Call of Duty: Black Ops - recenzja gry
Po rozłamie w szeregach Infinity Ward, studio Treyarch wychodzi z cienia i serwuje kolejną odsłonę cyklu Call of Duty – z jednej strony efektowną jak nigdy, z drugiej – odrobinę przekombinowaną.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Pracownicy firmy Treyarch mocno wzięli sobie do serca rolę, jaką przyszło im pełnić po niedawnym rozłamie w szeregach Infinity Ward, i efekty tego są widocznym gołym okiem, zwłaszcza w kampanii – jednym z trzech elementów składowych nowej gry z serii Call of Duty. Nigdy wcześniej studio z Santa Monica nie przygotowało tak intensywnego singla jak właśnie w Black Ops i nie ma żadnej przesady w stwierdzeniu, że w temacie nafaszerowania gry efektami uczeń w końcu przerósł mistrza. Zaprezentowana przez deweloperów opowieść ma taki rozmach, że bije pod tym względem na głowę pierwszą i drugą odsłonę cyklu Modern Warfare razem wzięte.
Akcja gry toczy się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a jej głównym bohaterem jest Alex Mason, świetnie wyszkolony komandos na usługach CIA, którego poznajemy w nietypowych okolicznościach – żołnierz jest przykuty pasami do krzesła i przepytywany przez tajemniczego rozmówcę. Rdzeniem kampanii, splatającym wszystko w jedną całość, jest przesłuchanie. Śledczy próbuje wydobyć z więźnia cenne informacje, więc cofa się do wydarzeń, których tamten był naocznym świadkiem. Jak nietrudno się domyślić, w trakcie tych wspomnień kontrolę nad Masonem oraz innymi istotnymi postaciami przejmuje gracz.
Taka a nie inna konstrukcja scenariusza pozwoliła autorom na pełną swobodę w tworzeniu poszczególnych misji – mogli oni umieścić naszego śmiałka w dowolnym punkcie na świecie i skwapliwie z tego skorzystali. W ciągu dziewięciu lat wraz z Masonem i jego kolegami z drużyny zwiedzamy m.in. małe miasteczko na Kubie, dżunglę w Laosie i Wietnamie, radziecki gułag niedaleko koła podbiegunowego, a także tajną bazę położoną wysoko w górach Ural. Oczywiście te skoki z miejsca na miejsce wiążą się z nieustanną zmianą klimatu i warunków atmosferycznych. Lokacje tak mocno różnią się wizualnie, że nie ma mowy o jakiejkolwiek monotonii.
Kampania zrealizowana jest w typowej dla serii formule. Swoboda została ograniczona do absolutnego minimum i niemal wszystkim, co dzieje się na polu bitwy, rządzą skrypty. Biegamy więc z punktu A do B, zabijając po drodze napotykanych wrogów oraz oglądając zaplanowane przez twórców sceny. Jeśli próbujemy oszukać grę, nie dostosowując się do jej prawideł lub nie realizując wskazanego celu, przeważnie zostajemy ukarani śmiercią. Wyjście przed szereg często ujawnia też śmieszne błędy, związane na ogół z marną inteligencją komputerowych przeciwników. Nierzadko np. dochodzi do sytuacji, w których towarzyszący nam żołnierze biegną naprzód i zajmują nowe pozycje, zostawiając z tyłu nie tylko nas, ale również niektórych oponentów. Ci ostatni od razu się gubią, nie wiedząc za bardzo, co mają zrobić dalej. W trakcie kampanii niejeden raz byłem świadkiem irytujących scen, gdzie obok siebie stanęli nagle dwaj wrogowie, ale żaden z nich nie pomyślał o tym, żeby zabić przeciwnika. Z drugiej strony i tak nie miałoby to większego sensu, bo kluczowi dla fabuły bohaterowie są na polu bitwy nieśmiertelni. Nasz kolega z drużyny może przyjąć na klatę nawet wiadro ołowiu, a i tak biegnie dziarsko przed siebie, nie przejmując się wybuchającymi obok granatami i świszczącymi w powietrzu pociskami.
Wierność formule nie oznacza oczywiście, że Treyarch nie pozwolił sobie na pewne innowacje. Jedna z najważniejszych zmian dotyczy samego Masona, bowiem główny bohater gry Call of Duty wreszcie zaczął mówić. Zmianę wymusił oczywiście scenariusz – gdyby nasz śmiałek pozostał niemową, fragmenty z przesłuchań nie miałyby racji bytu. Kolejne nowinki związane są już bezpośrednio z mechaniką rozgrywki. Autorzy zaimplementowali pływanie (dostępne w trzech spośród piętnastu misji), a także możliwość chwycenia za stery śmigłowca. Co prawda w tym ostatnim przypadku pilotowanie ogranicza się wyłącznie do zmiany kierunku lotu, ale i tak jest to piekielnie rajcujące, zwłaszcza, że obecność naszego śmiałka w powietrzu jest równoznaczna z sianiem totalnej pożogi na lądzie. To naprawdę fajne i miłe urozmaicenie od typowego dla tej serii biegania od skryptu do skryptu lub scen rodem z rail shooterów. Gwoli ścisłości, te ostatnie również są obecne.
Ogólnie kampania jest szalenie efektowna. Takiej dawki emocji jak Black Ops nie oferowała dotąd żadna gra z tej serii, nawet pierwsze Modern Warfare. Oczywiście, aby znakomicie się bawić, trzeba przymknąć oko na to, że ten tramwaj rzadko staje na przystanku realizm, a także wybaczyć grze jej specyficzną konstrukcję wraz z licznymi niedociągnięciami. Czasy, w których cykl ten starał się pokazać różne oblicza wojny, na ogół te smutne i poruszające, skończyły się już dawno temu. Teraz Call of Duty to patenty rodem z filmów o przygodach agenta Jamesa Bonda, więc często jesteśmy świadkami niesamowitych wydarzeń – uwaga, będą spojlery! Dobrym przykładem są finałowe sceny z Workuty, gdzie najpierw dokonujemy karkołomnej ucieczki na motocyklu, by w końcu wskoczyć na odjeżdżający pociąg, a także wizyta na kosmodromie, gdzie nasz heros bierze do rąk pojawiającą się znikąd wyrzutnię i niszczy startującą rakietę kosmiczną. Trudno się również nie uśmiechnąć, podnosząc w Black Ops broń zaopatrzoną w nowoczesne celowniki, a także kałasznikowa z modułem rozszerzającym go o miotacz ognia. Agent 007 byłby naprawdę dumny.
Pomijając te wszystkie niedorzeczności, kampania w nowym Call of Duty jest naprawdę udana. Autorzy sklecili przyzwoity i wciągający scenariusz, całkiem zgrabnie połączyli też poszczególne misje, dzięki czemu nie odnosi się wrażenia, że bierzemy udział w spektaklu bez ładu i składu. Tradycyjnie już można doczepić się do długości gry – przy pierwszym podejściu całość da się ukończyć w około sześć godzin na normalnym poziomie trudności. Co prawda jest to wynik lepszy niż w przypadku konkurencyjnego Medal of Honor, ale nie sposób ukryć, że gra do specjalnie długich nie należy.
Oprócz kampanii Black Ops oferuje również znany z pierwowzoru tryb Zombie, który pozwala postrzelać do nieumarłych hitlerowców atakujących lokacje chronione przez graczy – tym razem nie w charakterze odblokowywanego po ukończeniu gry bonusu, ale jako pełnoprawny, dostępny od początku moduł. Na potrzeby tego wariantu przygotowano trzy małe mapki (dwie z nich trzeba odblokować), więcej zostanie zapewne dodanych w formie płatnego DLC, tak jak to miało miejsce w przypadku poprzedniej produkcji studia – Call of Duty: World at War. Zabawa jest bardzo przyjemna, zwłaszcza jeśli zdecydujemy się skorzystać z opcji wieloosobowej i zmierzyć się z hordą ożywieńców w towarzystwie innych graczy. W zmaganiach może wziąć udział maksymalnie czterech użytkowników jednocześnie.
Multiplayer tradycyjnie już odpalany jest za pomocą odrębnej aplikacji i dla wielu z Was stanie się jednym z głównych powodów, dla których warto kupić Black Ops. Jeśli chodzi o samą rozgrywkę, rewolucyjnych zmian nie ma i pewnie nigdy się już ich nie doczekamy – rozwiązania zapoczątkowane przez Infinity Ward w czwartej odsłonie cyklu do dziś cieszą się wielkim uznaniem fanów i Treyarch doskonale wie, że nie ma sensu zmieniać tego, co po prostu jest dobre. Oczywiście nie oznacza to, że autorzy gry nie postanowili usprawnić sieciowej rywalizacji, dorzucając swoje trzy grosze. Co to, to nie.
Oprócz czternastu nowych map dedykowanych standardowym wariantom zabawy, takich jak np. Zdobądź flagę, Dominacja czy Sabotaż, Amerykanie zaimplementowali moduł dla nowicjuszy, pozwalający poznać mechanikę rozgrywki w bezstresowej walce z przeciwnikami sterowanymi przez komputer (do wyboru kilka poziomów trudności), rzecz jasna, wyłącznie w podstawowych trybach Deathmatch i Deathmatch Drużynowy. W multiplayerze pojawiło się też kino, w którym obejrzymy nagrania z zarejestrowanych wcześniej potyczek i rozbudowana opcja tworzenia sylwetki gracza, która umożliwia nawet wizualne modyfikacje broni. Nowością jest też wewnętrzny system monetarny, pozwalający zarabiać wirtualne pieniądze w trakcie meczów. Waluta ta wykorzystywana jest do kupowania niedostępnych standardowo ciuchów, pukawek oraz dodatkowych akcesoriów. Gracze mogą się nawet zakładać o kasę, wykorzystując do tego celu cztery specjalne tryby rozgrywki. Jak widać, możliwości zabawy jest tu naprawdę sporo.
Pecetowców powinno ucieszyć jednak najbardziej to, czego zabrakło w Modern Warfare 2, mianowicie serwery dedykowane. Dzięki ich powrotowi, fani nie są już skazani na system automatycznego doboru przeciwników (popularny na konsolach matchmaking), który nie u wszystkich działał prawidłowo. Miejmy tylko nadzieję, że autorzy nie pokpią sprawy i będą systematycznie dopieszczać swoje dzieło, nawet długo po premierze. Dobry prognostyk już jest, bo Treyarch szybko zareagował na problemy z płynnością gry, które wystąpiły na wielu konfiguracjach sprzętowych i za które amerykańska firma miała zebrać w tej recenzji baty. Na szczęście dla niej odpowiednia łatka pojawiła się kilka godzin temu.
Na koniec kilka słów na temat polskiej wersji językowej gry, a także standardowy akapit poświęcony oprawie audiowizualnej. Z tym pierwszym zadaniem rodzimy wydawca, czyli firma LEM, wyraźnie sobie nie poradził. Czas albo zmienić tłumaczy – „Can’t crouch here”, przełożone na „Nie możesz tutaj klęknąć”, to zaledwie jedna z naprawdę wielu wpadek – albo ludzi odpowiedzialnych za kontrolę jakości, bo aż dziw bierze, że nikt nie popracował nad eliminacją takich potworków językowych jak „Zdobądź 10 Granat odłamkowy zabić”. Nawet jeśli silnik oraz nasza gramatyka narzucały ograniczenia, trzeba było wymyślić lepsze rozwiązanie np. „Zabij 10 wrogów używając: granat odłamkowy”, bo to obecne jest wprost koszmarne. Nie mieści mi się w głowie, żeby przy tak topowym tytule odwalić taką fuszerkę. Wstyd i hańba, liczę na jak najszybszą korektę tych błędów. O oprawie graficznej mogę równie dobrze napisać tyle samo, co rok temu. Znów mamy do czynienia z silnikiem, który pamięta jeszcze ubiegłe stulecie i miejscami widać to aż nadto wyraźnie. Treyarch i tak należy pochwalić za kawał dobrej roboty, bo głównie dzięki znakomitemu projektowi poziomów oraz ładnym twarzom, eksponowanym w pełnej okazałości bardzo często, Black Ops ogólnie daje radę, ale naprawdę – czas skończyć wreszcie reanimować tego trupa, bo konkurencja spod znaku Battlefielda nie stoi w miejscu.
Z kolei dźwięk to czysta poezja, bez względu na to, czy mówimy o efektach, głosach postaci, czy o muzyce. Activision zainwestował w kilku znanych aktorów – podobnie jak w World at War głos Reznowowi podłożył Gary Oldman, a w obsadzie pojawili się również Ed Harris, Topher Grace, Ice Cube i Sam Worthington. Obowiązki głównego kompozytora ponownie przejął Sean Murray i znów doskonale wykonał swoją pracę, bo oprawa muzyczna jest jedną z najlepszych, jakie można usłyszeć w siedmioletniej historii tego cyklu.
Black Ops nie zawiódł oczekiwań, choć obawy były spore. Najnowsze dzieło firmy Treyarch okazało się kolejną świetną grą z serii Call of Duty, która zapewnia wiele godzin znakomitej zabawy, o ile oczywiście interesują nas zmagania w trybie multiplayer. Efektowna i poukładana kampania również może się podobać, choć przyznam szczerze, że nie zrobiła ona na mnie tak dużego wrażenia jak niegdyś ta z pierwszego Modern Warfare, mimo tego rozmachu i licznych fajerwerków. Autorzy kroczą po bardzo grząskim gruncie i coraz bardziej oddalają się od wojennej otoczki, która niegdyś charakteryzowała ten cykl. Black Ops momentami wydaje się jeszcze bardziej przekombinowane niż Modern Warfare 2, zbyt wiele tu patentów rodem z Jamesa Bonda. Nie zmienia to oczywiście faktu, że jest to interaktywny film pełną gębą i ładunkiem akcji potrafi wgnieść w ziemię, ale ogólny odbiór całości, przynajmniej w moim przypadku, nie jest już tak pozytywny jak dawniej.
Podsumowując, jest to naprawdę solidna gra, ale do ideału trochę jej brakuje. Mam nadzieję, że kolejny produkt z tej serii wykona zwrot w kierunku jej korzeni, bo to, co dzieje się teraz, choć niewątpliwie jest bajecznie efektowne, zaczyna się już powoli przejadać.
Krystian „U.V. Impaler” Smoszna
PLUSY:
- bardzo dobre misje w kampanii, choć ta ostatnia nie należy do najdłuższych;
- przyzwoity scenariusz;
- dopracowane, zróżnicowane i zapadające w pamięć lokacje;
- świetny dodatek w postaci trybu Zombie;
- niezmienne dobry multiplayer;
- znakomita oprawa dźwiękowa.
MINUSY:
- za dużo Bonda w tej wojnie, zarówno w kampanii, jak i w multiplayerowych gadżetach;
- tępi wrogowie, ich zachowanie niedopracowane przy niektórych skryptach;
- grafika – wiemy, że lifting poprawia to i owo, ale chcemy nowych rozwiązań.