Zróbmy sobie przerwę.... Jakich zmian potrzebuje Call of Duty?
Spis treści
Zróbmy sobie przerwę...
Na koniec pozostaje najważniejsza sprawa, której początków można upatrywać jeszcze w 2012 roku i wydanym wtedy Black Ops II. To właśnie ten tytuł, z akcją rozgrywającą się w 2025 roku, wprowadził futurystyczne uzbrojenie i pojazdy, a każda kolejna gra po prostu ślepo brnęła w tę tematykę, nie wnosząc żadnych istotnych zmian. Zarówno Call of Duty: Ghosts, Advanced Warfare, Black Ops III, jak i Infinite Warfare to kolejne porcje egzoszkieletów, dronów, wingsuitów, biegania po ścianach i innej magii, przez co od czterech lat mamy wrażenie otrzymywania dokładnie tej samej gry. Zmieniały się tylko hollywoodzkie gwiazdy, użyczające swego wizerunku aktualnemu głównemu wrogowi. Podobna liczba tytułów skupiała się kiedyś na drugiej wojnie światowej, aż sam wydawca powiedział „dość” i zaserwował zupełnie wtedy świeże Modern Warfare.
Dziś wydaje się, że Call of Duty dotarło do tego samego punktu i wymaga równie śmiałej zmiany! Przyszłoroczna odsłona cyklu znajduje się w mocno już zaawansowanym stadium prac, nasuwa się więc pytanie, na ile Activision przewidziało taki rozwój wypadków? Czy dostaniemy kolejną porcję futurystycznej wojny, czy może CoD zaskoczy nas równie mocno jak w 2007 roku? Popuśćmy nieco wodze fantazji i pogdybajmy, co musiałby się wydarzyć, żebyśmy znowu z niecierpliwością czekali na nowe Call of Duty...
To jeden z najprostszych sposobów, ale niekoniecznie gwarantujący poprawę. Dobrze byłoby pozwolić fanom na mały oddech od grania w CoD-a, by zdążyli zatęsknić za ulubionym tytułem, jednak za przerwą tak czy siak musiałyby pójść diametralne zmiany. Rok lub dwa czekania na tę samą pozycję z dronami i egzokombinezonami nic nie zmieni, tym bardziej że przykład Electronic Arts pokazał, iż roczna przerwa na dopieszczenie Need for Speed wcale nie przełożyła się na zupełnie nową jakość. Gra okazała się słabsza niż wcześniejsze NFS Rivals, a nowe Assassin’s Creed Ubisoftu wciąż jest wielką niewiadomą. Activision musiałoby wykorzystać dodatkowy czas nie na stworzenie jeszcze większej, jeszcze dłuższej kampanii, z jeszcze liczniejszą obsadą Gry o tron czy Westworlda, tylko na zupełnie nową scenerię, zupełnie nową epokę – na powrót do prawdziwego „call of duty”, czyli wzywającego nas do boju obowiązku wobec ojczyzny, a nie wojny jako odjazdowej imprezy dla spoko ziomków, co lansuje w swoich zwiastunach z serii „każdy z nas jest żołnierzem”.
Nowy silnik
Ciągłe modyfikacje tego samego engine’u są trochę jak operacje plastyczne podstarzałej gwiazdy kina – z daleka wygląda młodo, ale upływu czasu nie da się zatrzymać. Stara technologia jest jednym z powodów, dla których każda gra z serii Call of Duty wydaje się taka sama, tym bardziej że konkurencja zdaje się wyprzedzać CoD-a już o całą epokę. Wymiany ognia na silniku Frostbite wyglądają miejscami niemal fotorealistycznie – CoD natomiast jawi się pod każdym względem jako gra komputerowa, a rozpoznawalne twarze hollywoodzkich gwiazd nie są w stanie zamydlić nam oczu. Do tego dochodzi brak destrukcji otoczenia, brak zmiennych warunków pogodowych oraz najbardziej drętwe strzelanie w grach FPS. Call of Duty wyczerpało już liczbę modyfikacji silnika pamiętającego czasy Quake’a III Areny. Potrzebuje zupełnie nowego, napisanego od podstaw engine’u – potrzebuje swojego, autorskiego Frostbite’a!
Powrót do II wojny światowej
Powrót do korzeni serii wydaje się najprostszym przepisem na sukces. Call of Duty zaczynało właśnie jako ulepszona wersja Medal of Honor: Allied Assault, drugowojenne odsłony wspominamy najcieplej z całego cyklu, a sukces Battlefielda 1 pokazał, że gracze bardzo dobrze czują się w tamtych klimatach. Co więcej, pozytywnie oceniona kampania dla jednego gracza w BF1, przedstawiająca niepowiązane ze sobą losy kilku żołnierzy, ma swe źródło właśnie w dwóch pierwszych częściach Call of Duty! Od tamtego czasu seria jednak mocno odbiła w stronę widowiskowej fabuły z wyraźnie zarysowanymi bohaterami i powrót do takich anonimowych szeregowców różnych armii wydaje się mało prawdopodobny. Prędzej dostalibyśmy coś na wzór World at War, gdzie prawda historyczna w równym stopniu mieszałaby się z losami konkretnych osób, a być może nawet nawiązywała do ostatnich części, jak to miało miejsce w serii Black Ops. Co by jednak twórcy nie wymyślili w związku z II wojną światową i tak przyjęlibyśmy to z otwartymi ramionami – strzelaniny FPP naprawdę stęskniły się za garandami i thompsonami!