Spider-Man: No Way Home przypomniał mi, za co kocham Człowieka Pająka
Każdy z Was ma swojego ulubionego superbohatera, prawda? Moim od zawsze był Człowiek Pająk. Jest mi więc niezmiernie miło ogłosić, że Spider-Man: No Way Home to nie tylko jeden z najlepszych filmów z jego udziałem. To esencja wszystkiego, co „pajęcze".
Spider-Mana darzę miłością czystą, szczerą, wręcz szczeniacką. Za dzieciaka to właśnie ten fajtłapowaty, nierozgarnięty, ale i niezmiernie sympatyczny superbohater był moim ulubieńcem. Przebił w moim indywidualnym rankingu nawet samego Batmana. Za co jednak kocham tę postać i czy moje uczucie do niej nie wynika jedynie z nostalgicznych wspomnień? Na obydwa te pytania odpowiedział mi Spider-Man: No Way Home – jeden z moich ulubionych filmów w historii MCU i dzieło esencjonalne dla zrozumienia Petera Parkera oraz jego superbohaterskiego oblicza. To list miłosny do Człowieka Pająka, którego po prostu potrzebowałem.
Zanim jednak przejdę do emocjonalnych odpływów i wszelkich analiz, chciałbym Was ostrzec – Spider-Man: Bez drogi do domu jest filmem szalonym. Na szczęście w tym szaleństwie tkwi metoda. Znacie zapewne główny zarys fabuły tego dzieła – Peter Parker chce, by świat o nim zapomniał, udaje się więc do Doctora Strange’a, aby ten rzucił umożliwiające to zaklęcie. Kończy się to jednak dość niefortunnie, bo czar powoduje przenikanie się różnych światów i sprowadza do uniwersum MCU superzłoczyńców znanych z poprzednich produkcji o Człowieku Pająku. Tylko nie tych przynależących do Marvel Cinematic Universe. Dziwne? Nie wątpię. Skomplikowane? A jak.
Więcej na temat historii mówić nie zamierzam, bo byłby to grzech ciężki. Sami rozumiecie – koncepcja multiwersum otwiera Marvela na wiele nowych możliwości i twórcy nie zawahali się wyciągnąć paru asów z rękawa, przy których ręce na sali kinowej same składały się do spontanicznych oklasków. Uważajcie więc przed seansem na spoilery, nie karmcie się żadnymi teoriami – po prostu idźcie i zanurzcie się ten postmodernistyczny kocioł, pełen nie tylko fajerwerków wizualnych, ale i narracyjnych.
Pisanie tej recenzji to robota niesamowicie niewdzięczna i trudna – chciałbym Wam bowiem teraz opowiedzieć o moich ulubionych rolach, ale znowu wiązałoby się to z masą niepożądanych spoilerów. Mogę natomiast zdradzić, że spodziewałem się, iż pojawiający się w filmie przybysze z innych światów zaistnieją tu raczej w formie ciekawostki. Pojawią się na chwilę na ekranie w postaci komputerowo wygenerowanych modeli i znikną. Jest jednak zupełnie inaczej. Stanowią oni bardzo ważną część filmu, każdy z nich ma coś do powiedzenia i zrobienia, a ich występy są czymś więcej niż tylko próbą spełnienia fanowskich oczekiwań.
Chcąc być jednak z Wami całkowicie szczerym, dodam, że portale międzywymiarowe nie są jedynymi „dziurami”, jakie znalazły się w nowym Spider-Manie. Trafiło się tu także parę luk logicznych i fabularnych, ale tych MCU nie udaje się ustrzec już od dłuższego czasu. Wątki związane z multiwersum sprawiają mnóstwo radochy i cały czas trzymają widza w napięciu oraz ciekawości, niemniej nie da się ukryć, że od czasu do czasu Doctor Strange robi coś trudnego do sensownego wytłumaczenia, Peter Parker rzuca o jeden nieśmieszny żarcik za dużo, a ratowanie – czy w tym przypadku raczej naprawa – świata znów pachnie powtarzaniem tych samych blockbusterowych schematów. Musicie się więc z tymi wadami pogodzić albo całkowicie je zignorować – wtedy seans okaże się przyjemniejszy.
Twój Człowiek Pająk z sąsiedztwa
Jeżeli szukacie w Marvelu przede wszystkim bezpretensjonalnej rozrywki z masą scen akcji i wartką fabułą, powyższe informacje powinny Was utwierdzić w przekonaniu, że Spider-Man: No Way Home to raczej dobry wybór na wieczorny wypad do kina. Tak mi się przynajmniej wydaje. Przejdźmy jednak teraz do kwestii mniej oczywistych. Opowiedzmy sobie o tym, co uczynili z Peterem Parkerem scenarzyści filmu. Bo to domknięcie trylogii idealnie pokazuje wszystkie te cechy i zachowania Człowieka Pająka, za które tak wielu widzów go uwielbia. A już na pewno ja.
W całym tym eksperymentalnym pod względem pomysłów fabularnych miszmaszu znalazło się bowiem miejsce na człowieka – na osobistą opowieść o ważnych życiowych wartościach i kwestiach moralnych. Po Far From Home Peter Parker musi zmierzyć się z nie lada problemem – cały świat wie, że to on skacze po dachach i huśta się na sieci w stroju Spider-Mana. Sytuacja niby do przeżycia, gdyby nie fakt, że jest pomawiany o morderstwo. Nie tylko Peter, ale i całe jego otoczenie, z ciocią May, MJ i Nedem na czele, musi stawić czoła skutkom tych niesprawiedliwych oskarżeń.
I właśnie na bazie owych wydarzeń twórca filmu, Jon Watts, stara się pokazać, kim tak naprawdę jest Spider-Man. Wykorzystuje nawet do tego Doctora Strange’a, który wypowiada słowa: „Zapomniałem, że za tym strojem superbohatera kryje się zwykły dzieciak”. I to zdanie jest dla mnie kluczowe dla zrozumienia postaci jakże wspaniale zagranej przez Toma Hollanda. Mowa bowiem o superbohaterze nastoletnim, wciąż wewnętrznie niedojrzałym – cholera, człowieku, który zdążył uratować świat przed ukończeniem szkoły. Nieraz więc złapiecie się za głowę, gdy Peter Parker postanowi zrobić coś głupiego, a najlepszym tego przykładem jest chyba poproszenie Strange’a o rzucenie potężnego zaklęcia tylko po to, by życie osobiste stało się trochę łatwiejsze. Spider-Man woli bowiem znaleźć drogę na skróty, uciec od problemów. Zmierzenie się z nimi nie wchodzi w grę.
To naprawdę obiecująca baza wyjściowa do dalszego rozwoju Człowieka Pająka jako postaci i w No Way Home proces ten obserwowałem z przeogromną przyjemnością – ze względów mniej i bardziej oczywistych nie o wszystkim mogę wspomnieć. Zobaczycie jednak chłopaka, którego życie parę razy kopnie w tyłek, naiwniaka zawsze chcącego dobrze, zakochanego głupca niepotrafiącego wieść normalnej egzystencji. Zobaczycie także superbohatera z prawdziwego zdarzenia, takiego, który bierze odpowiedzialność na siebie, poskramia żądzę zemsty i idzie pod prąd – szalonego idealistę wartego naśladowania.
Takiego Spider-Mana pokochałem za dzieciaka – i tego totalnie roztrzepanego, i tego niesamowicie odważnego. W końcu ujrzałem go na ekranie w całej okazałości. No Way Home, choć opowiadam o nim z dużym przejęciem, to w gruncie rzeczy film lekki, bo tylko takie powinno być dzieło z Człowiekiem Pająkiem w roli głównej. Cieszę się jednak, że ta swawola, relaks i wszechobecny luz zostały przełamane sporą dawką nieoczywistych emocji, złożonych dramaturgicznie scen i rozważań na temat moralności – prostych, prozaicznych, bo pretensjonalności nie ma tu za grosz. No, zapomniałbym jeszcze o portalach, wielkich powrotach i pozytywnie zakręconym fabularnym szaleństwie. Fajnie jednak, że poza czystą rozrywką dostajemy coś, co może zostać z widzem na trochę dłużej.
Ocena: 9/10
OD AUTORA
Na No Way Home bawiłem się znakomicie – chyba najlepiej od czasów Strażników Galaktyki 2. Tym razem jednak kloaczne żarty zastąpione zostały paroma bardziej interesującymi fabularnymi wstawkami. MCU wkracza w nową erę – taką, w której multiwersum „is a thing”. I od teraz spodziewam się absolutnie wszystkiego. Zaskoczcie mnie, będę gotów.