autor: Malwina Kalinowska
Pierwsze wrażenia z filmu o King Kongu
9 listopada w warszawskim Silver Screenie odbył się prasowy pokaz fragmentów najnowszej megaprodukcji Petera Jacksona – King Konga. Zapowiada się kawał dobrego kina akcji.
Przed paroma godzinami wróciłam z warszawskiego kina „Silver Screen”, gdzie odbył się wstępny, prasowy pokaz fragmentów najnowszej megaprodukcji Petera Jacksona, czyli świeżutkiej wersji King Konga. Monstrualna małpa została ponownie wyjęta z galerii sław światowego kina: pierwszy film o niej nakręcono w 1933 roku, kolejna warta obejrzenia wersja zawitała na ekrany w roku 1976, gdzie w roli lubej King Konga wystąpiła późniejsza zdobywczyni oskara – Jessica Lang. W latach 60-tych i 80-tych także podejmowano ten temat, ale raczej bez wielkiego powodzenia.
Mój Boże, doskonale pamiętam wersję z siedemdziesiątego szóstego, która z kilkuletnim opóźnieniem trafiła do polskich kin, by całkowicie zauroczyć małą dziewczynkę, jaką wówczas byłam! Nie dosięgałam nogami podłogi siedząc w kinowym fotelu, ale z rozkoszą obejrzałam film dwukrotnie i do dziś z sentymentem oglądam, gdy tylko nadarza się okazja. Z tego też powodu żywiłam mieszane uczucia wobec wersji, która ma wkrótce zdetronizować kultowy film mojego dzieciństwa, chociaż wiele osób wzruszyłoby ramionami na mój bezkrytyczny stosunek do tamtej wersji. Nie musiałam się tak niepokoić, w końcu za robotę wziął się nie byle kto, ale sam wielki twórca obsypanego oskarami cyklu Władca Pierścieni.
Na dzisiejszym pokazie zaprezentowano czternastominutowy, jeszcze niedokończony fragment filmu i oficjalny trailer, który niebawem ujrzymy w kinach. Z całego materiału wynika, że główny schemat fabularny pozostał niezmieniony: tajemnicza wyspa, statek, blondynka, murzyńska wioska, nadnaturalnych rozmiarów goryl, wieżowiec... Pan Jackson dał się już we wcześniejszych produkcjach poznać jako człowiek szanujący tradycję, bez tendencji do obrażania fanów ekstremalnym nowatorstwem, co mu się chwali. Miłym i udanym pomysłem jest też osadzenie akcji w latach trzydziestych, co stanowi powrót do pierwowzoru i nadaje filmowi klimat.
Nawiązanie do epoki Indiany Jonesa znajduje delikatne potwierdzenie w oszałamiającej scenie walki, którą miałam przyjemność oglądać: odrobina subtelnego humoru dodaje dramatycznej bitwie klasy. W końcu śmiertelnie poważnych scen obrazujących śmiertelne zagrożenie kinomani mają i tak powyżej uszu. Niech żyje Peter Jackson! Miałam dzisiaj przedsmak czegoś naprawdę dobrego: wartkiej akcji, oszałamiającej scenografii oraz imponujących potworów. Obsada też jest nie do pogardzenia: Naomi Watts, Jack Black i wsławiony główną rolą w filmie Pianista Adrien Brody. Bynajmniej nie byłam rozczarowana faktem, że demonstrowany fragment zawierał liczne „niedoróbki”, jak widoczne blue-boxy, czy szkicowe modele komputerowego goryla. Pozwoliło mi to zajrzeć za kulisy produkcji i czułam się, jakbym zerkała twórcom przez ramię, podpatrując ich techniczne sekrety.