Nie będę oglądał Wiedźmina Netflixa. Brakuje mu jednej rzeczy, a bez niej nic nie ma sensu
Premiera drugiego sezonu Wiedźmina na Netflixie to jedno z największych rozrywkowych wydarzeń roku. Zdaję sobie z tego sprawę, a jednak nie umiem wykrzesać z siebie choćby krzty entuzjazmu.
Mam taką teorię, że każde dzieło powinno trafić w dobry moment w naszym życiu. Gwiezdne wojny oglądałem po raz pierwszy w wieku przedszkolnym (nie oceniajcie rodziców – Obcego poznałem, zanim skończyłem 10 lat), dzięki czemu mogłem zlekceważyć wszystkie fabularne głupoty i chłonąć niezwykłość produkcji Lucasa. Właśnie dlatego kocham tę gwiezdną serię do dziś. Na Sapkowskiego trafiłem w liceum. To wiek, w którym w gruncie rzeczy banalny cynizm wiedźmińskiej sagi robi wrażenie, wydaje się dojrzały i odkrywczy.
Dzieciństwo się kończy, zaczynasz kwestionować autorytety, rozumieć, jak bardzo popsuty jest nasz świat. I wtedy w Twoje ręce wpada książka, która jest właśnie o tym, o świecie pełnym pogardy, nienawiści i egoizmu. I o człowieku, który kąpie się w tym łajnie i dalej próbuje pozostać czysty. Który z nastolatków nie chciałby być jak wiedźmin Geralt? Na tyle mądry, żeby rozumieć rzeczywistość, w jakiej żyje, i na tyle silny, żeby nie zawsze płynąć z prądem.
O ile autor tego literackiego cyklu traci wiele przy osobistym spotkaniu, o tyle nie da mu się zarzucić braku pisarskiej sprawności. Jego książki urzekają naturalistycznie przedstawionym światem, bogactwem motywów, zaczerpniętych z masy różnych źródeł, tajemnicą i przemyślaną fabułą. Opowieści te mają ciężki, unikalny klimat, który pachnie mokrą ziemią, rdzą i łzami. W uniwersum wykreowanym przez Sapkowskiego słyszymy wyraźnie echa trudnej historii, w której nie zawsze dało się nakreślić wyraźną granicę pomiędzy ofiarami a katami.
Później pojawiły się gry wideo. One były inne, nie oszukujmy się. CD Projekt miał swoją wizję i swoje pomysły. To łatwe do zrozumienia. Książki i gry wideo to dwa zupełnie odmienne media. „Redzi” musieli wymyślić Wiedźmina na nowo – w taki sposób, żeby pasował do interaktywnej opowieści. To był proces, który ostatecznie doprowadził do Wiedźmina 3 z jego momentami ponurym, ale jednak efektownym i malowniczym otwartym światem, podwójnym wątkiem romansowym i zbyt obszernymi w mojej osobistej opinii, ale charakterystycznymi dialogami. Ten Wiedźmin miał własny charakter i pomysł na siebie.
Wiedźmin Netflixa to już kolejny Wiedźmin podbijający popkulturę. To, że jest inny niż wersja książkowa i wersja CD Projektu, to coś oczywistego. Serial to już trzecia w przypadku tej opowieści zupełnie odmienna forma artystycznego wyrazu. Nie ma tu tyle miejsca na ekspozycję uniwersum, ile znalazło się w powieściowym cyklu, ani nawet tyle, ile dostaliśmy w grze z otwartym światem. Co chyba gorsze, twórcy z Netflixa nie dostrzegli, jak sądzę, bardzo czytelnych odniesień do wielowiekowej historii europejskich waśni, intryg, konfliktów i nienawiści.
I tutaj, moim zdaniem, leży pies pogrzebany. Ten serial ma sporo wad, ale ta jedna jest dla mnie tym, co Amerykanie nazywają „łamaczem umów” (ang. dealbreaker). Świat netflixowego Wiedźmina okazuje się nijaki. Niech byłby inny niż u Sapkowskiego, nie ma problemu, ale żeby miał na siebie pomysł.
Oblężenie Cintry jak ze Wspaniałego stulecia, puste wnętrza pałaców, spokojne ulice miast. Gdyby to wszystko przenieść do Gry o tron, zauważylibyście to pewnie głównie dlatego, że mniejszy budżet nie pozwolił na uzyskanie takiej samej jakości. Gdyby jednak zmienić postaciom imiona, wymienić Geraltowi miecz na siekierę, nie jestem pewien, czy udałoby się nam zgadnąć, że oglądamy Wiedźmina.
Opowieść o Geralcie była silna, bo była osadzona w dobrze nakreślonym świecie, w który chcieliśmy wierzyć. Osobiście uważam uniwersum z gier za wykreowane mniej sprawnie niż oryginał. Tam jednak dostaliśmy je w interaktywnej formie. Mogliśmy sami je zwiedzać i odkrywać. Twórcy przy tym umieli sprawić, by gracz, penetrując tę cyfrową rzeczywistość, natrafiał na różne, często interesujące szczegóły i małe opowieści. Ten świat żył.
Netflixowa wizja stara się trzymać książkowego oryginału, jednocześnie kompresując opowiadania do trudnej do rozpoznania formy. Pamiętacie drugi odcinek pierwszego sezonu? Ten z „diabołem”? Była to historia tragicznego i brutalnego sąsiedzkiego konfliktu, historia o strachu przed obcymi, o okrucieństwie, ale i o szlachetności. Czuć w niej było złowrogie echa przeszłości. Opowiadanie Sapkowskiego mogło wprawdzie pójść dalej w eksploracji owych motywów, przyznaję, niemniej były one w nim mocno zaznaczone, a cała saga była nimi wręcz przesycona. Zamiast wyciągnąć z tej historyjki to, co najciekawsze, wzmocnić i pokazać tak, żebyśmy nie wiedzieli, komu współczuć, dostaliśmy pośpiesznie poprowadzoną opowiastkę z punktem kulminacyjnym w formie rozmowy.
Twórcy serialu byli w stanie profesjonalnie i poprawnie pokazać przygody Geralta, Yennefer (plus za próbę nadania kontekstu jej historii) i Ciri, ale nie udało im się uchwycić klimatu tego świata, jego przyziemnego okrucieństwa, jego nieskończonych odcieni szarości.
Henry Cavill opowiadał, że walczył, by jego postać w drugim sezonie stała się bliższa literackiemu pierwowzorowi. Tylko ile znaczy sam wiedźmin poza wiedźmińskim światem? Oczywiście możecie nie zgodzić się z moją interpretacją. Sądzę jednak, że powieściowy Geralt był tym, kim był, bo widział, jak bardzo wszystkie strony konfliktu dalekie są od dobra. Jak niewielu wokół wartych jest jego poświęcenia. Dlatego szukał neutralności, stał z boku i nie chciał wybierać. Jak jednak mamy zrozumieć taką postawę, jeśli świat w serialu jest generycznym fantasy bez wyrazu? Jeśli nie czujemy się oblepieni brudem tej fikcyjnej rzeczywistości?
Pierwszy sezon bardzo mnie rozczarował. To uproszczona, popchnięta w stronę nijakości wersja historii, którą przecież już znam. Dlatego odpuszczę sobie dalsze brnięcie w tę ekranizację Wiedźmina. To jednak nie znaczy, że samo istnienie tego dzieła mnie nie cieszy. Jeden na kilkuset widzów pewnie sięgnie potem po książkę i to sprawi, że jego doświadczenie z owym uniwersum stanie się pełniejsze i bogatsze.
O AUTORZE
Książki o wiedźminie przeczytałem po dwa razy – każdą oprócz Sezonu burz. Ten tytuł za to kupiłem w księgarni w Petersburgu i czytałem po rosyjsku. Widziałem tam też pozycję zatytułowaną Ciri, w której tamtejszy wydawca zebrał fragmenty sagi poświęcone Lwiątku z Cintry. Nigdy nie dokończyłem Wiedźmina 3, choć spędziłem z nim około 50 godzin.