TimeShift - recenzja gry
„TimeShift” nie zawędruje na pierwsze miejsca wszystkich list przebojów i nie będzie stanowił wzoru dla innych gier z tego gatunku. Jednak obcowanie z tą strzelaniną potrafi sprawić dużą frajdę.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Pewnie zabrzmi to trochę okrutnie, ale cieszy mnie, iż producentom i wydawcom „TimeShifta” parę razy powinęła się noga. Wydane w styczniu 2006 roku pierwsze demo nie nastrajało bowiem zbyt optymistycznie do rozgrywki. Można domniemać, że gdyby wtedy gra doczekała się premiery, zostałaby zrównana z ziemią, równie szybko odchodząc w zapomnienie. Od tego czasu minęło kilkanaście miesięcy. Autorzy gry tym razem bardziej się postarali, wiele elementów składowych przygotowując zupełnie od podstaw. Czy to wystarczy do zawalczenia o najwyższe laury? Ciężko w tym przypadku udzielić jednoznacznej odpowiedzi, szczególnie bez lepszego zapoznania się z oferowanymi przez tę strzelaninę atrakcjami...
Zasady rozgrywki są ekstremalnie proste. Kontrolujemy wyposażonego w futurystyczny kostium głównego bohatera, badając kolejne lokacje, zabijając wrogów, rozwiązując proste zagadki i używając dodatkowych funkcji noszonej zbroi. Nie ma się tu co oszukiwać. Gdyby nie zawarcie opcji służących do manipulowania upływem czasu, wielu z nas zignorowałoby zapewne premierę tej strzelaniny. Wykorzystywanie tych funkcji bez dwóch zdań stanowi największą atrakcję recenzowanej gry. Generalnie można tu podejmować trzy typy działań. Spowolnienie upływu czasu jeszcze kilka lat temu było fajną nowinką, obecnie jednak jest niczym szczególnym. Developerom „TimeShifta” udało się jednak wprowadzić na tym polu kilka dość istotnych zmian. W moim odczuciu spowolnienie czasu daje tu nieco „silniejszy” efekt aniżeli miało to miejsce chociażby w grze „F.E.A.R.”. Co to oznacza? Lecących pocisków co prawda całkowicie się nie wymija, niemniej jednak radość z toczenia walk z większymi grupami przeciwników wzrasta niewspółmiernie. Można sobie natomiast pozwolić na wiele ryzykownych akcji, które w innych strzelaninach zakończyłyby się natychmiastową śmiercią sterowanej postaci.
Ze spowolnienia czasu korzysta się niemal na każdym kroku, ale pozostałe tryby kombinezonu nie pozostają daleko w tyle. Druga funkcja pozwala na całkowite zatrzymywanie upływu czasu, dając jeszcze większe pole do popisu. Opcja ta jest przede wszystkim wykorzystywana w trakcie rozgrywania walk. Zatrzymanie czasu nie tylko umożliwia zajmowanie lepszych pozycji, ale również zezwala na ulotnienie się z pola bitwy w przypadku odniesienia poważniejszych obrażeń. Prościej eliminuje się też w ten sposób przeciwników. Wszystkie tryby kombinezonu działają bowiem na takiej zasadzie, iż wpływa się jedynie na otoczenie. Główna postać w dalszym ciągu jest w stanie wykonywać wszystkie akcje. Można więc zaatakować paru wrogów, a następnie zaobserwować, iż ich ciała po wyłączeniu tego trybu błyskawicznie odlecą w siną dal. Drobną atrakcją jest też odbieranie słabszym oponentom giwer. Bawiło mnie to jednak tylko przez kilka pierwszych minut. W dalszych etapach z podejmowania tego typu działań całkowicie zrezygnowałem. Zatrzymanie upływu czasu wykorzystywane jest ponadto do rozwiązywania napotykanych zagadek. Autorzy zadbali tu o sporą ich różnorodność, choć niektóre łamigłówki z czasem zaczynają się powtarzać. Co ciekawe, niejednokrotnie wykonuje się tu czynności, o których w każdej innej strzelaninie można byłoby jedynie pomarzyć. Dobrym przykładem jest bieganie po wodzie czy przenikanie przez płomienie. Szkoda tylko, że wszystkie te akcje są odgórnie zaplanowane, nie dając większego pola do popisu.
Ostatnia opcja kombinezonu pozwala na cofanie się w czasie i wydawałoby się, iż to ona powinna być najciekawsza. Wygląda jednak na to, iż producentom troszeczkę zabrakło tu dobrych pomysłów. Funkcja ta rzadko przydaje się w trakcie rozgrywania walk. W przeciwieństwie do najnowszej trylogii „Prince of Persia” nie można w taki sposób przywrócić głównego bohatera do życia. Pozostaje więc unikanie rakiet, czy rzucanych przez wrogów granatów. Na większą ilość atrakcji można natomiast liczyć rozwiązując napotykane zagadki. Przykładowo, w celu przedostania się do sąsiedniego pomieszczenia fabryki należy wskoczyć do znajdującej się na linii montażowej rozpakowanej skrzyni, a następnie zaczekać aż cały proces zostanie odwrócony. Mówi się, iż w pierwotnej wersji „TimeShifta” zawartych miało być więcej łamigłówek i jest to właściwie jedyna rzecz, za którą można byłoby zatęsknić. Generalnie jednak mogę powiedzieć, że zabawy z czasem niemal nigdy się nie nudzą. Nawet po pokonaniu kilkunastu plansz miałem ochotę zobaczyć, co takiego producenci zdołali przygotować na potrzeby kolejnych misji.
Gdybym miał oceniać „TimeShifta” jedynie na podstawie właściwości i zastosowania kombinezonu głównego bohatera, wystawiłbym mu bardzo wysoką notę. Z oczywistych względów jestem jednak zobowiązany do tego żeby przyjrzeć się wszystkim czynnikom składowym tej gry. Autorzy „TimeShifta” w przeszłości przygotowali jedynie bezmyślną strzelaninę „Will Rock” i może to już troszeczkę dawać do myślenia. Intro do „Timeshifta” zdawało się jednak zapowiadać ciekawy wątek fabularny. Po pokonaniu pięciu poziomów wiedziałem tyle samo, co na początku. Kończąc dziesiąty etap kampanii zacząłem zastanawiać się, czy aby na pewno autorzy o czymś nie zapomnieli, gdyż poznawanie fabuły ograniczało się do wyświetlania króciutkich filmików i to zazwyczaj pomiędzy głównymi poziomami. Wszystkie fakty można próbować połączyć w sensowną całość, dowiadując się o pewnym szalonym naukowcu, któremu z wykorzystaniem podobnego kombinezonu udało się zmienić przyszłość na swoją korzyść. Jest to jednak tylko strata czasu, gdyż ani rozwinięcie fabuły ani jej zakończenie niczym szczególnym nie zaskakuje. Nie sądzę jednak żeby braki te mogły całkowicie przekreślać dobrą zabawę, gdyż efektowne walki tego typu uproszczenia w dobry sposób starają się zatuszować.
W singleplayerowej kampanii do pokonania są 24 poziomy. Wyznaczenie średniej określającej ilość czasu niezbędnego do ukończenia każdej misji mija się tu z celem. Zdarzają się bowiem proste kilkuminutówki (jak np. przeloty sterowcem w połączeniu z niszczeniem myśliwców wroga), jak i większe plansze, gdzie przebicie się do wyjścia zajmuje nawet godzinę. Generalnie można jednak stwierdzić, iż dotarcie do napisów końcowych powinno zająć około 11-13 godzin. Jak na strzelankę jest to dużo, tym bardziej, że właściwie wszystkie etapy są interesujące. Wynika to głównie z dużego zróżnicowania odwiedzanych lokacji. Są to między innymi fabryki broni, wyniszczone miasta, czy obszary pozamiejskie. Mnie osobiście te ostatnie najbardziej przypadły do gustu. Mowa tu między innymi o terenach leśnych, w dużym stopniu nawiązujących do wybranych poziomów z drugiej części „Half-Life’a”. Z grami autorstwa Valve Software „TimeShift” ma zresztą wiele elementów wspólnych. Mowa tu między innymi o krótkich przejażdżkach (quady wyposażone w dopalacz), czy używanych broniach. Jest więc między innymi karabin maszynowy, który w alternatywnym trybie pełni rolę granatnika, czy kusza, skutecznie uzupełniająca karabin snajperski. Bronie mimo wszystko stanowią tu jednak dużą atrakcję, a to dlatego, iż wiele z nich poddano ciekawym modyfikacjom. Świetnym przykładem może być właśnie kusza. Strzela ona pociskami przyklejającymi się do celu, które to po kilku sekundach eksplodują. Mój absolutny faworyt to jednak karabin Hell-Fire, który w trybie alternatywnym pełni też rolę podręcznego miotacza ognia.
Wykorzystywanie kombinezonu oraz dostępnych broni słusznie sugeruje, iż zabawa nie powinna być stosunkowo wymagająca, szczególnie że wrogowie nie pojawiają się masowo, atakując grupkami składającymi się z maksimum pięciu-sześciu osób. Zabawę można prowadzić na trzech poziomach trudności, lecz jedynie na najwyższym stanowi ona jakiekolwiek wyzwanie. Przemawiają za tym również dostępne opcje regeneracji. Dotyczy to nie tylko paska ukazującego stopień wykorzystywania mocy kombinezonu, ale również wskaźnika siły życiowej. Wystarczy chwilkę odczekać, tak aby ponownie uzyskały one maksymalne wartości. Niski poziom trudności denerwuje głównie przez pierwszych 5-6 godzin zabawy. Dopiero później zaczynają pojawiać się mocniejsi przeciwnicy. Nie chcąc psuć zbytnio zabawy dodam tu jedynie, iż używają oni kombinezonów o zbliżonym działaniu do zbroi głównego bohatera. Pewnym pocieszeniem jest także to, że wrogowie bywają dość sprytni. Niektóre ich akcje są co prawda oparte na skryptach (np. przeskoki przez mniejsze murki), ale występują one na szczęście w mniejszości.
Domyślam się, że kampania dla pojedynczego gracza wielu Czytelnikom w zupełności mogłaby wystarczyć do szczęścia. Producent nie zapomniał jednak o sympatykach wieloosobowych zmagań. To dobra wiadomość, szczególnie że multiplayera nie dodano tu tylko po to, żeby mieć czym się pochwalić w materiałach prasowych czy na odwrocie pudełka z grą. Zacznijmy od liczb. Szesnastu graczy, czternaście map, sześć trybów zabawy (m.in. Deathmatch, Capture the Flag i One-on-One). Dodajmy do tego informację, iż zmagania mogą być prowadzone z zastosowaniem pewnych unikalnych zasad. Każdą walkę można urozmaicić regułami określającymi na przykład, iż w zabawie wezmą udział jedynie snajperzy. W taki sam sposób zmniejszy się grawitację, dzięki czemu możliwe stanie się wykonywanie potężnych skoków. Zdecydowanie najważniejszą związaną z multiplayerem nowinką jest jednak częściowe przeniesienie znanych z singleplayera opcji kombinezonu. Nie używa się tu ich bezpośrednio, a w postaci rzucanych granatów. Występują one oczywiście w trzech różnych odmianach. Eksplodujący granat wytwarza wokół siebie pole siłowe, zmuszając znajdujących się wewnątrz graczy do uwzględnienia nowych zasad rozgrywki. Przyznam, że to dobry pomysł, choć dużo zależy też od tego, w jaki sposób zechcą wykorzystać to sami gracze. Wracając jeszcze do trybów, większość z nich nie wymaga dokładniejszego opisu. Najbardziej innowacyjny wydaje się być tryb o nazwie King of Time, gdzie tytułowy król jest niewrażliwy na jakiekolwiek manipulacje czasoprzestrzenne.
Użycie określenia, iż graficznie „Timeshift” plasuje się w czołówce pierwszej ligi byłoby mocnym nadużyciem, lecz faktycznie do obecnych liderów niewiele mu brakuje. Nie powinno dziwić to, iż najwięcej atrakcji podporządkowano opcjom manipulacji upływu czasu. Aktywując każdy z dostępnych trybów kombinezonu można liczyć nie tylko na fajnie wykonane zniekształcenia obrazu, ale i również zmianę kolorystyki. Przykładowo, dla spowolnienia jest to kolor fioletowy, zaś podczas cofania się w czasie dominują żółte barwy. Sympatycznie wypada też obserwowanie zmian w otoczeniu, tym bardziej, iż często natrafia się na wybuchowe beczki czy butle z gazem. Recenzowanej grze daleko jest tu co prawda do poziomu prezentowanego przez „Strangleholda”, niemniej jednak widok odpadających fragmentów murów czy słupów powinien radować. Odrębną kategorię stanowią walki z udziałem przeciwników. „TimeShift” nie bez powodu obdarzony został najwyższą kategorią wiekową. Używając mocniejszych giwer, jak chociażby wyrzutni rakiet czy kuszy można sprawić, iż ciała wrogów w efektowny sposób rozpadną się. Nie zabrakło tu też innych smaczków, jak chociażby pojawiających się na posadzkach śladów butów, ale tylko wtedy jeśli wcześniej przez przypadek przeszło się przez kałużę krwi. Nie można też nie zwrócić uwagę na wszechobecne shadery, genialnie wykonaną pracę źródeł światła, czy idealne tekstury otoczenia. To pierwsza gra od dłuższego czasu, w której miałem okazję zaobserwować tak duże przywiązanie do tego typu detali. Przyczepić można się za to do nijakich utworów muzycznych, aczkolwiek braki te w pewnym stopniu rekompensowane są przez dobrze dobrane głosy postaci.
„TimeShift” nie zawędruje na pierwsze miejsca wszystkich list przebojów i nie będzie stanowił wzoru dla innych gier z tego gatunku. Nie ukrywam jednak, iż obcowanie z tą strzelaniną sprawiło mi dużą frajdę. Gra jest przy tym stosunkowo długa (uwzględniając obecne standardy). Absolutnie nie odczuwałem jednak znużenia wynikającego z pokonywania przygotowanych przez producentów poziomów. Dzieje się dużo, walki są ekscytujące, lokacje wystarczająco zróżnicowane i tylko niektóre zagadki niepotrzebnie zostały powtórzone (np. pułapki laserowe). Multiplayer również wypadł nadspodziewanie dobrze. Jeśli tylko nie przeszkadzają Wam braki w fabule, gorąco radziłbym zapoznać się z tym tytułem.
Jacek „Stranger” Hałas
PLUSY:
- używanie mocy kombinezonu
- stosunkowo długi singleplayer oraz równie interesujący multiplayer
- dobrze przygotowane giwery
- wystarczająco zróżnicowane lokacje, dobra architektura map
- ładna i szczegółowa grafika, która na dodatek nie jest okupiona horrendalnymi wymaganiami sprzętowymi
MINUSY:
- poszarpany, chaotyczny i mało interesujący wątek fabularny
- stosunkowo niski poziom trudności
- niekiedy trywialne zagadki; na dodatek wiele z nich niepotrzebnie powtarzanych jest po kilka razy