Granie po LAN-ie, czyli relacja z DreamHack Valencia 2017
Odwiedziliśmy hiszpańską imprezę DreamHack Valencia 2017. Znaleźliśmy się między miłośnikami grania po LAN-ie, fanami e-sportu i cospleyerami. Oto nasze wrażenia.
Dawno dawno temu, za górami, za lasami, w kraju nad Wisłą zaczęła się rozwijać pewna wzniosła idea. Gracze z różnych bloków, osiedli czy nawet miast, znudzeni niesatysfakcjonującą walką z głupią sztuczną inteligencją, postanowili stanąć przeciwko sobie w rywalizacji o tytuły najlepszego wojownika na arenie Quake’a czy najprzebieglejszego stratega w sektorze Koprulu. Każdy wrzacił swojego wysłużonego blaszaka na plecy i udawał się na ustalone miejsce spotkania, gdzie czekały na niego zagmatwane zwoje kabli, tajemnicze switche i trudne do rozwikłania zagadki z portami.
Tak właśnie w Polsce narodziła się idea LAN party. Idea piękna, ale niestety krótkotrwała, która bardzo szybko wyginęła wraz z narodzinami pierwszego „dziecka Neostrady”. Na zachodzie Europy, gdzie PC-ty były powszechnie obecne na długo przed pojawieniem się stałych łącz internetowych i serwerów do gier sieciowych, pomysł LAN party zakorzenił się jednak na tyle mocno, że do dzisiaj stanowi istotną część gamingowej kultury. Mieliśmy okazję się o tym przekonać podczas jednej z największych imprez tego typu, czyli organizowanego w hiszpańskiej Walencji DreamHacka.
Gdzie i kiedy?
Wspomniana impreza odbyła się w tym roku w dniach 13–15 lipca w kompleksie targowym Feria Valencia na zachodzie miasta, do którego dojazd jest bardzo prosty dzięki kursującym z centrum liniom metra. Przejażdżka taka zajmuje około 30–40 minut, a wybór taksówki skraca ją do 20–25 minut. Jeszcze bliżej mamy z lotniska, które znajduje się 5 km od miejsca imprezy. Sam kompleks jest olbrzymi, ale sceny i stoiska znajdują się tylko na dwóch halach, dzięki czemu odwiedzający mają do swojej dyspozycji dużo pustej przestrzeni, po której mogą się swobodnie przemieszczać. Z technicznego punktu widzenia wyjazd na DreamHack jest więc mało kłopotliwy. Czy warto jednak lecieć tyle kilometrów? Cóż, odpowiedź nie jest oczywista.
Granie nie do końca po LAN-ie
DreamHack Valencia to impreza dla dwóch grup graczy. Po pierwsze i najważniejsze, dla tych, którzy pragną wziąć udział w jednym z największych LAN party na świecie, przez trzy pełne dni i noce grając ramię w ramię ze swoimi znajomymi lub innymi osobami poznanymi na miejscu. Należy jednak pamiętać, że sama nazwa LAN party jest w tym przypadku używana dość umownie. Większość współczesnych gier opiera się na dedykowanych serwerach i nie wspiera połączeń lokalnych. Organizatorzy oferują uczestnikom po prostu kilkaset stanowisk, na których możemy podłączyć sprzęt, połączyć się z siecią i poczuć jak w gigantycznej kafejce internetowej. Oprócz tego podczas imprezy organizowane są liczne turnieje dla uczestników. Wśród oficjalnie wspieranych gier znalazły się takie tytuły jak Paladins, League of Legends, Rocket League czy nawet mobilne Clash Royale.
Jak wiadomo, na LAN party śpi się raczej niewiele, ale czasami jednak trzeba, dlatego w cenie dostępu do stanowiska komputerowego wliczone jest również miejsce noclegowe na specjalnie wyznaczonych do tego celu halach. Namiot i śpiwór trzeba jednak załatwić sobie we własnym zakresie.
E-sport ponad wszystko
Drugim typem gracza, który powinien dobrze bawić się podczas hiszpańskiego DreamHacka, jest fan e-sportu. Na imprezie rozgrywanych jest sporo ciekawych turniejów. W tym roku zdecydowanie najważniejsze zmagania organizowane były przez studio Hi-Rez, czyli sponsorów naszego wyjazdu. Podczas imprezy odbyły się m.in. letnie finały Smite Pro League, w których uczestniczyły najlepsze drużyny z Europy i obu Ameryk, a pula nagród wynosiła 150 tysięcy dolarów. Rozgrywki te zostały zdecydowanie zdominowane przez Europejczyków, którzy zajęli pierwsze cztery miejsca. Zwyciężyła drużyna Team Dignitas, pokonując w półfinale dwukrotnych mistrzów świata NRG Esports (3-0), a w finale po niesamowicie zaciętym pojedynku zespół Team Rival (3-2).
Drugim istotnym wydarzeniem były zmagania Paladins Summer Premier, czyli jeden z trzech największych pod względem puli nagród (100 tysięcy dolarów) turniejów w, nadal będącej w otwartej becie, grze studia Hi-Rez. Na imprezę zaproszono najlepsze drużyny z siedmiu różnych regionów świata. Tym razem jednak będący jednymi z faworytów Europejczycy całkowicie zawiedli, a w finale spotkały się amerykańska drużyna Team Cryptik oraz chińskie QG Craze. Ostatecznie wygrali Amerykanie 4-1, ale niemal wszystkie starcia były bardzo zacięte i mecze dostarczyły widzom sporych emocji. Co ciekawe zarówno w Smite’a, jak i Paladins rozegrane zostały dodatkowe turnieje konsolowe dla posiadaczy Xboksa One oraz PlayStation 4.
Polak potrafi
Trzecim dużym turniejem w Walencji były rozgrywki StarCrafta II, a konkretnie World Championship Series Circuit 2017. Pula nagród wyniosła, podobnie jak w przypadku Paladins, 100 tysięcy dolarów. W ćwierćfinale mogliśmy oglądać bratobójczy pojedynek dwóch Polaków: Nerchio i Elazera. Lepszy okazał się ten drugi (3-1), ale nie tylko od Nerchia. Polak wygrał cały turniej, pokonując w finale Snute’a (4-3). W ostatnim meczu był kilkanaście punktów życia od porażki, ale jakimś cudem ocalił swoją drugą Wylęgarnię (Hatchery) i został mistrzem turnieju w Walencji. Wygrał w ten sposób 25 tysięcy dolarów i zakwalifikował się do WCS Global Finals.
W Walencji zorganizowano jeszcze kilka mniejszych, ale równie emocjonujących e-sportowych turniejów. Gospodarze byli zadowoleni przede wszystkim ze zmagań w Hearthstone, podczas których do półfinałów dostało się dwóch Hiszpanów. Jeden z nich (HariSeldon) wygrał całe zawody i odebrał nagrodę w postaci 7,5 tysiąca dolarów. W średniej wielkości turnieju CS:GO (pula nagród 50 tysięcy dolarów) zwyciężyła natomiast, nietrzymająca ostatnio najlepszej formy, drużyna Ninjas in Pyjamas.
Co poza tym?
Co oferował DreamHack poza LAN party i e-sportem? Niestety niewiele. Na imprezie było m.in. kilka stanowisk producentów sprzętu komputerowego, mała strefa Nintendo z grami na Switcha (Splatoon 2, Mario Kart 8 Deluxe czy The Legend of Zelda: Breath of the Wild), a także parę komputerów umożliwiających zagranie w najnowszą grę studia Hi-Rez, czyli Hand of the Gods: Smite Tactics, która wkroczyła właśnie w fazę otwartych beta-testów. Zorganizowany został również niezbyt duży konkurs cosplay, w którym w jednej z kategorii zwyciężyła nasza koleżanka z Polski, Shappi.
Świetna impreza, ale nie dla każdego
Tak jak wspomniałem na początku relacji, DreamHack Valencia to impreza skierowana do dwóch bardzo konkretnych grup graczy: miłośników LAN party i fanów e-sportu. Jedni i drudzy powinni wyjechać z tego trzydniowego wydarzenia bardzo zadowoleni. Mogli pograć ze znajomymi, wziąć udział w licznych amatorskich turniejach oraz pooglądać emocjonujące finały Smite’a czy Paladins. Na hiszpańskim DreamHacku nie było ani stanowisk z nadchodzącymi tytułami AAA, ani tym bardziej zapowiedzi nowych tytułów. Jeżeli jednak dobrze wspominasz czasy organizowania LAN party oraz wspólnego grania w kafejkach internetowych, to – jeśli masz czas i pieniądze – za rok możesz wpaść chociaż na jeden dzień imprezy, żeby poczuć atmosferę dawnych czasów.
ZASTRZEŻENIE
Koszt wyjazdu autora do Walencji opłaciła firma Hi-Rez.