Kolekcjonowanie i ewoluowanie postaci. Czym jest nowa gra twórców League of Legends?
Spis treści
Kolekcjonowanie i ewoluowanie postaci
Popularność Pokemonów, gier typu MOBA czy wielu mobilnych odpowiedników Star Wars: Galaxy of Heroes nie pozostawia wątpliwości. Gracze uwielbiają kolekcjonowanie postaci czy różnego rodzaju stworów. W większości gier zdobycie nowych rzadkich jednostek wymaga jednak masy czasu bądź kupowania losowych skrzynek za prawdziwą walutę. W Teamfight Tactics nowych bohaterów dostajemy co rundę, a nowe „lootboxy” nabywamy wyłącznie za zdobywane w grze monety. Nie zabrakło też mechaniki ewolucji po zebraniu trzech takich samych kopii jednostek. Prawdziwy raj dla kolekcjonerów.
Losowość, na którą mamy wpływ
Na początku Teamfight Tactics wydaje się grą całkowicie losową. Co rundę dostajemy losowych bohaterów, a walki prowadzone są automatycznie z losowymi przeciwnikami. Wystarczy jednak rozegrać dwa lub trzy mecze, żeby zdać sobie sprawę, jak ważne są podejmowane przez nas decyzje i jak duży mają wpływ na ostateczny wynik. To my decydujemy, jak zarządzamy gotówką czy jak ustawiamy wojsko. Kiedy opłaca się sprzedać jednostkę, a kiedy wydać pieniądze na zdobycie nowego poziomu. Początkujący gracz nawet z niezwykłym szczęściem nie ma tu większych szans z doświadczonym pechowcem.
Losowość, która nie boli
Jako fan gier karcianych i planszowych kilka razy próbowałem swoich sił w cyfrowych karciankach. Ostatecznie zawsze odrzucała mnie w nich zbyt duża losowość pojedynków. Co innego przegrać grę ze znajomymi, a co innego mecz rankingowy z nieznajomym z internetu – tylko dlatego, że akurat w decydującym momencie wylosował on odpowiednią kartę. W Teamfight Tactics nigdy nie odczuwam podobnej frustracji. Dlaczego? Mam kilka teorii.
Przede wszystkim pojedynki są ośmioosobowe, więc nie ma tu jednego, konkretnego przeciwnika, z którym rywalizujemy. Po jednej przegranej rundzie mamy szansę szybko wygrać kolejną, bo trafimy na słabszego rywala. Zdajemy sobie również sprawę z dużej losowości gry, więc często już zajęcie drugiego czy trzeciego miejsca można uznać za wygraną. Po przegranym meczu niejednokrotnie pojawiała mi się w głowie myśl: „Ten, który wygrał, miał zbyt dużo szczęścia, ale przynajmniej byłem lepszy od tych sześciu pozostałych”.
Zdaje się, że twórcy auto battlerów mają podobne odczucia i np. w mobilnym Auto Chessie właśnie zajęcie jednego z pierwszych trzech miejsc traktowane jest jako „wygrana dnia”. Poza tym, grając w Teamfight Tactics, większość czasu spędzamy, patrząc na swoją planszę i swoje jednostki. Nie zawsze widzimy więc to, jakie szczęście lub pecha w losowaniu ma nasz przeciwnik. A czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Losowość, która decyduje o strategii
Losowość w Teamfight Tactics w dużej mierze przyczynia się również do olbrzymiej regrywalności tego tytułu. Mimo że istnieją lepsze i gorsze kompozycje bohaterów, tak naprawdę mało opłacalną strategią jest planowanie konkretnej armii już na samym początku meczu tylko dlatego, że taka jest meta lub tak napisano w poradniku. Najlepsi gracze dostosowują swoją kompozycję do tego, jakie jednostki wylosują w początkowych rundach. Nie warto nastawiać się na armię czarodziejów, jeśli co chwilę trafiamy na świetnych rycerzy lub piratów. Dodatkowo dostępna pula czempionów jest wspólna dla wszystkich graczy. Nie opłaca się więc inwestować w konkretną klasę lub rasę, jeśli połowa naszych rywali również próbuje zbudować taką samą armię.
Wszystkie te ograniczenia sprawiają, że każda rozgrywka w Teamfight Tactics jest inna, a to, jaką przyjmiemy strategię w kolejnej grze, jest dla nas samych niespodzianką. Dzięki losowości możemy też odkryć zupełnie oryginalne kompozycje, o których sami nigdy byśmy nie pomyśleli. A co, jeśli poznamy już na wylot wszystkie postacie i synergię, przez co zabawa zacznie nas nużyć? Twórcy już zapowiedzieli kilkumiesięczne sezony, które będą różnić się dostępnymi jednostkami czy frakcjami.
Nie wymaga zręczności
Auto battlery, takie jak Teamfight Tactics, mają też jedną dużą przewagę nad grami MOBA czy sieciowymi strzelankami. Nie wymagają zręczności. Tutaj wszystko zależy od naszej wiedzy i podejmowanych decyzji, a nie precyzji czy refleksu. Tak samo dobry może być nastolatek, spędzający na graniu każdą wolną chwilę, jak i jego dziadek, dla którego Teamfight Tactics jest pierwszą grą komputerową. Nie dziwi więc fakt, że na ten tytuł przerzuciło się wielu fanów Hearthstone’a czy gier strategicznych.
Darmowość i brak mechanizmów pay-2-win
Tak jak wszystkie pozostałe auto battlery Teamfight Tactics jest zupełnie darmowe. Wystarczy zainstalować klienta LoL-a i wybrać w menu odpowiedni tryb. Oprócz tego, w odróżnieniu od licznych produkcji mobilnych z bohaterami do kolekcjonowania, tutaj nie możemy w żaden sposób ulepszyć naszej armii za prawdziwą gotówkę czy zapłacić za zwiększenie szansy na legendarnego herosa. W przeciwnym wypadku gra straciłaby sens.
Teamfight Tactics ma wiele cech, które predestynują ten tytuł do odniesienia sukcesu, a dotychczasowe wyniki tylko to potwierdzają. Nie oznacza to jednak, że gra jest pozbawiona wad. Zbyt duża dla wielu graczy losowość. Długie pojedynki trwające 30–40 minut. Będąca wielką niewiadomą monetyzacja. Wszystko to może sprawić, że gdy minie początkowe szaleństwo, gracze wrócą do League of Legends, Hearthstone’a czy Fortnite’a. A może, jak w przypadku wielu pozycji mobilnych, rynek zaleją auto battlery z setek innych uniwersów i zamiast sytuacji, w której rządzi jedna gra, tort zostanie podzielony na wiele mniejszych kawałków? Czy tak się stanie, przekonamy się w ciągu najbliższych kilku miesięcy, a na razie pozostaje mi tylko odpalić kolejny mecz i liczyć na to, że wreszcie wylosuję dziewięciu Dravenów, czego Wam i sobie życzę.
ZASTRZEŻENIE
Tekst powstał we współpracy z twórcą i wydawcą gry Teamfight Tactics, firmą Riot Games.