Film SF zbyt obłędny, by powstał - Diuna Jodorowskiego
Wyświetlana obecnie w kinach Diuna to najbardziej udana ekranizacja prozy Franka Herberta – ale bynajmniej nie najambitniejsza. Oto historia projektu Alejandro Jodorowskiego z lat 70., zwanego najlepszym filmem, który nigdy nie powstał.
Spis treści
Istnieją złe filmy, które pamiętają wszyscy, i wspaniałe filmy, o których opinia publiczna zupełnie zapomniała. Potrzeba jednak projektu prawdziwie wyjątkowego – być może wręcz niemożliwego do zrealizowania – by zapisać się na stałe w historii kina bez nakręcenia nawet pojedynczej klatki. Ale Diunę w reżyserii – czy raczej wizji – Alejandro Jodorowskiego trudno opisać jakimkolwiek innym przymiotnikiem. To w końcu koncepcja, która przyciągnęła do siebie największe gwiazdy rocka, geniusza malarstwa oraz wizjonerów nowej fali science fiction. Film, który nieuchronnie musiał zawalić się pod własnym ciężarem, ale z którego zgliszczy powstały inne wielkie dzieła.
UWAGA NA NISKO PRZELATUJĄCE SPOILERY
W tekście odnoszę się zarówno do fabuły książek, filmów jak i niepowstałego filmu Jodorowskiego.
Legenda
Tak przynajmniej widzi to sam Alejandro Jodorowsky, który o projekcie do tej pory mówi w niemalże biblijnym tonie. Nakręcenie Diuny zostało mu podobno przykazane we śnie przez pozaziemską istotę, bóstwo. Chilijczyk przed tym „objawieniem” nie czytał powieści Herberta (nieprawdą jest jednak, że nie przeczytał jej wcale, jak sugeruje część źródeł) i znał ją wyłącznie z opowieści przyjaciół. Mimo to, kiedy zadzwonił do niego Michel Seydoux z wytwórni Camera One, która zajmowała się dystrybucją jego dwóch poprzednich obrazów, Kreta i Świętej góry, na rynku francuskim – bez wahania wybrał na swój następny projekt właśnie Diunę. Mając na uwadze komercyjny sukces tamtych filmów, producent bez dyskusji zakupił prawa do ekranizacji powieści. Nie było to szczególnie kosztowne, bo w Hollywood panowało przekonanie, że adaptacja tej książki jest niewykonalna. Seydoux nie przejął się tym, zaoferował Jodorowsky’emu ogromny budżet i pozwolił mu realizować swoją artystyczną wizję bez żadnych przeszkód.
Być może właśnie ten brak ograniczeń sprawił, że Diuna przerodziła się w gargantuiczną, szalenie kreatywną katastrofę, która z perspektywy czasu zdaje się niemożliwa do sfinansowania i sfilmowania. Jodorowsky ani myślał o tworzeniu wiernej adaptacji prozy Herberta. Obaj panowie darzyli się podobno sympatią, ale Chilijczyk zrobił absolutnie wszystko, by odsunąć go od procesu twórczego. W dokumencie Diuna Jodorowsky’eego reżyser twierdzi wręcz, że „gwałcił” Herberta – z miłością, ale jednak (dobór słów sam w sobie jest całkowicie niestosowny, ale staje się szokujący, gdy przypomni się, że Chilijczyk w przeszłości twierdził, iż na planie jednego z poprzednich filmów na potrzeby scenariusza zmusił do seksu jedną z aktorek).
”Nie chciałem szanować powieści, chciałem stworzyć ją na nowo. Według mnie Diuna nie należała do Herberta, tak jak Don Kichot nie należał do Cervantesa, lub Król Edyp do Ajschylosa [sic!]*”
Alejandro Jodorowsky
*Cytaty pochodzą z filmu Jodorowsky’s Dune w reżyserii Franka Pavicha i artykułu opublikowanego w 107 numerze magazynu „Métal Hurlant”.
Nie mówimy tu o ucinaniu wątków czy nawet całych postaci: mówimy o zupełnym przebudowaniu fabuły, bohaterów i motywów. Na przykład padyszach imperator Szaddam IV miał być szaleńcem, mieszkającym na planecie ze złota i funkcjonującym w symbiozie z idealną robotyczną kopią samego siebie. Książe Leto Atryda byłby kastratem, a główny bohater, jego syn Paul, zostałby poczęty przez kroplę krwi swego ojca, wprowadzoną do narządów rozrodczych Lady Jessiki – cały proces zapłodnienia miał zostać dokładnie przedstawiony. Tym samym film uczyniłby ze swojego protagonisty prawdziwego mesjasza, zrodzonego z matki dziewicy – całkowite przeciwieństwo książkowego pierwowzoru, mającego stanowić ostrzeżenie przed powierzaniem zbyt wielkiej siły w ręce charyzmatycznych liderów.
A to i tak tylko początek. W Diunie Jodorowskiego przyprawa miała mieć formę niebieskiej, gąbczastej substancji, zmieniającej nieustannie swój kształt i posiadającej najwyższą formę świadomości. Z kolei końcowe sceny przedstawiały zabójstwo Paula Atrydy i jego połączenie z umysłami wszystkich Fremenów oraz Atrydów. Ostatecznie świadomość miała uzyskać sama planeta Arrakis, wyrywając się ze swojej orbity i ruszając w wędrówkę po wszechświecie.
Jodorowsky nie miał hamulców. Chciał, by Diuna była czymś pomiędzy psychodeliczną podróżą po zażyciu LSD a religijnym objawieniem, czymś, co zmieniłoby percepcję młodych ludzi na całym świecie. Nic dziwnego, że producenci szybko zaczęli się martwić o wykonalność tego projektu. Tym bardziej że jego scenariusz w pierwotnej wersji był podobno grubości książki telefonicznej. Wytwórnie chciały filmu, który zmieściłby się w około dwóch godzinach. Chilijczyk wolał raczej, by trwał pół doby. Dojście na tym polu do kompromisu z twórcą, który nie był znany z ugodowości, mogłoby się okazać niemożliwe. Tymczasem przedsięwzięcie wymagało coraz większych sum. Tylko w fazie trwającej dwa lata przedprodukcji Diuna zdążyła pochłonąć 2 miliony dolarów – niewiele mniej, niż wynosił całkowity budżet Płonących siodeł, bijących w tamtym okresie komercyjne rekordy.
W przygotowaniach do realizacji filmu nie oszczędzano bowiem na niczym. Jodorowsky postanowił zebrać wokół siebie grupę wybitnych artystów, którzy pozwoliliby mu zrealizować swoją wizję, i nie baczył na koszty. Do opracowania wizualnego stylu Diuny zatrudnił szwajcarskiego malarza H.R. Gigera, rysownika Jeana Girauda i projektanta okładek do książek science fiction Christophera Fossa. Stworzona przez nich księga grafik koncepcyjnych, często obejmujących całe sceny, liczyła około 3000 stron.
“Chciałem klejnotów, robotycznych zwierząt, mechanizmów z duszą... statków-macic, poczekalni do odrodzenia w innych wymiarach... okrętów-nierządnic, napędzanych nasieniem naszych namiętnych ejakulacji... kolibry-ornitoptery, pozwalające nam pić starożytny nektar karłowatych gwiazd, dających nam sok wieczności... samochodów na gąsiennicach tak ogromnych, że ich ogony znikałyby za horyzontem... machin większych niż słońca, wędrujących, pokrytych szaleństwem i rdzą, skamlących jak psy poszukujące pana... świadomych kół, ukrytych za meteorytami, zakamuflowanymi na modłę metalicznych skał, czekającymi na choć kroplę życia, która przemierzyłaby te obrzeża galaktyki, by ugasić pragnienie cystern ponadnaturalnymi wydzielinami.”
Alejandro Jodorowsky
Za większość ścieżki dźwiękowej miała odpowiadać grupa Pink Floyd, ciesząca się wówczas ogromną popularnością i szykująca się do wydania swojego opus magnum, albumu o tytule The Dark Side of the Moon; muzykę do scen rozgrywających się na planecie rodu Harkonnenów dograłby francuski zespół Magma. Jedynie efekty specjalne powierzono szerzej nieznanemu Danowi O’Bannonowi.