Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 24 stycznia 2012, 11:42

autor: Krzysztof Gonciarz

ACTA w Polsce – co to naprawdę oznacza?

W Internecie dużo się o ACTA pisze i mówi, ale bardzo trudno jest oddzielić czyste spekulacje od informacji opartych na faktach i rzeczowych analiz. O pomoc w przygotowaniu tego tekstu poprosiliśmy znajomego prawnika.

Spis treści

W Internecie dużo się o ACTA pisze i mówi, ale bardzo trudno oddzielić czyste spekulacje od informacji opartych na faktach i rzeczowych analiz. O pomoc w przygotowaniu tego tekstu poprosiłem znajomego prawnika i osobę żywo zainteresowaną przetasowaniami w ochronie praw autorskich, Adama Szymona Tułeckiego.

Skąd wiemy o ACTA?

Świat dowiedział się o projekcie nowego traktatu w 2008 roku za pośrednictwem Wikileaks. Ujawniony został wtedy zapis tajnych negocjacji międzyrządowych (toczących się między rządami USA, Japonii, Australii, Kanady, Meksyku, Maroka, Nowej Zelandii, Korei Południowej, Singapuru, Szwajcarii oraz Unii Europejskiej) nad nową umową mającą regulować standardy ochrony przed obrotem towarami podrobionymi.


ACTA powstawało w tajemnicy przed opinią publiczną, we współpracy z amerykańską branżą rozrywkową.


Negocjacje i treść wszelkich ustaleń trzymano w ścisłej tajemnicy przed opinią publiczną. Co symptomatyczne, jedynymi podmiotami pozarządowymi, które miały dostęp do stołu negocjacyjnego, byli przedstawiciele lobby przemysłu rozrywkowego USA. Negocjacje toczyły się więc z zupełnym pominięciem opinii publicznej. Takie niedemokratyczne postępowanie powinno budzić zasadniczy sprzeciw i niepokój.

Po co stworzono ACTA?

Celem ACTA jest wprowadzenie minimalnego poziomu ochrony praw własności intelektualnej we wszystkich państwach-sygnatariuszach. Dotychczas między poszczególnymi państwami występowały pewne różnice co do roszczeń przysługujących uprawnionemu z tytułu naruszenia jego praw własności intelektualnej. Teraz każdy, którego prawa zostały naruszone, będzie mógł – przynajmniej w teorii – dochodzić swego na podobnych zasadach we wszystkich państwach, które przystąpiły do ACTA. Mimo że zawarte w nazwie traktatu słowo Counterfeit sugerowałoby zamiar skupienia się negocjujących na zagadnieniach związanych ze zwalczaniem porabiania znaków towarowych (np. na odzieży), traktat ostatecznie obejmuje swoim zakresem inne prawa własności intelektualnej – w szczególności prawo autorskie.

To szczytna idea, jednak ten nowy standard w niektórych aspektach wyraźnie zwiększa uprawnienia posiadacza własności intelektualnej. Spowodowane jest to wpływem, jaki na kształt traktatu wywarły Stany Zjednoczone, które chciały wzmocnić pozycję swojego przemysłu rozrywkowego, stanowiącego zasadniczą część ich gospodarki, co uczyniły, m.in. stosując w traktacie rozwiązania właściwe swojemu systemowi prawnemu (dotychczas odrzucane np. na terenie Unii Europejskiej).

Obserwując proces negocjacyjny (na tyle, na ile było to oczywiście możliwe), nie sposób uciec od wrażenia, że pierwotny zamysł obejmował znacznie dalej idące zmiany. W początkowych wersjach traktatu, które wyciekły do mediów, znajdowały się m.in. zapisy zobowiązujące sygnatariuszy do wprowadzania mechanizmów odcinania od łączy internetowych użytkowników naruszających prawa autorskie. Miało się to odbywać zgodnie z zasadą „three strikes and you’re out”, obowiązującą już np. we Francji. Rosnąca presja opinii publicznej sprawiła, że część tych zapisów usunięto z ostatecznej wersji umowy (w tym zobowiązanie do wprowadzenia „three strikes and you’re out”).

Niektórzy przedstawiciele rządów, które negocjowały ACTA, twierdzą, że traktat nie wprowadza żadnych istotnych zmian do ich wewnętrznej legislacji. Tak jest m.in. w UE czy w Polsce (o tym, że zmiany te jednak występują – w dalszej części artykułu).

Po co więc podpisywać umowę, która miałaby nic nie zmieniać?

Jak wskazuje część ekspertów, ACTA ma służyć skonsolidowaniu standardu ochrony praw własności intelektualnej w państwach „rozwiniętych”, po to ażeby następnie eksportować ów standard za pomocą presji politycznej i ekonomicznej do pozostałych krajów, w tym tych „rozwijających się”.

Objawem takiej presji w wykonaniu rządu USA jest m.in. Special 301 Report – tworzony przez Office of the United States Trade Representative (USTR) – zawierający listę krajów, w których zdaniem rządu USA ochrona praw własności intelektualnej jest zbyt słaba, czy wpływ, jaki USA wywarło na wprowadzone właśnie w Hiszpanii tzw. Ley Sinde.

Co ciekawe, mimo że USA było jednym z inicjatorów podjęcia negocjacji nad traktatem, jednocześnie w sposób zdecydowany wpływając na jego kształt i zabiegając o tajność negocjacji, zamierza traktować ACTA jedynie jako memorandum of understanding, nie zaś jako wiążący je traktat międzynarodowy.

Czym się różni ACTA od SOPA?

Zasadnicza różnica między tymi dwoma aktami polega na tym, że SOPA jest regulacją wewnętrzną Stanów Zjednoczonych, natomiast ACTA jest traktatem międzynarodowym. Nie znaczy to jednak, że SOPA nie dotyczy krajów takich jak Polska!

SOPA

Głównym celem SOPA jest umożliwienie posiadaczom praw własności intelektualnej dochodzenia swoich praw w ramach amerykańskiego systemu prawnego wobec podmiotów je naruszających w Internecie, także za pomocą stron umiejscowionych poza granicami USA.


Twój dostawca usług internetowych może odłączyć Ci dostęp do Internetu. Z Twojej strony mogą zniknąć reklamy, a użytkownicy mogą zostać odcięci od Twojego systemu płatności.


Dzięki SOPA możliwe jest wywieranie pośredniego wpływu na zagraniczne podmioty poprzez podmioty znajdujące się w USA. Na przykład: RIAA byłaby w stanie wywrzeć presję na PayPalu bądź dostawcach usług serwerowych, żeby ci przestali obsługiwać polską stronę oferującą nielegalną treść. Innym przykładem jest żądanie od dostawcy usług reklamowych (np. Google AdSense), by ten zerwał umowę ze wskazanym podmiotem.