Licencje, ach licencje…. O tym, jak FIFA pognębiła Pro Evolution Soccer
Spis treści
Licencje, ach licencje…
Owe nieszczęsne licencje są problemem PES-a od samego początku cyklu. Gdy pradziadek serii, pierwszy International Superstar Soccer, jeszcze w wersji na SNES-a debiutował w listopadzie 1994 roku na japońskim rynku, FIFA Soccer 95 już miała prawa do używania prawdziwych nazw klubów (choć nie piłkarzy) z Premier League, Serie A, Bundesligi czy La Ligi. Dopiero w grze Pro Evolution Soccer 4, wydanej w sierpniu 2004 roku, pojawiły się pierwsze trzy w pełni licencjonowane ligi. Dla porównania wydana dwa miesiące później pozycja FIFA Football 2005 miała ich 25. Od tamtego czasu PES oczywiście znacznie poprawił się pod tym względem, nie zmienia to jednak faktu, że jedne z największych marek w futbolu, jak Manchester United czy Real Madryt, nadal są tu przedstawione jako Man Red czy MD White.
To spory problem, bo jeśli chcemy rzeczywiście poczuć się jak Pep Guardiola czy Jose Mourinho i poprowadzić swoją ukochaną drużynę do chwały w ligowych rozgrywkach, brak licencji uniemożliwia całkowite wczucie się w rolę menadżera. FIFA, ze wszystkimi swoimi bolączkami, potrafi dać iluzję tworzenia rzeczywistego zespołu, rozwijania własnoręcznie znalezionych juniorów, czynienia europejskiej potęgi z prowincjonalnego beniaminka. Nabyte prawa do wykorzystywania wszystkich największych światowych rozgrywek sprawiają, że produkcja „Elektroników” jest bardziej kusząca dla wielu miłośników piłki nożnej, nawet jeśli Pro Evolution Soccer oferuje nieco więcej głębi w samych boiskowych poczynaniach.
A zanim sympatycy cyklu Konami rzucą się do pisania komentarzy – tak, zdaję sobie sprawę, że istnieją fanowskie łatki, zamieniające wymyślone nazwy zespołów na prawdziwe. Ale większości graczy chyba nie chce się przerzucać danymi z pendrive’a na konsolę i bawić w importowanie drużyn, tym bardziej że nie każdy z takich patchy działa perfekcyjnie za pierwszym podejściem. A jeśli ktoś lubi grać zarówno potęgami, jak i niszowymi ekipami z egzotycznych lig – czeka go masa zachodu z łatkami. Nie zapominajmy też, że fanowskimi patchami nie nacieszą się posiadacze konsoli Xbox One, która nie oferuje możliwości importowania danych z przenośnych dysków. No i wreszcie najważniejsze – drużyny bez licencji wykupionych przez Konami nie są dostępne w rozgrywkach wieloosobowych.
Paczki za setki milionów
Brak praw do wykorzystywania realnych nazw wielu drużyn i rozgrywek to z pewnością jeden z czynników, który sprawił, że Pro Evolution Soccer pod względem wyników sprzedaży tak mocno odstaje od FIF-y. Ale też nie oszukujmy się: wcześniejsze odsłony PES-a, które gracze kupowali zdecydowanie częściej niż teraz, miały jeszcze mniej licencji. Może więc problem tkwi w rozgrywce? Wątpliwe, bo choć do specyfiki serii trzeba się rzeczywiście trochę przyzwyczajać, ostatecznie zapewnia ona nieco więcej emocji ze względu na swoją nieprzewidywalność i mniej przypadku w boiskowych zmaganiach. Electronic Arts po raz kolejny wyprzedziło jednak Japończyków na innym polu, serwując tryb FIFA Ultimate Team.
FUT to prawdziwy fenomen. Ta forma przejściowa pomiędzy nieustannym rozgrywaniem meczów i budowaniem własnego wymarzonego zespołu a zbieraniem kart z piłkarzami zaczęła swoją karierę w FIF-ie, ale od tamtego czasu zdążyła trafić do każdej gry sportowej ze stajni Electronic Arts. Dzisiaj przynosi „Elektronikom” astronomiczną kwotę ponad 800 milionów dolarów rocznie. Sekret sukcesu? Uzależniająca rywalizacja z innymi graczami, poczucie rozwoju drużyny, ligi, wyzwania, puchary, perspektywa zobaczenia Messiego i Ronaldo w koszulkach Arki Gdynia… Niezależnie od tego, co kogo przyciąga do trybu Ultimate Team, faktem jest, że od momentu jego wprowadzenia kolejne części FIF-y regularnie znajdują po kilkanaście milionów nabywców. I zapewne nieprzypadkowo w czasie, kiedy FUT zdobywał ogromną popularność, czyli w latach 2012–2013, sprzedaż PES-a spadła o 1,8 miliona egzemplarzy.
Na korzyść FIF-y w ostatnich latach działa też fakt, że zdecydowanie częściej wybierają ją profesjonalni piłkarze. A wraz z ich zwiększoną aktywnością w mediach społecznościowych robią serii darmową reklamę – na przykład dyskutując o swoich statystykach lub narzekając na brak rzeczywistej podobizny. W dzieło „Elektroników” gra cała rzesza topowych zawodników, jak Antoine Griezmann czy Michy Batshuayi, a EA potrafi to wykorzystać: w ubiegłym roku firma poprosiła wielu piłkarzy o ułożenie swoich wymarzonych drużyn do trybu Bitwy Składów w module Ultimate Team. PES obecnie nie może liczyć na takie wsparcie – choć jeszcze w 2004 roku sam Thierry Henry publicznie stwierdził, że Pro Evolution Soccer to rzecz najbliższa prawdziwemu futbolowi.
Konami oczywiście odpowiedziało, ale dopiero przy okazji PES-a 2015, dodając całkiem przyzwoity moduł myClub. W tym samym roku FIF-ę 15 kupiło 19 milionów graczy, co ostatecznie udowodniło, że dla Japończyków nadeszły suche lata. Nie pomagają zbierane co sezon wyśmienite recenzje – cykl Konami od pięciu lat nie miał gorszej średniej ocen niż 8/10 – bo „Elektronicy” też cieszą się uznaniem krytyków. Fakt, ich wydanie futbolu jest bardziej zręcznościowe, a sztuczna inteligencja zawsze daje się nabierać na te same sztuczki, ale gra się w to nadal bardzo przyjemnie, a dzięki całej otoczce prawdziwie wielkiej piłki można wybaczyć niektóre grzeszki. Czy są szanse na to, że Pro Evolution Soccer w najbliższych latach się podniesie? Nadal ma przecież oddaną grupę fanów, którzy prędzej skończą z wirtualną „kopaną”, niż przejdą do obozu największego rywala. Ale oni sami nie zapewnią komercyjnego sukcesu jak za czasów legendarnej „szóstki”. Do tego potrzebna byłaby jakaś spektakularna wpadka ze strony konkurencji.