fanów, zwiększyło budżet, poprawiło kilka elementów narracyjnych i wprowadziło więcej wątków politycznych (co od początku było widoczne w literackim oryginale). Sprawiło to, że The Expanse zebrało jeszcze lepsze noty. W opinii krytyków trochę słabszy był sezon trzeci. Trudno się zresztą z nimi nie zgodzić – chociaż to wciąż rewelacyjne science fiction, widać już zmęczenie materiału. Poza tym zabrakło też jednego z ważnych bohaterów, którego ekranowa charyzma była jednym z najmocniejszych punktów pierwszych odcinków. Po przejęciu produkcji przez Amazona poziom jednak znów się podniósł. Czwarty sezon, podobnie jak (przynajmniej na razie) piąty, miał równie pochlebne recenzje jak drugi.

Udostępnione do tej pory odcinki pokazują, że serial nic nie stracił ze swojej wyjątkowości. Dużo tu polityki, filozoficznych dywagacji i kosmicznej akcji. A całość okraszono kilkoma scenami nieustępującymi pod względem rozmachu kinowym. I to tym z najwyższej półki. Nie zdradzając za wiele, mogę powiedzieć tylko jedno – nie zawiedziecie się. A sezon przecież dopiero się rozkręca. Przygotujcie się też jednak na smutek czy rozczarowania – nie wszystko pójdzie po myśli bohatera tej space opery.

Co dalej po The Expanse?

Rynek nie znosi próżni. Jeszcze przez jakiś czas będziemy cieszyć się nowymi odcinkami The Expanse. A potem, kiedy serialu już zabraknie, pewnie pojawi się na horyzoncie inna podobna produkcja. Niekoniecznie będzie prezentować aż tak wysoki poziom, niemniej jestem przekonany, że nisza zostanie wypełniona czymś, przynajmniej z założenia, ambitniejszym. I to wcale nie dlatego, że właściciele wielkich korporacji stali się nagle fanami gatunku, tylko z prostego powodu – jak pokazał przykład The Expanse, zwyczajnie się to opłaca.

SyFy, czyli w zasadzie SciFi Universal (ze względu na negatywne skojarzenia w języku polskim zdecydowano się w naszym kraju oficjalnie nie zmieniać nazwy), to kanał telewizyjny zajmujący się produkcją i emisją materiałów o charakterze fantastycznym (fantasy, horror i oczywiście science fiction). W USA zaczął nadawanie 24 września 1992 roku, a więc z Amerykanami jest już prawie od trzech dekad. W Polsce wystartował w grudniu 2007 roku. Złote lata tej stacji miały jednak dopiero nadejść. W ciągu ostatniej dekady SyFy pokazało między innymi 12 małp, Channel Zero, Helixa, Killjoys, Sindbada, Z Nation czy Van Helsinga. Wcześniej fanom ambitnego science fiction kanał kojarzył się przede wszystkim z Battlestar Galacticą.

Literacki oryginał to nie jedna powieść, tylko całkiem obszerny cykl. Stworzył go James S. A. Corey... a może raczej stworzyli, bo rzeczony autor to jedynie literacki pseudonim, który przybrało dwóch pisarzy – Daniel Abraham i Ty Franck. Książki napisane przez więcej niż jednego autora zazwyczaj gorzej się sprzedają, trudniej je też promować – zapewne te argumenty stały za wymyśleniem pseudonimu. Zresztą mało kto w 2011 roku, kiedy ukazało się Przebudzenie Lewiatana, sądził, że w krótkim czasie dzieło amerykańskich twórców zyska takie uznanie. Już w 2012 zostało ono nominowane do prestiżowej nagrody Hugo za najlepszą powieść (w 2020 James S. A. Corey zdobył ją w innej kategorii – za najlepszą serię wydawniczą). W tej chwili na cały cykl składa się 8 tomów, jednak już wiadomo, że ukaże się jeszcze przynajmniej jeden – jego premiera wstępnie zapowiedziana jest na przyszły rok.

O AUTORZE

Cykl uwielbiam zarówno w postaci literackiej, jak i serialowej. W książkach nie do końca trafia do mnie maniera tworzenia większości opisów, fascynuje zaś wyjątkowa konstrukcja tego świata. W serialu jest odwrotnie – skąpość w opisie uniwersum zastępują mi świetnie zrealizowane suspensy, podczas których tak naprawdę poznajemy załogę. Szukanie wad zarówno dzieł Coreya, jak i serialu SyFy / Amazon Prime Video jest jednak pewną formą sadyzmu. Bo to w końcu dwa świetne, częściowo od siebie zależne, XXI-wieczne arcydzieła space opery, na których wpływ – jestem o tym przekonany – nie pozostaną obojętne następne pokolenia widzów, twórców i krytyków. A być może nawet właścicieli wielkich stacji, którzy właśnie zauważyli, że mogą na tym naprawdę dużo zarabiać. I niech zarabiają. Przynajmniej dopóki serwować będą tak smakowite kąski jak The Expanse.

Marek Jura

Marek Jura

W 2016 ukończył filologię na UAM-ie. Od tamtej pory recenzuje dla GRYOnline.pl prozę, poezję, filmy, seriale oraz gry wideo. Pierwsze kroki w branży dziennikarskiej stawiał zaś jako newsman w lokalnym brukowcu. Prowadził własną firmę – projektował, składał, testował i sprzedawał planszówki. Opublikował kilka opowiadań, a także przygotowuje swój debiutancki tom wierszy. Trenuje sporty walki. Feminista, weganin, fan ananasa na pizzy, kociarz, nie lubi Bethesdy i Amazona, lubi Lovecrafta, Agentów TARCZY, P:T, Beksińskiego, Hollow Knigt, performance, sztukę abstrakcyjną, mody do gier i pierogi.

więcej

TWOIM ZDANIEM

SF wolę oglądać...

W wydaniu poważnym
90,9%
W lekkiej konwencji przygodowej/blockbusterowej
6,1%
W wersji na wesoło.
3%
Zobacz inne ankiety