Koło czasu byłoby świetnym serialem fantasy. Gdyby powstało 20 lat temu
Młodzi wybrańcy, świat pełen magii, gra o wielką stawkę, podróba Lorda Voldemorta na koniu i coś na kształt orków – Koło czasu ma na papierze wszystko, co powinien mieć epicki serial fantasy. Wszystko to jednak widzieliśmy w lepszym wydaniu.
Od jakiegoś czasu oczy kolejnych Polaków zwracają się w stronę Amazona, bo nie da się ukryć, że ten rozpoczął prawdziwą ofensywę w przemyśle streamingowym. Dużą rolę gra tu oczywiście fakt, że za parę dyszek można wykupić roczny dostęp do platformy Prime Video, na której jak dotąd znalazło się trochę wartych uwagi treści oryginalnych – ot, chociażby The Boys, Fleabag, Expanse czy Invincible. Umówmy się jednak, że wszystkich nas najbardziej interesuje serialowy Władca Pierścieni, którego odległa premiera widnieje gdzieś na horyzoncie.
Co bardziej niecierpliwi widzowie muszą jednak wiedzieć, że aktualnie na Amazon Prime Video ukazują się odcinki zupełnie innego serialu fantasy, opartego na równie kultowej serii książek. Mowa o The Wheel of Time, mającym swój początek w 1990 roku gigantycznym cyklu literackim autorstwa Roberta Jordana. Marka po 30 latach w końcu doczekała się pełnoprawnej, wysokobudżetowej adaptacji. Jak wyszło? Cóż, kasę wyłożoną na projekt widać – to fantastyka co się zowie (oczywiście jak na telewizyjne warunki). Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że gdzieś już się te wszystkie obrazki widziało, znajome historie poznawało, a te same emocje w przeszłości przeżywało. Serialowe Koło czasu jest bowiem kwintesencją gatunkowej poprawności. Poprawności ocierającej się o przeciętność z jednej prostej przyczyny, którą najlepiej oddaje tytuł piosenki Ale to już było. Problem w tym, że znowu wróciło i nie cieszy tak jak kiedyś.
Magia, orkowie i inne zjawiska fantastyczne
The Wheel of Time od początku zabiera widza do swojego świata, nie bawiąc się w przydługie ekspozycje. Wstęp, mający na celu zarysowanie podstaw świata przedstawionego i fabuły, trwała około minuty i zawiera w sobie parę haseł kluczy. Słyszymy bowiem o Jedynej Mocy będącej po prostu magią funkcjonującą w Świecie Koła, dowiadujemy się także o tajemniczym wybrańcu, którego tożsamość nie jest dokładnie znana, ale potencjalna pula nominowanych do tego miana jest dość ograniczona, bo mowa o czterech młodziakach z pewnej podgórskiej wioski. Wisienką na torcie jest wzmianka o Aes Sedai i Czarnym, czyli – kolejno – tych dobrych i tym złym, próbujących odnaleźć śmiałków nieświadomych swojego niemalże boskiego potencjału.
I choć początkowo trzeba przyswoić parę specyficznych nazw jasno definiujących najważniejsze elementy świata przedstawionego, to nie muszę chyba mówić, że sam trzon fabuły jest tak prosty jak budowa cepa. I nie ma w tym sumie nic złego. Ba, na początku nawet dałem się porwać takiemu pomysłowi na historię, bo dawno nie miałem do czynienia z fantasy w tak klasycznym, niemalże staroświeckim wydaniu. Tym bardziej że bohaterowie dość szybko udają się na tułaczkę, przemierzają na koniach najróżniejsze lokacje, spotykają się z innymi postaciami i dokonują po drodze wielu magiczno-mistycznych odkryć. Do tego na ogonie siedzi im cała masa Trolloków, czyli rogatych odpowiedników orków. Sami widzicie, że nie ma w tej opowieści jakiejś większej filozofii, nikt nie próbuje odkryć Ameryki. To średniowieczna przygoda fantasy w najpełniejszym tego wyrażenia znaczeniu.
Dajcie mi tu barda – ale już!
Tak skrupulatna wierność tym wszystkim oklepanym (ale często nadal atrakcyjnym) motywom gatunkowym szybko zdaje się jednak przemawiać na niekorzyść Koła czasu. Nie ma tu bowiem miejsca na ani odrobinę karczemnego chamstwa, balladowego luzu i polotu – opowieści brakuje charakteru i odwagi. The Wheel of Time bierze siebie bowiem śmiertelnie poważnie. Na tyle poważnie, że każdej wypowiedzi bohaterów musi towarzyszyć odpowiednia maniera, patos, poetyckość i dramaturgia. Postacie przypominają przez to gadające, pozbawione duszy manekiny. Szczególnie nieudana w mojej opinii jest sieć relacji czwórki wybrańców – młodocianych żółtodziobów, których nie sposób polubić, nie sposób nawet znienawidzić. To wyprani z emocji nudziarze, w których widać jedynie raczkujących aktorów wpisujących się w hollywoodzki kanon piękna.
Co prawda pierwszy coś tam chwilę popłacze, drugi sporadycznie popyskuje, a pozostała dwójka porozmawia o tym, że ich związek to bardzo skomplikowana sprawa, ale czyni to w sposób nieangażujący i przypominający najbardziej irytujące teen dramy. Ich rola ogranicza się w dużej mierze do przemieszczania z punktu A do punktu B na koniu. Przynajmniej na razie. Jedynie Rosamund Pike, największe nazwisko w całym serialu, daje o sobie znać w Kole czasu w sposób pozytywny, choć wciskane są w jej usta same ekspozycyjne monologi i sztucznie wysmakowane banały. Wypowiadane są one jednak z taką gracją i charyzmą, że aż chce się Pike dalej słuchać.
Nie oczekuję, że każda produkcja fantasy będzie ociekała brutalnością i wulgarnością rodem z Gry o tron, ale uważam, iż odrobina zawadiackości i pazura jeszcze nigdy żadnemu takiemu dziełu nie zaszkodziła. Bo nawet mocno patetyczna trylogia Władcy Pierścieni pozwalała sobie na dowcipne przytyki Gimliego w stronę Legolasa.
Koło udręki
Jeżeli więc szukacie fantasy wielowymiarowego, pełnego intrygujących postaci, oryginalnych pomysłów i odważnych wyborów narracyjnych, to udajcie się pod inny adres. Koło czasu po pierwszych kilku odcinkach wydaje się bowiem dość wtórne, bezpieczne i… nudne. Ale to nie znaczy, że tragiczne. Uważam nawet, że z tego seansu można czerpać względną frajdę. Doświadczą jej przede wszystkim widzowie złaknieni jakichkolwiek produkcji osadzonych w konwencji przygodowo-fantastycznej. Od samego początku widać bowiem, że The Wheel of Time to przede wszystkim monumentalna podróż – epickie, staroszkolne kino drogi niepozbawione ładnych widoczków, niezłych scen akcji, mniej lub bardziej udanych efektów specjalnych i pompatycznych dialogów.
Komu więc poleciłbym The Wheel of Time? Tym, dla których pewne motywy fantasy nie mają terminu ważności. Jeżeli pamiętacie i cenicie czasy Xeny: Wojowniczej księżniczki, trzymacie edycję kolekcjonerską Władcy Pierścieni na swojej półce, a w Baldury pocinaliście bez końca, to całkiem możliwe, że przyjemnie spędzicie z Kołem (trochę) czasu. Nie zdziwcie się jednak, jeśli ten pokaz ruchomych obrazków okaże się dziwnie znajomy i zaczniecie odczuwać nagłe znużenie materiałem. Mowa bowiem o adaptacji serii mającej swój początek w latach 90. – wiele się od tamtego momentu na płaszczyźnie fantasy zdarzyło i pozmieniało. Powrót do przeszłości może okazać się więc początkowo miły, ale na dłuższą metę – po prostu niepotrzebny.
Ocena: 5/10
O AUTORZE
Dobre fantasy zawsze mile widziane. Lubię, gdy fikcja w kinie i telewizji wykracza poza realistyczne normy i ucieka w kosmos, magiczne krainy czy futurystyczne metropolie. Bo to zawsze obcowanie ze światami innymi niż ten nasz – jedyny w swoim rodzaju, lecz będący dla nas codziennością. Warto więc raz na jakiś czas uciec gdzieś indziej.
Koło czasu obejrzysz na Amazon Prime
ZASTRZEŻENIE
Firma GRY-OnLine S.A. otrzymuje prowizję od wybranych sklepów, których oferty prezentowane są powyżej. Dołożyliśmy jednak wszelkich starań, żeby wybrać tylko ciekawe promocje – przede wszystkim chcemy publikować najlepsze oferty na sprzęt, gadżety i gry.