autor: Jakub Sierzański
Fallout 4 jest słabym RPG, ale i tak do niego wracam
Fallout 4 ma swoje problemy, eufemistycznie mówiąc. I choć ciężko czasem je zaakceptować, tak gra ta zyskuje, kiedy jest się w stanie przymknąć na nie oko. Wracam do niej regularnie i bawię się naprawdę dobrze.
Fallout 4 jest słaby, a i tak chętnie do niego wracam
Nie od dzisiaj wiadomo, że Bethesda Softworks, oprócz kilku pojedynczych przypadków, genialnych produkcji w swoim portfolio nie ma. Owe wyjątki od reguły można by uznać za wypadki przy pracy albo po prostu Todd Howard rzeczywiście przysiadł na dłużej przy biurku zamiast przy mikrofonie. Fallout 4 nie był jednak odstępstwem od normy. Jest to gra co najwyżej przeciętna, brzydka, infantylna, pełna dialogów na poziomie przedszkola i błędów, które od ponad siedmiu lat nie zostały naprawione. Jak bardzo jednak następca New Vegas nie byłby zły, wracam do niego co jakiś czas. I nadal bawię się świetnie.
Pamiętam ten dzień. 10 listopada 2015. Dzień sądu. Dzień, w którym wszystko miało się zmienić. Dzień, w którym Todd obiecywał gruszki na wierzbie, a z nieba miała spaść bomba atomowa zwana Falloutem 4. Z wypiekami na twarzy czekałem, aż pasek instalacji osiągnie 100%. Jest! Uruchamiam i wchodzę w świat zniszczonego Bostonu. Pierwsze wrażenie? Szczęka opadła. Co prawda to nadal Creation Engine, ale podobało mi się. Okazało się jednak, że wśród znajomych byłem odosobniony w tej opinii.
Fallout 4 cierpi na poważną chorobę od czasu premiery, która nazywa się „nie-graj-we-mnie-bez-modów”. Za pierwszym podejściem, czyli niespełna osiem lat temu, napotykałem błędy, które skutecznie uniemożliwiały rozgrywkę. Spadki klatek do skrajnie niskich wartości. Przenikające się tekstury. Znikający NPC. Niewidzialne bronie. Blokowanie się postaci. To tylko przykłady, ponieważ lista mogłaby składać się z aż kilkuset pozycji, gdyby zebrać je wszystkie razem. Moderzy z całego świata cały czas dzielnie walczą, by naprawić grę, jednak czy aby na pewno da się to zrobić?
Piękno tej serii leży przede wszystkim w jej lorze i opowiadanej historii, a „czwórka” nie wypada aż tak tragicznie pod tym względem. Nie jest to poziom klasyki, a przede wszystkim New Vegas, którego Obsidian wyprodukował w przyspieszonym tempie i dosłownie znokautował Todda, ale jeśli wyrzucimy z pamięci główny motyw z poszukiwaniem Shauna, Fallout 4 wypada całkiem nieźle. Zapomniałbym – pana o imieniu i nazwisku Preston Garvey traktujemy, jakby nie istniał. Nie narodził się, nie ma go i nie zlecał nam setek misji typu „idź uratować wioskę przez najeźdźcami”. To było tak cholernie upierdliwe zajęcie, że w pewnym momencie chciałem posłać mu kulkę między oczy. Jednak co wytrwalsi gracze dali radę i osiągnęli zakończenie gry dla frakcji Minutemen. Brawo! Zyskaliście satysfakcję i dowiedliście, że Wasza cierpliwość jest anielska.
Gra po wgraniu kilku(nastu) modyfikacji nadal wygląda bardzo dobrzeFallout 4, Bethesda Softworks, 2015
Preston Garvey jest niezależną postacią i jednym z ostatnich przedstawicieli frakcji Minutemen. Za swój życiowy cel obrał pomoc innym mieszkańcom zniszczonego Bostonu. Można go również zwerbować na kompana. Ciekawostką jest fakt, że nawet po ukończeniu gry oraz spełnieniu kilku warunków (między innymi zachowanie odpowiednich relacji czy pozostawienie go żywym) Preston nadal będzie wysyłać gracza w podróż po całej mapie. Zadania te nie mają końca...
Postacie przedstawione w „czwórce” były zaiste ciekawe – mam na myśli przede wszystkim Nicka Valentine’a (syntetycznego prywatnego detektywa mieszkającego w Diamond City), Piper Wright (irytującą i sarkastyczną reporterkę), Cait (uzależnioną od narkotyków młodą kobietę, która pięć lat spędziła w niewoli), Danse’a (paladyna Bractwa Stali skrywającego pewną tajemnicę), Codswortha (robota będącego opiekunem domu protagonisty w Sanktuarium) czy Johna Hancocka (ghoula, a zarazem burmistrza jednej z osad w grze). Gdyby tylko dialogi były bardziej rozbudowane, dałoby się ich jeszcze bardziej polubić. Wybór między a) „tak”, b) „nie”, c) „handlujmy”, d) „dawaj hajs” z biegiem czasu staje monotonny i raczej każdy „skipował” dialogi, żeby tylko móc grać dalej. Z pomocą oczywiście przyszli moderzy, który rozszerzyli opcje dialogowe, by były bardziej immersyjne. W końcu można poczuć się jak prawdziwy ocalały ze schronu 111. O modelach postaci nie będę się wypowiadać, bo co tu mówić. Są po prostu złe, ale – hej! – zawsze mogło być gorzej.
Widok na zniszczony Boston i wieże niczym z klocków Lego po lewej.#BP3Fallout 4, Bethesda Softworks, 2015
Pustkowia i Boston wyglądają jak z kartonu, w niektórych lokacjach klatki spadają do zera, a fizyka praktycznie nie istnieje, jednak to nadal jest stary, dobry Fallout. Można zapomnieć o tych wszystkich wadach i udawać, że jest okej, albo sięgnąć po stosowne modyfikacje, które nieco ulepszą to, co widzimy wokół siebie. I powiem Wam, że niektóre robią robotę i zmieniają grę nie do poznania, łącznie z całym zarządzaniem osadą, które oryginalnie wypada tak sobie. Nie ma tu za wiele opcji. Można jedynie przypisać mieszkańca do jakiejś czynności, np. zbierania owoców czy uprawy kukurydzy. Na budowaniu spędziłem masę godzin, sprawia ono wielką satysfakcję, ale koniec końców świeżo wzniesione miasto stało puste, ponieważ sygnał radiowy z postawionej przeze mnie wieży nie dochodził do NPC rozsianych po świecie gry. Po co w takim razie spędziłem 50 godzin na budowie? Jak do tego doszło? Nie wiem...
W internecie często spotykałem się z pytaniami, czy ta gra jest produkcją wartą zainteresowania. Odpowiedź brzmi: tak. Jak najbardziej. Mimo że Todd Howard wraz z kolegami to lenie, co akurat jest prawdą (wydajmy Skyrima po raz sześćdziesiąty ósmy!), to gra ma swój urok. Bardzo przeciętna produkcja, aczkolwiek posiada to coś, co sprawia, że chętnie do niej wracam.
Trzeba pogodzić się jednak z jej stanem technicznym, ponieważ gdybyśmy chcieli w stu procentach ją połatać, z pewnością straciłaby to, czym się wyróżnia. Cała magia by prysła. Fallout nie byłby Falloutem. Gry Bethesdy z natury są brzydkie, niedopracowane, ale stawiają przede wszystkim na olbrzymią swobodę w działaniu, możliwość poznawania świata poprzez setki zapisków czy notatek oraz kreacji właśnie takiego bohatera, jakiego chcemy (niestety, w Falloucie 4 w każdym przypadku dość małomównego). Pragniesz być dobry, pomagać wszystkim? Nie ma sprawy. A może chcesz sprawdzić się w roli tego złego? Nikt Ci tego nie zabroni. Oczywiście zawsze można pobrać kilka modyfikacji i pozbyć się uporczywych baboli, ale co to za Fallout bez irytującego wpadania pod mapę, niewidocznych celów misji lub częstego wyrzucania do pulpitu. To normalne, grajcie dalej! Niech magia Falloutów nie ginie!
Obecnie istnieje niezliczona ilość modyfikacji, które sprawią, że możecie nie poznać tej gry. Począwszy od prostych rzeczy, takich jak poprawa tekstur, dodanie nowych stacji radiowych czy nieoficjalny patch, który eliminuje setki błędów, a kończąc na rozbudowanym edytorze protagonisty, nowych systemach zarządzania osadami czy tysiącach dodatkowych elementów ich wystroju. Do wyboru, do koloru!