autor: Artur Falkowski
Sam & Max: Season 1 – Culture Shock - recenzja gry
Po trzynastu latach Sam i Max powracają na ekrany monitorów. Wyglądają ładniej, ale zachowali przy tym swoje dawne, charakterystyczne poczucie humoru, za który pokochali ich fani. Otrzymaliśmy rasową przygodówkę.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Pamiętam czasy, kiedy trzynaście lat temu gra Sam & Max Hit the Road ujrzała światło dzienne. Byłem wtedy dumnym posiadaczem Amigi rozkochanym w przygodowych produkcjach stworzonych przez LucasArts (wcześniej Lucasfilm). Niestety, ostatnią przygodówką ze wspomnianej firmy, która ukazała się na Przyjaciółkę były perypetie Indiany Jonesa przedstawione w Indiana Jones and the Fate of Atlantis – grze opartej podobno na niezrealizowanym scenariuszu filmowym kolejnej części przygód archeologa-awanturnika. Później nadeszły ciężkie czasy. Z niedowierzaniem przyjąłem informację o tym, że kontynuacja Maniac Mansion nie ukaże się na mój komputer. Kiedy w jednym z numerów Secret Service zapoznałem się z opisem przygód Sama i Maksa, moja zazdrość względem posiadaczy pecetów sięgnęła zenitu.
Dopiero wiele lat później, kiedy zmuszony rynkową sytuacją nabyłem własnego blaszaka, mogłem w końcu skończyć Day of the Tentacle, Grim Fandango, Curse of Monkey Island, genialne Full Throttle oraz Sama i Maksa właśnie. Tym, za co bardzo sobie ceniłem przygodówki LucasArts, był humor. Czasami nieco surrealistyczny, czasami abstrakcyjny, a jeszcze kiedy indziej nawiązujący do współczesnej popkultury. Autorom udało się dokonać niesamowicie trudnej sztuki – wypełnić swoje produkcje dowcipami, zachowując przy tym ciekawą fabułę i nie przekraczając granic dobrego smaku.
Gra opowiadająca o przygodach dwójki wymyślonych przez twórcę komiksów Steve Purcella prywatnych detektywów – psa imieniem Sam oraz nadpobudliwego, sadystycznego królika Maksa – nie odbiegała od tych standardów. Mało tego, posiadała w sobie tyle doskonałego humoru, że można by nim obdzielić co najmniej kilka innych gier. Takiego natężenia dowcipu w połączeniu z ciekawą fabułą nie powstydziłby się sam Terry Pratchett.
Trudno się wiec dziwić, że przepełniła mnie radość, kiedy świat obiegła wiadomość ogłoszona przez LucasArts, w której zapowiedziano pracę nad nową częścią. Kiedy już zacierałem łapki czekając na nowe przygody komiksowych detektywów, pojawiła się kolejna notka, w której firma ogłosiła rezygnację z bardzo już wtedy zaawansowanych prac nad grą. Fakt ten spowodował odejście z firmy sporej grupy ludzi pracujących nad kontynuacją. Założyli oni studio Telltale Games, które zajęło się tworzeniem nowych przygodówek.
Rok później Steve Purcell zaanonsował, że pracuje nad kolejną odsłoną przygód Sama i Maksa, niemającą nic wspólnego z anulowanym projektem. Okazało się, że ekipa z Telltale czekała na wygaśnięcie wykupionej przez LucasArts licencji. Kiedy w 2005 roku to nastąpiło, we współpracy z autorem rozpoczęto prace nad nową grą.
Niedługo później okazało się, że Sam & Max: Season 1 będzie wydawany w formie epizodycznej. Każda kolejna sprawa dwójki niekonwencjonalnych detektywów przedstawiona zostanie w osobnej części. Okres pomiędzy ukazywaniem się nowych odcinków wynosić będzie jeden miesiąc. Pierwszy sezon planowany jest na sześć części. Czy jednak autorom uda się zrealizować zamierzenie? Wszystko zależy od tego, z jakim przyjęciem spotkają się pierwsze odcinki.
Właśnie ukończyłem pierwszą część zatytułowaną Culture Shock i przyznać muszę, że doczekać nie mogę się kolejnych odcinków. Gra mnie urzekła, porwała i usadziła przed komputerem, nie pozwalając wstać, zanim nie zobaczyłem napisów końcowych. Twórcy stanęli na wysokości zadania, a nowe przygody Sama i Maksa dorównują przygodówkowym hitom sprzed lat.
Podobnie jak w pierwszej części, przygoda rozpoczyna się w biurze bohaterów. Jedną z wielu wymian poglądów przerywa dźwięk telefonu. „Pewnie dzwoni Szef”, zaczyna się nowe zadanie. Lecz cóż to? Aparat zniknął, zamiast niego na biurku leży kartka. Tajemniczy porywacze żądają okupu za przetrzymywany aparat. Ceną za jego odzyskanie ma być kawałek szwajcarskiego sera. Czyżby szczur zamieszkujący w ścianie biura miał z tym coś wspólnego?
Odbicie telefonu z rąk porywacza to tylko początek. Przed nami o wiele poważniejsza sprawa, w którą zamieszane są między innymi zapomniane gwiazdy dziecięcego show z lat siedemdziesiątych oraz pałający rządzą zemsty aktor-megalomaniak. Po drodze napotkamy tak ciekawe postacie jak psychoterapeutka Sybil, która jeszcze tydzień temu prowadziła salon tatuażu oraz domorosły mechanik-sprzedawca Bosco. Przeżyjemy między innymi sesję psychoanalizy, wyzwolimy się z pęt hipnozy oraz pokonamy złego typa, który marzy o wypraniu mózgu wszystkim telewidzom. Nie zabraknie też stałego elementu w życiu prywatnych detektywów – szalonych pościgów samochodowych.
Jak przystało na rasową przygodówkę, wszystkie trudności pokonamy za pomocą naszego intelektu, rozwiązując zagadki wymagające odpowiedniego przeprowadzenia rozmów z napotkanymi postaciami czy też zastosowania znalezionych przedmiotów. Nie napotkamy jednak na znane z innych tego typu produkcji skomplikowane mechanizmy, których rozwiązanie wymaga przekręcenia w odpowiedniej kolejności dwudziestu pokręteł i przesunięcia siedmiu dźwigni, by otworzyć skrzynkę, w której ukryty jest niezbyt wartościowy, ale niezbędny dla pchnięcia fabuły do przodu przedmiot. Wszystkie zagadki są przyjemnie logiczne, wewnętrznie spójne, a jednocześnie zabawne. Niestety, dla starych wyjadaczy nie będą stanowiły większego wyzwania.
Sterowanie oparto na sprawdzonym interfejsie point’n’click. Został on jednak maksymalnie uproszczony. Wszystkie akcje, przemieszczanie się, rozmowy i podnoszenie przedmiotów wykonujemy za pomocą lewego przycisku myszki. Kiedy dochodzi do dialogu, wyświetla nam się okno możliwych wypowiedzi. Możemy z nich wybrać tę, która najbardziej nam odpowiada. Okno inwentarza otwieramy klikając na znajdujące się w lewym dolnym rogu ekranu tekturowe pudełko. Wybieramy interesujący nas przedmiot, a następnie wskazujemy fragment otoczenia, na którym spróbujemy go użyć. Warto tutaj zaznaczyć, że w ciągu całej rozgrywki nie natrafiłem na sytuację, w której musiałbym połączyć ze sobą dwa znajdujące się w ekwipunku przedmioty.
Pierwsza część gry odznaczała się dopieszczoną, ręcznie rysowaną grafiką i animacją, której nie powstydziłoby się wiele filmów animowanych. To jednak było kilkanaście lat temu. Autorzy musieli pójść z duchem czasu. Skok jakościowy jest olbrzymi. Nie spodziewajmy się jednak wymagającego nie wiadomo jak rozbudowanego komputera potwora pokroju nadchodzącego Crisis. Zamiast tego otrzymaliśmy przyjemne dla oka prerenderowane tła i ładnie animowane postacie. Co najważniejsze – charakterystyczny graficzny styl poprzedniej części został zachowany. Do pewnych elementów można się jednak przyczepić. Pierwszym jest mała liczba animacji tła, przez co otoczenie jest nieco zbyt bardzo statyczne. Drugim jest niezbyt dobra synchronizacja ruchu ust postaci z wypowiadanymi słowami. Momentami miałem wrażenie, że bohaterowie nie mówią, tylko przeżuwają. To jednak w żadnym stopniu nie wpływa na płynącą z gry przyjemność. Trzecim jest o wiele poważniejsze uchybienie. Mianowicie niektóre kolory podpisów zostały tak nieszczęśliwie dobrane, że zlewają się z otoczeniem. Jeżeli więc czyjeś rozumienie angielskiego opiera się bardziej na czytaniu niż słuchu, to w pewnych momentach może mieć problemy z nadążeniem za konwersacją.
Ścieżka dźwiękowa stoi na bardzo wysokim poziomie – zarówno swingująca muzyczka, świetnie wpasowująca się w klimat staroświeckich filmów detektywistycznych, jak i głosy postaci. Wszystkie zostały świetnie dobrane, a niektóre wypowiedzi to szczyt komizmu. Już samo brzmienie głosu niektórych bohaterów potrafi rozśmieszyć, a połączone ze zjadliwym humorem i błyskotliwymi ripostami po prostu bawi do łez.
Na osobną uwagę zasługują sekwencje pościgów. Nasi bohaterowie wskakują do swojego samochodu i ruszają w drogę. Jazda odbywa się w jednym kierunku – przed siebie. Sterujemy również za pomocą myszki. Wystarczy tylko wskazać pas, po którym chcemy jechać, a nasi bohaterowie sami skierują na niego pojazd. Po drodze mijamy inne samochody oraz różnorodne przeszkody. Czasami możemy skorzystać ze skoczni bądź nieco zdemolować stojące na chodniku reklamy i parasole pobliskich restauracji. W czasie jazdy możemy użyć megafonu. Nie ma to jednak żadnego wpływu na rozrywkę. Warto jednak posłuchać obwieszczanych przez Maksa komunikatów pokroju: „Nie lękajcie się. Przybywamy w pokoju. Ha, ha, ha, żartowaliśmy. Wszyscy zginiecie”. Inne teksty są o wiele bardziej zabawne, ale nie będę ich przytaczał, by nie psuć wam przyjemności. Ponadto możemy skorzystać z klaksonu, dla którego nie udało mi się znaleźć żadnego zastosowania. Nie obędzie się bez strzelaniny. W każdej chwili Sam może wyciągnąć swój pistolet, oddać kierownicę zwariowanemu królikowi, po czym ostrzelać pobliskie pojazdy i elementy otoczenia. Jazda samochodem nie jest jednak najmocniejszą stroną gry. Nie trzeba być zbytnio spostrzegawczym, by zauważyć, że elementy tła dość szybko zaczynają się powtarzać. Stwierdzenie, że na drodze panuje niewielki ruch byłoby zbytnim eufemizmem. Nigdy nie zdarzyło się bowiem, by w danej chwili pojawiły się na ekranie więcej niż dwa (włącznie z naszym) pojazdy.
Większość gier przygodowych opiera się na niezliczonej ilości dialogów, które wprowadzają w fabułę i pozwalają poznać nowe, przydatne dla sprawy informacje. Niejednokrotnie rozwiązanie danej zagadki zależy od odpowiednio przeprowadzonej konwersacji. Nie inaczej jest w Culture Shock. Większość zawartego w grze humoru opiera się na wypowiedziach głównych bohaterów i innych postaci. Częstokroć dowcip polega na skomplikowanych gierkach słownych, zrozumiałych dla osób, których znajomość języka angielskiego jest więcej niż dobra. Sprawę utrudnia fakt, że główni bohaterowie w ferworze sprzeczki potrafią wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Warto jednak dobrze się wsłuchać/wczytać, ponieważ niektóre powiedzonka są prawdziwymi perełkami komizmu.
Jeżeli jesteśmy już przy dialogach, to nie mogę pominąć jednego patentu, który niezwykle mi przypadł do gustu. Otóż w pewnym momencie dochodzi do przesłuchania przestępcy. Zajmuje się tym dwójka naszych detektywów, co pozwala na rozegranie klasycznej zabawy w dobrego i złego glinę, a znając sadystyczne skłonności białego królika, chyba nie mamy wątpliwości co do tego, kto czyją rolę będzie odgrywał. Umiejętnie dawkując groźby Maksa i racjonalne, wręcz przyjazne podejście Sama, możemy osiągnąć zamierzony efekt. Niestety, takie śledztwo występuje tylko raz i jest proste do przeprowadzenia. Mam jednak nadzieję, że w przyszłych częściach ten pomysł zostanie lepiej wykorzystany.
Wątek fabularny nie jest zbytnio rozbudowany i ukończenie go wraz ze znalezieniem wszystkich zawartych w grze smaczków zamyka się w paru godzinach rozgrywki. Warto jednak pamiętać, że jest to jedynie pilot serialu, który ukazywać się będzie (miejmy nadzieję) w miesięcznych odstępach. Jeżeli ukończenie każdego z odcinków zajmie podobną ilość czasu, to cały sezon, który po zakończeniu serii ukaże się na płycie, zapewni nam całkiem ładną dawkę rozrywki. Na to poczekać trzeba będzie jednak do kwietnia, kiedy to planowana jest premiera finałowego, szóstego odcinka. Dla osób niecierpliwie oczekujących na następne odsłony przygód Sama i Maksa, Telltale Games przygotowuje krótkie filmiki przedstawiające wydarzenia mające miejsce pomiędzy kolejnymi odcinkami serii. Będą one systematycznie pojawiać się na stronie gry, co według mnie jest ciekawym rozwiązaniem.
Czas na parę słów podsumowania. W okresie poprzedzającym wydanie gry Sam & Max: Season 1 – Culture Shock pojawiły się liczne pytania. Większość sprowadzała się do tego samego: czy nowa odsłona gry spełni oczekiwania fanów? Czy w naszych czasach jest jeszcze miejsce na klasyczne przygodówki korzeniami tkwiące w latach 80. i 90. ubiegłego stulecia? Czy 19 lat tworzenia komiksów z przygodami szalonych detektywów nie stępiło poczucia humoru Steve’a Purcella? Czy epizodyczna forma wydawania nie zaszkodzi serii? Moje odpowiedzi na te pytania udzielone po zakończeniu fascynującej, ale krótkiej przygody z odcinkiem pilotażowym to: tak, tak, nie, za wcześnie, by powiedzieć.
Artur „Metatron” Falkowski
PLUSY:
- humor rodem z najlepszych przygodówek z LucasArts;
- przyjemna dla oka oprawa graficzna;
- to wciąż stary i dobry Sam & Max.
MINUSY:
- niedopracowane sekwencje pościgów;
- zlewające się z tłem kolory napisów;
- nieco zbyt proste zagadki.