Call of Duty – jakich zmian potrzebuje seria, by powrócić na szczyt?
Czwarty rok z rzędu i wciąż praktycznie ta sama gra. Tym razem jednak fani Call of Duty powiedzieli: „Nie!”, co odbiło się na słupkach sprzedaży Infinite Warfare. Jak można przywrócić marce dawną świetność?
Spis treści
Kury znoszącej złote jajka nie da się eksploatować w nieskończoność. Kiedyś albo skończą się jajka, albo zbuntuje kura, albo po prostu nadmiar złota sprawi, iż stanie się ono pospolite i niewiele warte. Analogicznie wygląda sytuacja z wydawaniem co roku tej samej gry – kilka razy z rzędu się uda, ale brak znaczących zmian na dłuższą metę może zniechęcić nawet najwierniejszych fanów. Już wcześniej zrozumieli to decydenci z Ubisoftu oraz Electronic Arts, robiąc przerwę w cyklu wydawniczym takich marek jak Assassin’s Creed oraz Need for Speed, a do wydawanej rok w rok FIF-y wprowadzając niespodziewanie tryb fabularnej kariery. Żadnych rewolucyjnych rozwiązań nie doczekał się jednak inny coroczny pewniak – Call of Duty, a dość chłodne przyjęcie przez graczy ostatniej odsłony Infinite Warfare dało firmie Activision chyba po raz pierwszy tak wyraźny sygnał, że w ten sposób dłużej się tego ciągnąć nie da.
Sukces przez małe „s”
„Dlaczego akcja Infinite Warfare dzieje się w kosmosie? Bo nikt na Ziemi nie chce tego kupować” – taki „żarcik” można znaleźć w jednej ze steamowych recenzji, gdzie gra obecnie może pochwalić się tylko 53% pozytywnych opinii. Wiele tytułów i tak marzy o podobnej liczbie sprzedanych egzemplarzy, gdyż łącznie po nowe Call of Duty sięgnęło kilka milionów nabywców, jednak w przypadku tej pozycji w oczy rzuca się przede wszystkim 50-procentowy spadek sprzedaży wersji pudełkowych, o czym mówią dane zarówno ze Stanów Zjednoczonych, jak i Wielkiej Brytanii. Wcześniej docierały przecieki o rekordowo słabej liczbie zamówień przedpremierowych, a połączenie tych wszystkich czynników przełożyło się na dość skąpą bazę graczy w nowego CoD-a, przynajmniej w wersji na PC, gdzie danych dostarcza platforma Steam. W trybie wieloosobowym Infinite Warfare bawi się średnio 4 tysiące osób, co jest mniejszą liczbą niż w przypadku poprzedniej odsłony – Black Ops III.
Przyczyn tego zjawiska znalazłoby się z pewnością kilka i nie można tu pominąć roli konkurencji, czyli Battlefielda 1. Studio DICE bez wątpienia udowodniło, że gracze stawiają raczej na historyczne okresy i prawdziwe konflikty w grach FPP, a odwieczne prośby o powrót do czasów II wojny światowej nie pochodzą jedynie z naszego rodzimego podwórka. Pierwszym znakiem była swoista potyczka zwiastunów obu gier w serwisie YouTube, w której Infinite Warfare poniosło sromotną wręcz porażkę, a Battlefield zyskał sympatię wyłącznie za sam odważny i – jak widać – trafny wybór realiów.
Swoje trzy grosze dołożył także wydawca Activision pełną pychy postawą i dość dziwną polityką. Najpierw mieliśmy więc robienie dobrej miny do złej gry i próby bagatelizowania fali krytyki, jaka pojawiła się po ujawnieniu kosmicznych scenerii nowej odsłony. Sympatii nie przysporzyło też grze powiązanie zakupu Modern Warfare Remastered z Infinite Warfare w dość drogim pakiecie. Zamiast sprezentować grę każdemu posiadaczowi dawnej wersji lub udostępnić ją za niewielką opłatą osobno, spróbowano zapewnić nowemu tytułowi raczej niewiele większą sprzedaż za sprawą kierujących się nostalgią nabywców.
Wojna przyszłości niezmiennie towarzyszy serii od 4 lat, przez co każda kolejna gra wydaje się zbyt podobna do ostatniej.
Liczba graczy w trybie multiplayer odświeżonego klasyki na platformie Steam oscyluje zwykle wokół tysiąca. Wreszcie, z jakichś dziwnych powodów, postawiono mur pomiędzy pecetowcami kupującymi grę na platformie Steam oraz w sklepie Windows, uruchamiając dla nich zupełnie osobne serwery wykluczające wspólną rozgrywkę, efektem czego była fala zwrotów w Windows Store. Każde z tych posunięć wydaje się cokolwiek dziwne, jakby firma Activision celowo próbowała sabotować swoją własną markę lub kompletnie nie dostrzegała oczekiwań klientów.