filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 22 marca 2022, 14:02

autor: Marek Jura

Krakowskie potwory nie są takie straszne - recenzja polskiego serialu

Trailer Krakowskich potworów zapowiadał dużo. Tajemnicę rodem z Nawiedzonego domu na wzgórzu, uczucie niezręczności z Marianne i zagadki niczym z Locke & Key. Dostaliśmy jednak coś zupełnie innego.

PLUSY
  1. chwilami świetny klimat;
  2. oryginalny pomysł na mitologię miasta;
  3. gra głównej bohaterki;
  4. zdjęcia i scenografia.
MINUSY
  1. niemal całkowity brak suspensu;
  2. za dużo akcji jak na 8 odcinków;
  3. oderwane od rzeczywistości dialogi;
  4. dziury logiczne wielkości Wawelu;
  5. bardzo nierówny;
  6. wątek Dziadka Mroza;
  7. brak panoramicznych ujęć Krakowa.

Serial przeplata momenty złe, bardzo złe i naprawdę obiecujące. Motyw budowania drużyny przyszłych lekarzy z nadprzyrodzonymi zdolnościami trochę gryzie się z atmosferą polskiego szpitalnictwa, realną, bezpośrednią. Dlaczego ludzie ze zdolnościami paranormalnymi pojawiają się tylko w szkole medycznej? Dlaczego akurat w Krakowie? Serial nie daje na to odpowiedzi, co więcej: nawet nie próbuje. Udając dzieło o ambicjach racjonalnego wewnętrznie horroru, pozostawia dziury logiczne wielkości Wawelu.

Krakowskie potwory to serial, jak łatwo się domyślić, o słowiańskich maszkarach zamieszkujących Kraków. Ich nagłe pojawienie się wiąże się jednak z aktywnością Chworza, tajemniczego boga-demona, i istot, które budzi on z wielowiekowego snu. Mamy tu więc dość wyraźnie rozdzielone pod względem etycznym bóstwa i kilka ciekawych projektów nieznanych wcześniej nikomu maszkar. Mitologicznemu starciu dobra ze złem towarzyszy historia o zmagającej się z ogromną traumą z przeszłości studentce medycyny Alex. To wokół tej młodej kobiety skupia się cała akcja serialu.

Lekcje odrobione…

Sama słowiańska mitologia, docięta nieco na potrzeby serialu, to kawał dobrej roboty. Klei się to i ma sens. No, może poza ledwo powłóczącym nogami Dziadkiem Mrozem, któremu niby udało się zabić kilka osób i odejść z miejsca zbrodni. Jak? Jak?! (Chyba że to przytyk w stronę krakowskich stróżów prawa). Policjantów zresztą nie widać w serialu wcale. A szkoda… Nie musieliby oni jakoś szczególnie radzić sobie z sytuacją. Nie musieliby jej nawet pojmować. Ale dobrze by przecież było, gdyby czasem choć udawali, że robią coś na drugim planie.

Najbardziej cierpią tu właśnie postacie drugoplanowe. Pierwszoplanowych jest tu może i kilkanaście (zależy, jak liczyć), poza nimi jednak rozciąga się ogromna przestrzeń dla kilku randomów i statystów. Burzy to immersję, sprawia, że w taki Kraków ciężko uwierzyć. Zabrakło mi też ujęć kameralnych, może trochę suspensu poza bazą wypadową superbohaterskich studentów medycyny, ukazania choć trochę tego Krakowa mniej brudnego, szalonego, upstrzonego klaustrofobicznymi knajpami. Tak dla równowagi.

Obsada nie zwala z nóg. Najlepiej spisuje się bez wątpienia główna bohaterka, Barbara Liberek. Młoda aktorka nadąża za scenariuszem, wkłada w drętwe nieraz kwestie dialogowe tyle realizmu, ile tylko potrafi, i jako jedyna zachowuje zdrowy w takiej sytuacji balans pomiędzy sceptycyzmem a wiarą w nadprzyrodzone. Obserwujcie ją, to może być wschodząca gwiazda polskiego filmu i serialu.

Sprawnie radzą też sobie Anna Paliga jako Iliana, Mateusz Górski jako Antoni, Stanisław Linowski jako Lucky i Eryk Pratsko jako chłopiec. Pozostali aktorzy sprawiają wrażenie, jakby ktoś dopiero co ściągnął ich z desek teatrów (co dla polskiej kinematografii od lat wydaje się nawykiem uniemożliwiającym osiągnięcie międzynarodowego sukcesu). Przez sposób, w który wypowiadają swoje kwestie, brzmią często dziwacznie, sztucznie, od czapy. To, co sprawdza się w teatrze, niekoniecznie musi przynieść efekt w serialu. W konwencji zupełnie nie odnalazł się zaś Andrzej Chyra. Szkoda, bo to aktor wybitny, ale tego występu nie może niestety zaliczyć nawet do przeciętnych.

Kasia Adamik, utalentowana polska reżyserka pogranicza młodego i średniego pokolenia, ma na swoim koncie udział w tak dobrze ocenionych projektach, jak Wataha czy 1983. Wcześniej nakręciła też Amok i Boisko bezdomnych, wspólnie zaś z matką, słynną Agnieszką Holland, Pokot. Była także jedną z twórczyń sukcesu Absentii i Naznaczonego. Do największych jej wpadek można zaliczyć fatalnie ocenioną przez polską publiczność Eroticę 2022. Krakowskie potwory, na wczesnym etapie prac mające nosić nazwę Axis Mundi, Adamik wyreżyserowała wespół z Olgą Chajdas, autorką głośnej Niny, krótkometrażowego Kobieta budzi się rano, Za marzenia czy (też wspólnie z Kasią Adamik) 1983 i Watahę.

… Ale trochę po łebkach

Sama intryga, choć z grubsza mająca sens i całkiem umiejętnie wplatająca przeszłość głównej bohaterki w tragiczne wydarzenia, które wstrząsają całym Krakowem, wydaje się poprowadzona zbyt szybko. Nie ma miejsca na suspens, kwestionowanie kompletnie nadnaturalnych wyjaśnień czy rozwinięcie wątków drugoplanowych postaci. Bohater w pewnym momencie stwierdza coś w stylu: „Tak, za tym stoi pradawny bóg. Musimy zaśpiewać taką dziwną pieśń w tym języku o tej samej godzinie w różnych miejscach”. I nikt nie protestuje. Nikt nie wertuje razem z nim tajemnych ksiąg, nikt nie informuje o szczegółach głównej bohaterki. Nikt nie zadaje niewygodnych pytań. Zwrotów akcji w serialu nie brakuje, ale nie mają one nic wspólnego z ewentualną zmianą planów tych złych. Albo dobrych. Wszystko odbywa się dokładnie tak, jak odbyć się miało.

A szkoda, bo mam wrażenie, ze gdyby serial składał się z 10, może i 12 odcinków, odebraliśmy go znacznie lepiej. Świetnie zrobiłyby mu bowiem długie ujęcia, w którym złe jedynie czai się gdzieś na granicy pola widzenia. Niestety, tego zabrakło. Klimat z początku szybko uleciał. I chociaż może nie dało się na Krakowskich potworach nudzić, bo ciągle coś się działo, to trudno uznać tak szybkie tempo za atut. Pod koniec ciężko było się zorientować, jaki jest dokładny plan bohaterów, co zamierzają zrobić, by powstrzymać wroga, jeżeli ten się ujawni.

Na potrzeby serialu stworzono pradawny język przypominający trochę starocerkiewnosłowiański. Posługują się nim większe demony, a mowę stara się odcyfrować prowadzący grupę profesor. Powiązania pomiędzy demonami i bogami oraz zasady rządzące mitycznym światem należą do autorskich wymysłów twórców, inspirujących się słowiańską mitologią.

Na uwagę zasługuje scenografia i utrzymane w stonowanej stylistyce zdjęcia. Dzięki nim Kraków naprawdę wydaje się miejscem bardzo tajemniczym. Mimo wszystkich wad serialu chociażby z tego względu warto zainteresować się Krakowskimi potworami. Klimatycznych ujęć nie brakuje. Czasem aż szkoda, że szybko muszą je zakończyć kolejne dziwaczne perypetie głównych bohaterów.

CGI nie stoi na najwyższym poziomie. Ale nie ma co narzekać. To nie jest serial z budżetem Gry o tron. Większość efektów specjalnych przydała się przy próbie ożywienia dziwacznej istoty z trailera. Owszem, nie wygląda ona jak leszy z Wiedźmina, ale jednocześnie nie jest też na tyle zła, żeby zakłócać immersję. Serial Kasi Adamik i Olgi Chajdas ma naprawdę dużo wad. Ale akurat burzące przyjemność oglądania CGI do nich nie należy.

Po Krakowskich potworach spodziewałem się znacznie więcej. Liczyłem na to, że po sukcesie W lesie dziś nie zaśnie nikt i jego kontynuacji mówić zacznie się nie tylko o polskich slasherach, ale i horrorach głównego nurtu. Niestety nie. Kasia Adamik i Olga Chajdas nie zrobiły może gniota, ale nie udowodniły też, że Polacy potrafią robić dobre horrory. Kiedyś ta sztuka udała się Romanowi Polańskiemu w Dziecku Rosemary, potem jeszcze Andrzejowi Żuławskiemu w Diable, ale to tylko nieliczne wyjątki. Stereotyp kinematografii niemającej na koncie żadnych godnych uwagi horrorów pozostanie z nami jeszcze na jakiś czas. Mimo wszystko nie żałuję czasu spędzonego z Krakowskimi potworami; nawet ogrom błędów nie pozwolił mi oderwać się od ekranu aż do samego końca historii. A to już coś. Może więc Netflix zlituje się i pozwoli ekipie zrealizować jeszcze jeden sezon? Nie jestem pewien, czy Krakowskie potwory na taką szansę zasługują. Ale jeżeli tak się stanie, z przyjemnością zobaczę, czy twórczyniom udało się wyciągnąć naukę ze swoich błędów i nakręcić pierwszy od lat dobry polski horror.

Ocena: 6/10

OD AUTORA

Horrory podobają mi się w najróżniejszej postaci – książkowej, growej, filmowej i serialowej. Przez długi czas brakowało mi dzieł grozy z Polski. Nawet bowiem kiedy taki Rojst zdawał się zmierzać ku wyjaśnieniom paranormalnym, zawsze ostatecznie od nich uciekał. Nie wiedzieć czemu, polscy twórcy od lat jak ognia boją się nawet delikatnie zasugerowanych rozwiązań nieracjonalnych. Szkoda, bo choćby Andrzej Żuławski pokazał, że się da. Oby młodych twórców nie zniechęciły tylko średnio udane Krakowskie potwory.

PS Dziadek Mróz i uzbrojone w dwa rzędy zębów świtezianki (czy jak je tam zwał) wciąż nie pojawiły się w siedzibie naszej redakcji. Jeżeli to się zmieni, niezwłocznie Was o tym poinformujemy. Chyba że oni sami to zrobią.

Marek Jura

Marek Jura

W 2016 ukończył filologię na UAM-ie. Od tamtej pory recenzuje dla GRYOnline.pl prozę, poezję, filmy, seriale oraz gry wideo. Pierwsze kroki w branży dziennikarskiej stawiał zaś jako newsman w lokalnym brukowcu. Prowadził własną firmę – projektował, składał, testował i sprzedawał planszówki. Opublikował kilka opowiadań, a także przygotowuje swój debiutancki tom wierszy. Trenuje sporty walki. Feminista, weganin, fan ananasa na pizzy, kociarz, nie lubi Bethesdy i Amazona, lubi Lovecrafta, Agentów TARCZY, P:T, Beksińskiego, Hollow Knigt, performance, sztukę abstrakcyjną, mody do gier i pierogi.

więcej