Recenzja filmu Anihilacja – świetne science fiction od Netflixa
Po kilku głośnych wtopach filmowych, Netflix w końcu dostarcza widowisko warte czasu poświęconego na jego obejrzenie. Anihilacja to nietypowa produkcja science fiction, która wywołuje autentyczny niepokój.
Gdy proponuje nam się historię science fiction zatytułowaną Anihilacja, już wiemy, co jest grane – oto przychodzi obce, z jakiegoś powodu zawzięte na ludzką rasę, ale mężnie stawiamy mu czoła za pomocą przeważającej siły ognia. Jeśli będziemy starać się wystarczająco, ze strony anihilowanej staniemy się anihilującą i wszystko dobrze się skończy. Ale, ale, wtrąca Alex Garland, zapominacie o kluczowym fakcie. Rozpadacie się. Na poziomie komórkowym cały czas, dosłownie, rozpadacie się i składacie na nowo, aż w końcu nie ma już czego składać. I co teraz? Co z taką anihilacją? Jak wycelować karabin w śmierć wbudowaną w nasze DNA?
Netflix postanowił porozpieszczać miłośników science fiction – niezależnie od tego, jak oceniacie jakość poszczególnych pozycji, można w nich przebierać jak w ulęgałkach. Jedną z nowości marca jest ekranizacja powieści Jeffa VanderMeera, całkiem świeżej, bo z 2014 roku. Zgromadzono solidną obsadę prosto z Gwiezdnych wojen, Thora: Ragnaroku i Nienawistnej ósemki. Za kamerą stanął Alex Garland, znany z kameralnej Ex Machiny. Co chce nam pokazać?
Kiedy premiera?
Anihilacja zadebiutuje na Netfliksie 12 marca.
Pod kopułą lśnienia
Zawiązanie fabuły jest klasyczne. Leena (Natalie Portman) od roku czeka, aż jej mąż, Kayne (Oscar Isaac), wróci z supertajnej misji wojskowej. Gdy już traci nadzieję, Kayne niespodziewanie objawia się tuż za drzwiami sypialni, chory i nie do końca przytomny. Oboje błyskawicznie zostają zgarnięci do supertajnej placówki badawczej; tam Leena dowiaduje się, że niedaleko wydarzyło się (przybyło? wyrosło?) coś. Strefa X. „Shimmer”. Rozsiadło się nad kawałkiem lasu i wybrzeża gigantyczną, półprzejrzystą kopułą, lśniącą jak kropla rozlanej benzyny. Wysłano do środka kilka ekspedycji – nie wrócił nikt poza Kaynem, a i on sam nie wie, jakim cudem znalazł się we własnym domu. Sfera blokuje wszelkie próby komunikacji z będącymi wewnątrz ludźmi. I – oczywiście – rośnie. Jak rak.
Zbiera się więc drużyna, jak to zwykle bywa; jak to bywa nieczęsto, złożona tylko z naukowców i tylko z kobiet. Oprócz Leeny (która jest biolożką, a wcześniej służyła w wojsku, więc zostaje zakwalifikowana) w jej skład wchodzą Josie (Tessa Thompson), Anya (Gina Rodriguez), Cass (Tuva Novotny) i przywódczyni całej wyprawy, dr Ventress (Jennifer Jason Leigh).
Wszystkie dziewczyny są wyraziste i od raz dają się lubić (albo – w przypadku dr Ventress – budzą respekt), więc natychmiast zaczynamy im kibicować – choć z tyłu głowy cały czas tkwi informacja, że one przecież stamtąd nie wrócą. Film mówi to na samym początku, podczas krótkiej futurospekcji z przesłuchania Leeny w laboratorium. Bohaterka niewiele pamięta i niewiele może powiedzieć poza tym, że towarzyszki nie żyją albo... sama nie wie co. Kilkanaście minut później dowiadujemy się, dlaczego tak trudno tu o słowa.
Dziwniej i zdziwniej
Shimmer jest dziwne w sposób, który rzadko ogląda się w filmie. Nie atakuje od razu stadem spaczonych monstrów, nie wyżyma oczu feerią podkręconych barw, nie znęca się nad błędnikiem, wywracając na lewą stronę grawitację i geometrię. Jest... ładne. Zielone, żywe, pełne kwiatów; znalazło się tu nawet małe odwołanie do Księżniczki Mononoke. (Każdy majestatyczny biały jeleń w lesie jest nawiązaniem do Miyazakiego, zwłaszcza gdy jego poroże tworzą gałęzie. Kiedy przypomnimy sobie, jak niepojętą istotą był Bóg Lasu z Księżniczki Mononoke, będziemy trochę bliżej tego, czego próbuje dotknąć Anihilacja).
Oczywiście wciąż czyhają na bohaterki rozmaite niebezpieczeństwa – nie po to dziewczyny zabrały ze sobą karabiny, by z nich ani razu nie wypalić – ale sytuacje, w których źródło strachu da się wziąć na cel, zastrzelić i zapomnieć, są bardzo rzadkie. A mimo to napięcie nie znika nawet na moment. Bohaterki mają swoje sekrety i być może nie powinny ufać sobie nawzajem. A w dodatku wszystko się rozpada.
Nowy wymiar body horroru
Film już w pierwszych scenach podsuwa metaforę nowotworu i stanowi ona dobry punkt wyjścia – wszystko, co znalazło się wewnątrz Shimmer, zaczyna się zmieniać. Jednak nie spodziewajcie się tu klimatu wycieczki po Czarnobylu; Anihilacja proponuje bardziej podstępną wizję.
Przed bohaterkami rozciąga się właśnie jedna z najbardziej makabrycznych scen filmu – ale jej celem nie jest wywoływanie obrzydzenia; bardziej fascynacji.
Gdy chcemy pokazać coś, co przestaje być znajome, pierwszym odruchem jest przedstawić to jako brzydkie, szpetne, odrzucające; odpalić przycisk „gore” i wcisnąć gaz do dechy, wyciągając z zakamarków wyobraźni wszelkie oślizgłe i drgające kawałki, które mamy w środku. Widzieliśmy to często w filmach, jeszcze częściej w grach – wszystkie te bezwłose lub bezskóre straszydła ze S.T.A.L.K.E.R.-a, Fallouta czy Silent Hill, napęczniałe, zębate, ze zbyt wieloma kończynami lub bez kończyn w ogóle. To działa – nasz mózg, rejestrując oślizgłość i zębatość, widzi chorobę i zaciska nasz palec na spuście, zanim my sami zdążymy pomyśleć o strzale. Ale tutaj nie ma do czego strzelać.
Zamiast tego Anihilacja podsuwa obrazy, które jednocześnie są ładne i włażą pod skórę, niepokoją i drażnią. Im dalej w głąb sfery (anomalii? istoty?) się zapuszczamy, tym dalej przesuwa się znaczenie słowa „mutacja”. Pod działaniem Shimmer wszystko rozpada się i miesza; najpierw znikają granice między tym, co roślinne, zwierzęce czy ludzkie, później nawet takie pojęcia jak „żywe”, „martwe” i „nieożywione” przestają cokolwiek znaczyć. Jest to wizja niesamowicie efektowna, piękna i wysmakowana, a jednocześnie głęboko obrzydliwa, gdy przypomnimy sobie, że nasze bohaterki nie są tu na prawach gości i ta sama siła, która przemieliła razem roślinno-zwierzęce DNA i udrapowała człowieka na ścianie niczym najpiękniejszy grzyb, cicho i mozolnie wgryza się w ich własne komórki. Nie możesz wycelować do raka z karabinu. Możesz tylko być pewien, że zostaną po tobie cholernie intrygujące wizualnie zwłoki... albo i nie, bo śmierć też jest tu poprzedzona słowem „chyba”.
A gdyby tak się zabić?
No i wreszcie zostaje samo Shimmer – a raczej to, co je wywołało. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, Anihilacja opowiada spójną historię, choć wymaga uwagi, bo zamiast gotowych wyjaśnień rozrzuca nam okruszki – obrazy, kawałki dialogów, piosenkę. Wystarczająco, by dopowiedzieć sobie, jaki będzie koniec świata, choć jest to odpowiedź wybitnie niekomfortowa.
Dawno nie widziałam filmu podobnego do Anihilacji – opartego na tak prostej i tak efektownej koncepcji, tak dobrze wyważonego, interesującego wizualnie. I niepokojącego. Głównie niepokojącego. To, wbrew pozorom, nastraja optymistycznie – cieszy fakt, że na Netfliksie znalazło się miejsce dla świeżych, ambitnych obrazów SF. Wygląda na to, że nastały dla fanów kina dobre czasy.
Przedpremierowy dostęp do filmu Anihilacja otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Netflix.