Obywatelu, korporacja Cię potrzebuje!. Eve Online to coś więcej, niż gra
Spis treści
Obywatelu, korporacja Cię potrzebuje!
To ciekawy paradoks: EVE Online znane jest przeciętnemu graczowi głównie za sprawą właśnie tych gigantycznych bitew, strat liczonych w dziesiątkach tysięcy, setek osób tracących swoje wirtualne dobytki, ciągnących się latami wojen – a tak naprawdę okazuje się, że u podstaw tego ogromu stoją osobne, stosunkowo niewielkie społeczności entuzjastów, które zbierają się wieczorami na Discordzie (często nawet nie odpalając gry!), by spędzić czas z ludźmi, których lubią. Wielu z nich zupełnie nie ciągnie do wielkiej polityki.
W artykułach przyjemnie się o tym czyta, na materiałach wideo przyjemnie się to ogląda. Ale w takich bitwach jest się małą mrówką, leci się całą masą i umiejętności pojedynczego gracza zupełnie nie mają znaczenia. A pominąłem jeszcze fakt, że serwery zwalniają prędkość w grze, nawet do 10%, żeby poradzić sobie z taką liczbą ludzi. Wtedy potyczki przeradzają się w kilkunastogodzinną batalię, w której ścierają się masy, a jednostka nie ma na nic wpływu. Samo ustawienie kogoś na cel potrafi trwać z dwie minuty, kilka kolejnych mija, zanim statek zacznie strzelać. Można więc zaparzyć sobie herbatę, pójść po zakupy... ewentualnie skoczyć na całonocny maraton kinowy. Po powrocie bitwa pewnie i tak jeszcze będzie trwać.
Swiezaq, Useless Idea
Sam fakt istnienia „wielkiej polityki” w EVE Online to oczywiście w dużej mierze zasługa niezwykłej złożoności tej gry, oferującej różnorodne ścieżki kariery. Można np. ułożyć sobie tutaj wygodne życie wyłącznie dzięki spekulacjom na wirtualnym rynku, można zająć się górnictwem albo przemytem lub nawet zostać najemnikiem – i każda rola ma swoje miejsce w tutejszym ekosystemie. Ale ponownie kompletnie nowy wymiar nadaje jej zaangażowanie graczy, którzy wyszli zdecydowanie poza ramy tego, czego którykolwiek z deweloperów mógłby od nich oczekiwać. Siatki zwalczających się nawzajem sojuszy, gigantyczne federacje, pełnoprawne misje dyplomatyczne, spiski przygotowywane przez lata – to właśnie mięsko politycznego krajobrazu EVE Online.
– CCP Games stara się stworzyć pewne uniwersum, ale 90% graczy je olewa. Dla nich najciekawsze jest to, co dzieje się pomiędzy aliansami i korporacjami – twierdzi Maciell.
Jak daleko może zajść ideologiczna wojna pomiędzy wirtualnymi federacjami? Dość powiedzieć, że kilka dni po odsłonięciu pomnika EVE Online w islandzkim Reykjaviku, na którym umieszczono imiona wszystkich aktywnych na dzień 1 marca 2014 roku graczy, dokonano na nim aktów wandalizmu. Sprawcy, którzy zostali zidentyfikowani jako czterej miłośnicy tej produkcji, wymazali kilka nicków i narysowali pszczołę – symbol Goonswarm Federation. Akcja niezbyt im się opłaciła, bo za swój wybryk musieli zapłacić grzywnę i, co pewnie bardziej dotkliwe, zostali dożywotnio zbanowani w EVE Online.
Gra stanowi oczywiście imponujący szkielet, którego wszystkie elementy mają na siebie wpływ i są w jakiś sposób połączone, ale szkielet – wbrew doświadczeniom płynącym z niezliczonych RPG – sam funkcjonować nie może. Za resztę odpowiadają, tak jak w każdym innym MMO, gracze. O ile jednak w większości tego typu produkcji tworzą oni zwyczajne organy i mięśnie, składające się na w pełni normalne ciało, w EVE Online rozrasta się ono do rozmiarów monstrum rodem z filmów Cronenberga, na dodatek z zamiłowaniem do kulturystyki. I choć ta anatomiczna analogia poszła w dość dziwnym kierunku, mogę Was zapewnić, że poprzednie zdanie było komplementem.
Zostało jeszcze 61% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie