Dzięki takim historiom kochamy Dark Souls
Usiądź i posłuchaj. Oto bowiem zgłębiamy lore Dark Souls, a konkretniej historię Czarnych Rycerzy – przeciwników, którzy zapewne nieraz zaszli za skórę. W gruncie rzeczy to jednak ktoś dużo więcej niż zwykli oponenci.
Można pokonać wszystkich bossów w trylogii Dark Souls, zdobyć platynowe trofea we wszystkich trzech grach oraz rozszerzeniach do nich i nadal nie mieć bladego pojęcia, że w ciągu tych setek godzin gnębienia nieumarłych, bycia grillowanym przez smoki i krzyżowania mieczów z rycerzami świat i narracja Dark Souls są skrupulatnie rozwijane w tle. Hidetaka Miyazaki i spółka niewątpliwie musieli mieć ubaw, ukrywając wszelkie detale dotyczące historii lokacji, postaci i wydarzeń w niepozornych opisach przedmiotów rozsianych po tym uniwersum i pozostawiając całkowicie w gestii graczy mozolne składanie tego w całość.
I nawet jeśli pełne zrozumienie tego, o czym, do licha, jest lore Dark Soulsów, może być nieosiągalne ze względu na zbyt wiele niejasności – pomijając już sam fakt, że jest to celowo przed nami ukrywane – głębsze poznanie części historii okazuje się zdecydowanie możliwe, o ile tylko ma się detektywistyczne zacięcie i zbyt dużo wolnego czasu. Na szczęście wśród fanów dzieł FromSoftware posiadających te cechy osobników nie brakuje i dzięki temu możemy w pełni zanurzyć się w ten bogaty i obszerny świat, który inaczej byłby dla nas wyłącznie tłem świetnej gry. Uniwersum Soulsów jest bowiem niczym zestaw puzzli, w którym niby brakuje wielu części, niby na niektóre elementy wylała się kawa, ale gdy w końcu ułożymy z nich obraz, okazuje się on równie, jeśli nie bardziej, fascynujący i bogaty w detale co w innych wysokobudżetowych RPG.
Doskonałym przykładem tego, jak rozbudowane jest fabularne tło serii, mogą być czarni rycerze, którzy w całej trylogii pojawiają się dosłownie kilka razy. To wierni wojownicy Gwyna, których zaciekłość i nieustępliwość dorównuje jedynie ich niepohamowanej skłonności do otwierania się na ciosy w plecy. W pierwszym Dark Souls występują tylko w siedmiu odległych od siebie lokacjach. Dodatkowo, poza kilkoma z nich na samym końcu gry, nie odradzają się, co technicznie czyni ich minibossami. Nie zrozumcie mnie źle, to z pewnością imponujący przeciwnicy, ale tych akurat w trylogii FromSoftware nie brakuje. Czemu więc to zaszczytne miano przypadło właśnie czarnym rycerzom? Cóż, jest ku temu dobry powód.
Ze względu na ich podobieństwo do srebrnych rycerzy, którzy przemierzają sale i korytarze katedry w Anor Londo, łatwo zbagatelizować czarnych rycerzy jako alternatywne lub skorumpowane wcielenia swoich jaśniejszych odpowiedników. W rzeczywistości jeden z niekanonicznych prequeli Dark Souls, komiksowa seria zatytułowana Dark Souls: The Age of Fire, przedstawia czarnych rycerzy jako pogrążone w pustce wcielenia wojowników strzegących stolicy Lordranu. Jest to jednak fałszywy trop: jeśli już, czarni rycerze byli nawet bardziej zaufanymi żołnierzami niż wojownicy, którzy zostali w mieście, by go strzec.
Kluczem do zrozumienia ich roli jest jedyny moment w Dark Souls, w którym można zobaczyć czarnych rycerzy i nie zostać od razu zaatakowanym – ich zjawy odbywają bezkresną wędrówkę przy schodach prowadzących z Ołtarza Firelink do Pieca Pierwszego Płomienia. Ich obecność w tym miejscu wynika z faktu, iż jako jedyni towarzyszyli Gwynowi, Panu Słońca, w jego misji połączenia Pierwszego Płomienia.
W Dark Souls Pierwszy Płomień jest źródłem przedstawionego w tej trylogii życia, a cała nasza misja sprowadza się do ponownego wzniecenia go w celu oddalenia Ery Ciemności – której nazwa brzmi przerażająco, ale w rzeczywistości jest tylko innym określeniem Ery Człowieczeństwa. Będącemu bogiem Gwynowi wizja zdominowania świata przez ludzi musiała być jednak nie w smak, skoro sprawą najwyższej wagi uczynił zapobieżenie całkowitemu zgaśnięciu Pierwszego Płomienia – w końcu był gotów na ostateczne poświęcenie, by to osiągnąć. Logiczne więc, że drużyna towarzysząca mu w drodze do Pieca Pierwszego Płomienia musiała składać się z najlojalniejszych rycerzy. O ich roli możemy przeczytać w Dark Souls w opisie zbroi czarnego rycerza, który brzmi:
Zbroja czarnych rycerzy nawiedzających Lordran.
Rycerze podążali za lordem Gwynem, gdy wyruszył on, by połączyć ogień. Jednak zostali spaleni na popiół przez nowo rozpalony płomień; od tamtej pory przemierzają świat jako pozbawione ciała duchy.
Tajemnica rozwiązana? Lojalni żołnierze Gwyna po połączeniu Pierwszego Płomienia albo zmienili się w zjawy, albo zaczęli bez celu tułać się po Lordran, gdzie spotykamy ich jako gracze. Ale to nie wszystko, jeśli chodzi o pochodzenie czarnych rycerzy i rolę, jaką odegrali w wydarzeniach poprzedzających Dark Souls. Ich los jest ściśle związany z innym płomieniem – Płomieniem Chaosu, stworzonym przez Wiedźmę z Izalith.
Zanim bowiem Gwyn zdecydował, że najlepszym rozwiązaniem na przedłużenie Ery Ognia będzie poświęcenie własnego życia, Wiedźma z Izalith, która walczyła u boku Gwyna przeciwko smokom, wpadła na inny pomysł – chciała odtworzyć Pierwszy Płomień, używając własnej Duszy Władcy jako katalizatora. Plan naturalnie nie wypalił: czarownica nie tylko nie była w stanie odtworzyć Pierwszego Płomienia, ale w jego miejsce zrodziła Płomień Chaosu, który zamiast kreować życie, pochłonął i przekształcił istniejące w Izalith stworzenia w demony. Wiedźma i dwie z jej córek zostały pożarte i zamienione w Łoże Chaosu, a jej pozostałe dzieci (z wyjątkiem jednego) zamieniły się w pół ludzkie, pół pajęcze monstra lub lawowe olbrzymy. Gwyn, Pan Słońca, nie miał zamiaru tolerować obecności tak nienaturalnych istot – więc postanowił z nimi walczyć.
Nie wiadomo, kto wygrał tę wojnę – najprawdopodobniej nie było jednoznacznego zwycięzcy, a konflikt zakończył się jakimś rodzajem porozumienia, które zamknęło demony w Izalith, mieście już przez nie opanowanym, do tego pełnym lawy, zła, plugastwa i słabo zaprojektowanych bossów. Częścią owego porozumienia mogło być pozostawienie niektórych demonów na powierzchni jako strażników ważnych lokacji (demon w Azylu Nieumarłych) lub przeniesienie bardziej zasłużonych z Fortecy Sena do Anor Londo (demony Batwinga). Jednocześnie, nawet jeśli taka umowa została zawarta, między siłami Gwyna a demonami z pewnością nie zrodziły się ciepłe uczucia. Istnienie czarnych rycerzy jest tego najlepszym dowodem. Spójrzmy na opis ich broni w Dark Souls.
Oto miecz czarnych rycerzy przemierzających Lordran.
Sprawdza się w walce z demonami chaosu.
Po sile, jaką trzeba włożyć we władanie tym ostrzem, można oszacować ogrom przeciwników czarnych rycerzy.
Ich wielkie topory, miecze i halabardy zostały zaprojektowane z myślą o jednym celu: zabijaniu demonów. Tłumaczy to większą wagę i lepszą zdolność przełamywania równowagi wroga – w końcu, mimo że rycerze są wyraźnie wyżsi od zwykłych ludzi, nadal nie dorównują wzrostem większości demonów.
Stąd można już w miarę łatwo złożyć historię w całość: Gwyn doszedł do wniosku, że pomioty Płomienia Chaosu z Zaginionego Izalith staną się zagrożeniem dla królestwa bogów raczej prędzej niż później i zdecydował się na atak prewencyjny. Wyposażył swoich żołnierzy w specjalną broń i ruszył przeciwko demonom, a ponieważ nie mógł lub nie chciał eksterminować ich wszystkich, zawarł pakt ograniczający ich obecność do głębin poniżej Blighttown. To właśnie podczas tej wojny czarni rycerze zyskali swój mroczniejszy wygląd – możemy założyć, że wcześniej nosili srebrne zbroje, co zgadzałoby się z wyglądem srebrnych rycerzy w Anor Londo.
Jak jednak czytamy w opisie tarczy czarnego rycerza:
Wieki temu rycerze stanęli do walki z demonami chaosu. Ich pancerze sczerniały od piekielnych płomieni, ale tarcze z czasem zyskały odporność na ogień.
Pozostaje pytanie, kim właściwie byli czarni rycerze? Wygląda na to, że ludźmi, chociaż fakt, że są o głowę wyżsi od awatara gracza, może sugerować, że stanowią pewnego rodzaju hybrydę. Wskazuje na to również ich zdolność do posługiwania się naprawdę ciężką bronią i zbrojami przy zachowaniu zwinności, co sugeruje ich wyjątkową siłę. Dark Souls ma jednak innych ludzkich wrogów, takich jak rycerze pierścienia czy upiory mroku, ewidentnie silniejszych i wyższych niż wybrani nieumarli.
Istnieje również możliwość, że są to lordowie – tej samej rasy co Gwyn, Artorias czy Ornstein – co wyjaśniałoby, dlaczego Władca Słońca wybrał ich na towarzyszy w wyprawie do Pieca Pierwszego Płomienia. Gdyby czarni rycerze okazali się ludźmi, byłoby to wyjątkowe wyróżnienie – walczyli przecież w pierwszych szeregach w co najmniej trzech przełomowych momentach historii Dark Souls.
Wspomnieliśmy już o ich roli w starciach z demonami Zagubionego Izalith i w połączeniu Pierwszego Płomienia, ale należy pamiętać, że czarni rycerze odegrali też kluczową rolę w wojnie ze smokami i zapoczątkowaniu Ery Ognia, mimo że do tego czasu nadal byli zwykłymi srebrnymi rycerzami, nietkniętymi przez ogień demonów chaosu.
Oryginalne intro do Dark Souls pokazuje ich jako elitę wojsk Gwyna, które pomogły mu pokonać latające bestie, ponosząc jednak duże straty. Niestety, podczas wydarzeń pierwszej i trzeciej odsłony serii dni ich świetności są już dawno za nimi, mimo że nadal okazują się oni niesamowicie potężnym wrogiem, szczególnie dla początkujących graczy. Niektórzy doszukują się powiązania ich obecności na powierzchni z nienawiścią do demonów, przypuszczając, iż czarni rycerze nadal polują na wszelkie twory chaosu, które mogłyby zawędrować zbyt daleko od Zaginionego Izalith.
Chociaż może to być prawdą w przypadku Azylu czy Miasta Nieumarłych w pierwszej grze – w obu tych miejscach walczymy odpowiednio z demonami: Zbłąkanym i Taurusem – a także Niegasnącego Jeziora w części trzeciej, które jest ostatnim schronieniem powoli wymierającej rasy demonów, teoria ta wydaje się cokolwiek naciągana, jeśli weźmiemy pod uwagę inne obszary, na których znajdują się czarni rycerze.
Bardziej prawdopodobne wydaje się, że stali się oni wiecznymi tułaczami, ponieważ – w przeciwieństwie do srebrnych rycerzy strzegących stolicy Anor Londo i iluzorycznej bogini Gwynevere – Gwyn, u boku którego walczyli i ginęli przez całe życie, pozostawił ich bez żadnego celu. W takim wypadku zabijanie czarnych rycerzy w Dark Souls byłoby w rzeczywistości wyzwalającym ich aktem litości, a nie tylko sposobem na zdobycie wypasionej zbroi i miecza, które pomogą w walce z niebezpieczeństwami czyhającymi w Zaginionym Izalith. Szczerze mówiąc, taka świadomość stanowiłaby ciekawą ukrytą gratyfikację za poznanie niemal całych ich losów: przyjdź dla tajemniczej historii, zostań dla moralnego usprawiedliwienia zabijania absolutnie wszystkiego, co się rusza.